Ostrzegam, będę marudził i się wypłakiwał w internetowy rękaw...
Piszę, bo nie mam z kim pogadać, ale pogadać tak na poważnie w rzeczywistości. Wiem, że mogę zadzwonić do kilku osób i się poradzić, pożalić lub wysłuchać ich napomnień, ale jednak to nie to samo co rozmowa. Spotkałem się z dobrą znajomą jeszcze z liceum i pomimo tego że nasz kontakt był sporadyczny, wyczuła mój ciężki nastrój. Zapytała. Machnąłem ręką, bo zbyt długa i skomplikowana opowieść do przebrnięcia. Zresztą, nie wiem, jak by zareagowała na to, co mógłbym powiedzieć. Lepiej będzie, jeśli pozostanie nieświadoma.
Nosi mnie. I to bardzo. Obijam się od ściany do ściany. Szukam oparcia, lecz wszystko, czego dotknę, wali się w gruzy. Mam wrażenie, że im dalej się posuwam, to tym bardziej się wszystko gmatwa i komplikuje. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że nie ma dla mnie już miejsca na świecie. Jakoś pomału zbliżam się do rozwiązania tego problemu.
Jutro kolejna rocznica nawiązania znajomości z moim byłym. Gdybym mógł cofnąć czas, sprawiłbym tak, że znajomość ta zostałaby zduszona od razu w zarodku. Dzięki temu uniknąłbym tego, co mnie spotkało, ale też dzięki temu poznałem siłę tęsknoty i moc wierności. Dziś Jego fizyczność rozmyła się we mgle, ale nadal męczy mnie Jego idea, coś na kształt miłości platonicznej. Jak to kiedyś ładnie zostało przez kogoś nazwane (parafrazuję): "Tęsknisz za jego duchowością, pokrewieństwem sił, nie zaś za nim samym". Ale i Jego fizyczności także mi bardzo brakuje. Nikt nie jest w stanie Go zastąpić (czego znów pewne osoby nie rozumieją...). Cóż, jestem już taki pofyrtany i nikt i nic tego nie zmieni.
Ostatnio zacząłem się modlić. Proszę o możliwość zniknięcia. Całkowitego. Definitywnego. Nieodwracalnego. Chcę zniknąć, nie zostawiając po sobie nawet drobinki kurzu. Proszę...
Dostałeś ode mnie maila, na adres z profilu, więc go po prostu odbierz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Problemem nie jest Twoje istnienie na tym świecie, byłoby nim natomiast Twoje zniknięcie, dla niektórych osób na 100%.
OdpowiedzUsuńGdybyś jednak zechciał się wygadać, to wciąż jeszcze jest możliwa każda pora dnia i nocy. ;)
Trzymaj się tam.
Witaj!
OdpowiedzUsuńA ja dopiero zacząłem Ciebie czytać (właśnie wtedy, kiedy zawieszasz prowadzenie bloga-ironia losu!) i jeszcze sporo wpisów przede mną.
Tak właśnie powinno być!
Ludzie to nie autobusy("jak nie ten, to następny"), powinni pozostawiać po sobie blizny i przestrzeń nie do zapełnienia przez kogoś innego!
Pamiętaj, że Ciebie to też dotyczy.
A smutku nie bagatelizuj - w odpowiednim natężeniu potrafi być jak czarna dziura, wyssać wszystkie kolory z życia.
Twój i tak wydaje się bardzo głęboki. Porozmawiaj z kimś koniecznie! I nie musi to być przyjaciel czy dobry znajomy, jeśli nie chcesz obarczać ich swoimi problemami.
Czasem łatwiej się otworzyć przed ludźmi, których znamy słabiej. W ostateczności może to nawet być psycholog.W każdym razie jeśli skonkretyzujesz to, co Cię trapi, ujmiesz w formie słów i z siebie wyrzucisz (wydalisz), poczujesz się odrobinę lepiej. Wiem z własnego doświadczenia.
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Green: Mejla otrzymałem, wkrótce powinienem odpisać.
OdpowiedzUsuńAgol: Tak na serio to ta sama historia, która zatacza coraz szersze koła...
Kajot: Myślisz, że ja w kimś zostawiłem jakąś bliznę? Wątpię w to, chyba nie w tym przypadku... Smutne to, ale i prawdziwe. A żadnego psychologa czy psychiatry nie chcę, bo zaraz będą mi testy robili i bedą leki przepisywać na depresję, której nie mam.
proszę...nie znikaj
OdpowiedzUsuń