czwartek, 30 czerwca 2011

53. O tym, że...

Spieprzyłem sprawę z panem Flirciarzem. To moja wina. Chcę zniknąć. Chcę wcisnąć natychmiast środkowy przycisk. Game over! Game over! Game over!

środa, 29 czerwca 2011

52. O tym, że...

Nie wiem, co się ze mną dzieje. Dałem niedawno Flirciarzowi takiego kosza, że pewnie już się do mnie nigdy nie odezwie. Z jednej strony chciałbym spróbować jakiejś relacji, a jeśli już kogoś poznam (nawet wirtualnie)  i zacznę rozmawiać, psuję wszystko. Nie nadaję się już do nawiązania kontaktu. Stałem się aspołeczny. Dobrze się czuję w swoim domu. Sam. Ludzie drażnią mnie. Ich zachowania, postępowanie, to, co mówią - denerwują mnie. Mogą być w pobliżu, ale niech nie odzywają się do mnie i niech na mnie nie zwracają uwagi.  

51. O słowach, słowach, słowach...

A w tytule kompletna parafraza cytatu z...? 
Wczoraj wieczorem na GG zastukał do mnie pan drugi (nr 47, p.4). Niech nosi od dziś pseudonim Flirciarz, bo wczoraj zaczął ze mną flirtować! Zaczęło się całkiem niewinnie, typu: "cześć - cześć; jak tam po całym dniu?" i takie tam. A potem zaczął drążyć pewne tematy. Chciałem go sprowadzić na ziemię spośród tych jego migoczących gwiazd, a ten wprost zaproponował spotkanie. Nie odmówiłem mu kategorycznie, lecz powściągnąłem jego rozhukane konie. Widać, że jego zwierzakowi chomąto się nieco poluzowało. Najbardziej to obawiam się tego, że to, co pisał, okazać się wkrótce może tylko słowami, słowami, słowami... Jednak to czyny mają wartość, nie słowa.
A cała ta notka to idiotycznie wyszła...
PS. A na zdjęciu obok aktor, co go wczoraj w pewnym filmie widziałem... 
PS2. Dzięki A. za książkę, dzięki której mogłem dostrzec i przemyśleć to i owo. 

poniedziałek, 27 czerwca 2011

50. Tymczasem w innym rogu tego samego podwórka...


Po przeczytaniu dialogów - popłakałem się ze śmiechu!
- Powinnam cię wykastrować!
- Ganiałam szczury dla ciebie!
- Spłaciłam dopiero połowę sukni ślubnej! Pięćset dolców poszło się jebać!
- Byłam dziewicą! BYŁAM!!!

49. Z okazji poniedziałku

Miłość nie wybiera :)

PS. A pan znad oceanu zaproponował spotkanie... A może warto złamać zasadę i się spotkać... Hmmm...

czwartek, 23 czerwca 2011

47. O zagubionych myślach stu

Troszkę uzbierało się wieści z mego małego świata. Co nastąpiło, przedstawię w maksymalnym skrócie:

1. Na dniach zakończyłem współpracę z firmą. Na dzień aktualny jestem bez zajęcia. Nie mam z tego powodu doła, nie popadam w depresję. Raczej patrzę na to wszystko obojętnie. Odszedłem jak na mężczyznę przystało - z podniesioną głową. Zrobiłem dobrą minę do złej gry i nawet na ostatnim wspólnym firmowym obiedzie się pojawiłem. Komu trzeba było, podałem rękę, niektórzy minęli mnie i nie odwzajemnili uścisku. Nie będę płakał z tego powodu, to świadczy o nich a nie o mnie. W pewnym sensie czuję ulgę.

2. Zacząłem urlop, więc na najbliższy czas jestem finansowo zabezpieczony. Miałem dziś iść w góry, ale w nocy nad regionem przeszły ogromne burze i lało mocno, tak więc w górach pewnie kałuże i grząskie szlaki, więc się nie opłaca iść w bajoro. Zobaczę, co będzie jutro.  

3. Powyciągałem z półek nie przeczytane i już nieco przykurzone książki, które przekładam od jakiegoś czasu.  Wybór dość spory i teraz nie wiem, od której mógłbym zacząć. I tak nie będę się nimi cieszył zbyt długo, bo mam do napisania jeszcze dwie zaległe prace na studia.



4. Przez ostatnie dni koresponduję z dwoma panami na pomarańczowej stronie. Jeden z nich niesamowicie pociąga mnie jako człowiek - wyprzedza moje myśli, pisze to, co chciałbym przeczytać, czyta mnie między wersami jak w otwartej księdze, drugi ma podobne spostrzeżenia, czeka na coś, co i jest moimi pragnieniami. I z jednym, i z drugim świetnie mi się pisze. Pierwszy mieszka daleko nad oceanem, drugi jakieś 80 km ode mnie. Niestety, ani pierwszy, ani drugi nie mogą liczyć na moje uznanie, bo dokonałem już wyboru i wiem, że znajomości te nie przełamią wirtualnej bariery. 

5. Śmierć przyjaciela skłoniła mnie do rozmyślań o Bogu. Stwierdziłem ostatecznie, iż nie istnieje on ponad światem, nie ma go jako czegoś nadrzędnego. Istnieje on tylko w naszych umysłach jako idea, jako wyobrażenie. Ilu ludzi na ziemi, tyle wyobrażeń Boga. Jeśli umiera konkretny człowiek, umiera także jego Bóg. Ciągle szukam oparcia, szukam odpowiedzi, szukam natchnienia. Jak do tej pory przekonuje mnie jedynie teoria filozoficznego panteizmu. Myślę, że tu trzeba szukać pewnych wyjaśnień. Do tematu tego jeszcze wrócę.   

sobota, 18 czerwca 2011

46. O zabawach aparatem fotograficznym w czasie wolnym

Gdy kończy się sesja, a egzaminy (choć niektóre), odlatują w niebyt, pozostaje czas na zwiedzanie i łażenie gdzie się da. I ja dziś tak łaziłem i włóczyłem się po mieście królewskim. Przynajmniej na czas najbliższy zapominam o uczelni i o stosach czekających mnie książek i wyrywam się na zwiedzanie naszego pięknego kraju. Jeśli jutro nie będzie lało, to jadę na cały dzień w góry. 

Zdjęcie własne.

Detal. Zdjęcie własne.

środa, 15 czerwca 2011

45. O "non omnis moriar"

Nie wiem nawet, od czego mógłbym zacząć... Od wczoraj chodzę po domu i popłakuję po kątach. Dziś tak samo. Nie spałem całą noc i nie mogę sobie miejsca znaleźć. Z mojej nauki na najbliższy zjazd nic nie będzie. Wczoraj dowiedziałem się, iż po ciężkiej chorobie zmarł w klinice mój serdeczny kolega. Jeszcze tak niedawno rozmawialiśmy i pisaliśmy smsy, pamiętam jego uśmiech, gdy widzieliśmy się ostatnim razem. On już wtedy wiedział o swoim stanie, lecz nie zdradził się ani jednym słowem. Po jego powrocie z kliniki mieliśmy iść razem w góry... 

Tak bardzo mnie to dotknęło. Nie mam zbyt wielu znajomych, można ich dosłownie policzyć na palcach jednej ręki, w sumie już nawet nie, bo z tych czterech osób została tylko jedna. Wszystkich, których poznaję, tracę w taki lub inny sposób. 

Proszę o chwilę refleksji dla niego i o modlitwę. 

poniedziałek, 13 czerwca 2011

44. O tym, że coraz bliżej

Bliżej do lata!
Bliżej do morza! 
Bliżej do wolności!
Bliżej do końca!
Bliżej, bliżej, bliżej... 

CIESZMY SIĘ!

niedziela, 12 czerwca 2011

43. O innym spojrzeniu na świat

Na zewnątrz piękna pogoda. Słoneczko przygrzewa, wiaterek muska twarz, a przez rozbłękitnione niebo bliżej jest do gwiazd. Na łące trawka się zieleni, listeczki drgają w cieniu, pszczoły latają pośród mleczy i dzwonków, woda w rzece lekko szumi. Pewnie tak jest za miastem, na Błoniach, czyli tam, gdzie mnie nie ma, a powinienem być. Marzy mi się całodniowy spacer z aparatem w rękach, o głowie pełnej swobody i letniej beztroski. Chciałbym usiąść w cieniu brzóz, pośród polnych kwiatów i zaczytać się w ciekawej książce. Mam nadzieję, że już niedługo się tak stanie, bo przede mną ostatni zjazd na studiach i, tak myślę, ostatnie zaliczenia i egzamin w tym semestrze. Ale zanim do tego dojdzie, muszę się jeszcze pomęczyć nad napisaniem esejów. Ale za to później czeka mnie właśnie taka nagroda, jak to przedstawiłem powyżej. Warto.


W ostatnich tygodniach jestem drażliwy. Wiem o tym. Wkurzam się niepotrzebnie na całkiem błahe sprawy. Wybrałem się wczoraj na spacer z przyjaciółką i gadaliśmy całe popołudnie o wielu sprawach dotyczących firmy i nie tylko. Skwitowała moje problemy: "Wyluzuj! Za bardzo się tym przejmujesz!". Wiem, że ma rację. Posłuchałem też jej rady i położyłem się spać dużo wcześniej i w końcu się wyspałem, bo tak prawdę mówiąc, mało i źle sypiam. Aż inaczej się czuję. Jeszcze trochę i zamknę za sobą ten etap. Wytrzymam. 

A teraz zabieram się za napisanie pracy z aksjologii i zamierzam pisać o przyjemnościach ciała i umysłu. 
EDIT: Zmieniłem nieco plany i napisałem pracę o kłamstwie. Jeszcze dwie...  

piątek, 10 czerwca 2011

42. O czymś. A o czym? Sam nie wiem...

Pomimo tego zarzekania się jednak poszedłem do pracy. Zrobiłem swoje, nie zważając na kwaśne miny pozostałych i uciekłem szybko do domu. Już niedługo się to skończy i odetchnę z ulgą. Zamknąłem się na cztery spusty i poświęciłem czas na czytanie. Oczywiście marzę o jakiejś książce fabularnej, lecz muszą poczekać na mnie jeszcze jakiś czas, bo ostatnimi czasy to wyłącznie czytuję opasłe podręczniki.


Na egzamin też pojechałem. I udało się, zdane prawie wszystko, właśnie... prawie. Wyłożyłem się na teście z historii kultury i historii starożytnej, a dokładnie na mitologiach wschodu. Zabrakło mi jednego punktu do zaliczenia testu i tak oto w ten sposób mam kampanię wrześniową. Trudno, będzie trzeba jeszcze raz zmierzyć się z historią wojen Egiptu z Hetytami, Asyrią i Fenicją, z dynastiami królów mezopotamskich i asyryjskich (Aszurbanipal - to tylko jedno z imion królewskich, ładne, prawda?) i z mitologiami tychże krain.


Powinienem się zabrać za sesję na drugim kierunku. Może jutro, jak wrócę z pracy, to siądę nad esejem, który wkrótce mam oddać. A potem drugi esej i trzeci esej... I jeszcze trzeba "książeczkę" dokładnie opracować i wykuć na blachę (ale tak, by nie zapomnieć po egzaminie). Marzy mi się rower i jakiś ciekawy wypad w góry. Może zacznę w końcu dbać o kondycję, kurcze... brakuje mi motywacji... idę jutro na wielkie lody z bitą śmietaną, polewą, z owocami i różnymi posypkami! A co mi tam!

EDIT: Wiem, wiem, pojechałem po bandzie. Chciałem poeksperymentować z inną formą wpisu, ale po przeczytaniu (w sumie dziś - niedziela, g. 8.40) doszedłem do wniosku, że wyszło to od dupy strony. Tekst poprawiłem i wygląda o niebo lepiej.  

wtorek, 7 czerwca 2011

41. O bezradności

Zamierzam jutro nie pójść do pracy. Wali mnie to, co będzie. Dostanę dyscyplinarkę, to dostanę. Zamknę się jutro w domu, wyłącze telefon i nie będzie mnie nic obchodziło. Jedyne, co zrobię dobrze, to przyspieszę swoje odejście z firmy. Atmosfera jest tam ciężka. Zaczyna mnie to przytłaczać, że część osób traktuje mnie jak nienormalnego. Jest jedna osoba, która cały czas jątrzy całe towarzystwo. Nawet nie przypuszczałem, że czyjaś odmienna orientacja seksualna może wywoływać tak drapieżne i wredne zachowania. Zaatakowała mnie dziś w sali głównej jedna z koleżanek, bo śmiałem zapytać o projekt, przy którym miałem asystować. "Nie potrzebujemy już twojej pomocy..." - wycedziła z ironicznym uśmiechem i szukała wsparcia ze strony innych. I poleciało jeszcze wiele zdań i wyszedłem. Cokolwiek bym zrobił - jest źle, napisał - jest źle, powiedział - jest źle, czegoś nie zrobię - też jest źle. To dziwne, bo kiedyś pracowałem przy podobnych projektach i było bardzo dobrze. Z tego wszystkiego puściła mi się dziś krew z nosa, dobrze że nikt tego nie widział, bo pewnie by odebrano to, że udaję i panikuję. A skąd to prześladowanie? Bo jestem gejem. Ktoś sypnął mnie u szefostwa, a teraz zabrał się za rozpowszechnianie nowinek wśród współpracowników. Nie wiem, co ta osoba otrzymała w zamian za takie informacje i chyba nie chcę już wiedzieć. 


I tak już ponad miesiąc. Nie mam z kim pogadać, na szefów nie mam co liczyć, a ci, z którymi się przyjaźnię, nie wychylają się z wiadomych przyczyn. Nawet bym nie pozwolił, aby potem musieli za mnie słuchać wymówek, gdy mnie już nie będzie. Im bliżej końca, tym ciężej. Straciłem ochotę do wszystkiego. Miałem jechać pojutrze na egzamin, ale nie pojadę, bo nie mam sił na naukę i utraciłem ochotę dosłownie na wszystko. Została mi sesja na drugim kierunku, nie podejdę do niej. Zrezygnuję z tych studiów. Po co mi one. Wycofuję się ze wszystkiego, nic już nie jest mi potrzebne, nawet sam sobie nie jestem już potrzebny...

niedziela, 5 czerwca 2011

40. O smutnej niedzieli

Dziwny dzień za mną... 
Wstałem dziś z bólem karku i tak cały dzień trzyma. I ta jakaś melancholiczna atmosfera, unosząca się w powietrzu działa na mnie niekorzystnie. Miałem dziś ochotę wybrać się na dłuższy spacer, pojechać w góry i odpocząć psychicznie, lecz nie udało się. Wyszykowałem się, spakowałem plecak, wymieniłem sznurówki w traperach, zaznaczyłem flamastrem szlak na trasie i... zostałem w domu. Powód? Wyszedłem do miasta i naprzeciwko mnie, właśnie znad gór, nadpłynęły ciemne burzowe chmury. A potem to już pogoda zupełnie zwariowała - świeciło słońce, spomiędzy kłębiastych chmur widać było błękitne niebo i waliło takimi grzmotami, że trzeba było uszy zasłaniać. Wróciłem do domu. Chciałem czytać, nie udało się, próbowałem zrobić naleśniki, nie udało się, zabrałem się za małe sprzątanie, porzuciłem je. Efekt tego wszystkiego? Spałem całe popołudnie.


Miałem wczoraj ciężki dzień na studiach. Kilka trudnych egzaminów i zaliczeń prac pisemnych. Nie wiem, jak mam to wytłumaczyć, ale logikę (u dziekana!) zdałem na 5... Nie żebym się tu chwalił, ale zauważyłem, że wszystko zdaję na piątki, a mnie to zupełnie nie cieszy. Większość znajomych wychodziła z egzaminu z trójkami i skakała z radości pod sufit, a na mnie nie zrobiła ta 5 żadnego wrażenia. Zupełnie żadnego. Dwa egzaminy przełożyłem na przyszły tydzień, bo nie dałem rady wszystkiego zrobić na czas, a jeden będę powtarzał we wrześniu (nie chcę mieć 3 w indeksie - nie, żeby mi zależało na ocenie bdb, ale jak to będzie wyglądało!). Trudno. Wykuję kilkanaście tomów przez wakacje na pamięć.  

I na spacer dziś jeszcze pójdę. Dużo myślę ostatnimi czasami nad sobą. To, kim jestem, jaki jestem i dlaczego ludzie mnie unikają, czemu się mnie boją, dlaczego mnie nienawidzą. Może kiedyś odkryję prawdę. Szkoda że wtedy będzie za późno.