piątek, 31 grudnia 2010

119. Słów kilka na koniec roku starego i słów parę na początek roku nowego

Skoro za godzin parę na przyjść nowy okres, to wypada też coś nowego w wirtualu wprowadzić, tak aby oba światy nowością spłynęły na dzień 1. stycznia 2011 roku.
Trzeba by było słów kilka poświęcić na podsumowanie mijającego roku i co nieco wspomnieć o dalekosiężnych planach na nowy okres. Na pewno nie dam rady spłodzić obszernego sprawozdania, ale pokrótce coś nastukam.

Rozpocznę od przywołania ubiegłorocznych postanowień i założeń na rok 2010:


1 . W maju czeka mnie prawdopodobnie wyjazd na Zieloną Szkołę z dzieciakami. Będzie super, bo jadę razem z Renatą i jej klasą, a być może wkrótce moją klasą .

2. W czerwcu czeka mnie awans i mianowanie. Hmmm…

3. Szykuje się kilka ciekawych imprez, w których chcę wziąć udział – DJ Antoine w styczniu, Mr. X w lutym. Na razie tylko tyle zapowiedzi.

4. Na jednym z blogów wyczytałem ciekawe postanowienie: „Chcę dokończyć czytać wszystkie zaczęte i odłożone książki”. Myślę, że to postanowienie odnieść się może i do mnie, a trochę tych książek się w moim przypadku uzbierało.

5. Chciałbym trochę zmądrzeć. Może przyjdzie mi to z czasem…

Co się z tego udało? 
1. Wyjazd na Zieloną Szkołę udany. Żadnych problemów, wszystko ułożone na 6.
2. Awans zawodowy uzyskany w lipcu. Wyższy szczebel w pracy, ale rewelacji nadal brak. 
3. Założone imprezy się odbyły. Wybawiłem się nieziemsko. W pewnym momencie przestałem odwiedzać nasz klub i jakoś się urwało dalsze balangowanie. Może przesyt?
4. Całościowo zamiar niezrealizowany. Część książek doczytana, reszta nadal założona zakładką lub ołówkiem spoczywa sobie na półce książek niedoczytanych. Kiedyś ich kolej nadejdzie...
5. Punkt niezrealizowany. Jak głupio i pochopnie nieraz postępowałem, tak i zostało mi to w roku mijającym. Może to przez wzrastający słomiany zapał, a może przez zmęczenie materiału. Punkt ten przepisuję jako postanowienie na rok nadchodzący.


Coś, czego nie planowałem rok temu, a się powiodło:
1. Wyjazd na Litwę. 
2. Wakacyjne wypady. Spontanicznym krokiem odwiedziłem znajomego w Warszawie i liznąłem odrobinę zwiedzania stolicy. Myślę, że kiedyś się tam jeszcze pojawię, aby zobaczyć to, czego się nie udało zobaczyć. Potem niezapomniany wypad na Grunwald - szkoda nawet pisać o tym. 
3. Studia. Wylądowałem jednocześnie na dwóch specjalizacjach, z czego jedna ma mnie przygotować do otwarcia studiów doktoranckich. Nauki dużo, ale wytrwam.

Ważnym aspektem roku mijającego jest też przeniesienie blogowych znajomości w sferę pozablogową i w sferę realną. Nie będę wymieniał osób, których uwaga ta bezpośrednio tyczy, oni doskonale wiedzą, że to o nich chodzi, cieszę się, że jesteście, bo każda rozmowa poza blogiem dużo dla mnie znaczy. 

Miało być krótko. Jeszcze jakieś postanowienia na rok 2011:
1. Chciałbym trochę zmądrzeć. Będę nadal nad tym pracował.
2. Trzeba zacząć o siebie dbać, ostatnio na psy mi się zeszło.
3. Pilnowanie studiów i konsekwentne podejście do nauki.
4. Przeczytanie całego dorobku literackiego P. Coelho.
5. Nadrobienie zaległości w czytaniu literatury współczesnej (szczególnie polskiej). 
6. Zielona Szkoła w maju.
7. Wakacje zagraniczne.
8. Miałem tu wpisać jedno z głównych postanowień, ale go nie wpiszę. Po rozmowie z Hekate postanowiłem zostawić sobie uchyloną furtkę w kontaktach z innymi, ale to nie znaczy, że będę na każde kiwnięcie palcem. Wszystko z umiarem i solidnym rozważeniem za i przeciw. 

Chyba to wszystko. 

WSZYSTKIM BLOGOWICZOM I INTERNAUTOM ŻYCZĘ WYTRWAŁOŚCI W REALIZACJI ZAŁOŻONYCH CELÓW I POMYŚLNOŚCI W NOWYM ROKU.  

czwartek, 30 grudnia 2010

118. Gdzie jest Pismo Święte?

Mama: Gdzie jest Pismo Święte?! Potrzebuję je natychmiast!
Ja: To taka gruba książka? 
Mama: Nie wygłupiaj się! Gdzie ono jest?
Ja: Nie wiem. Wy tu mieszkacie na co dzień...
Przekłada książki na półce, drugiej, trzeciej, schyla się, by spojrzeć na półkę pod ławą.
Mama: A tu co masz?!
Podnoszę laptopa. Zerkam. Mama zabiera grubą księgę.
Mama (z wyrzutem): No wiesz... 
Ja: No co? Podłożyłem pod spód, bo mi się komp zbyt grzeje... 

117. Hmmm??

Miałem coś tu napisać... Chyba jakieś podsumowanie roku... Mózg mi się zlasował... Napisałem pracę o pitagorejskiej metempsychozie i teraz nie wiem, jak się nazywam... Idę pogłaskać kota... Stop! Przecież ja kota nie mam! To idę pogłaskać cudzego! Bye!
Tym razem pan w pełni ubioru swego.
PS. Imprezowy wieczór sylwestrowy spędzę w swoim łóżeczku.
PS2. Na pomarańczowej nadal jestem wirtualnie molestowany przez natarczywego błazna.  
PS3. Może jeszcze tu wrócę. 

środa, 29 grudnia 2010

116. Bajeczki pomarańczowej strony

 
Pomimo tego, że jestem nastawiony antyfacetowo, nie skasowałem profilu na pomarańczowej stronie. To, że go tam nadal mam, nic nie znaczy. Ale dzięki niemu przekonuję się coraz bardziej do głupoty i zakłamania, jakie tam się przejawiają. Nic, prócz zdjęcia, tam nie zmieniałem, a łapię frajerów na tym, że nie pamiętają, iż do mnie kiedyś pisali. Tego nawet, że się ze mną spotkali! Ośmieszają się żywcem! Albo udają głupich...
Męczy mnie taki jeden gostek listami. Wypisuje w nich takie bzdury, że głowa boli, że pragnie się spotkać, porozmawiać, wypić kawę. Nazywa mnie światełkiem, różyczką w ogrodzie chwastów, złotym listkiem etc., etc. Czyste mitomaństwo, bajkopisarstwo! Gostek ten nie pamięta tego, że ponad miesiąc temu pisał mi to samo, a po późniejszym spotkaniu zerwał kontakt, bo dostał kosza. Schemat jest ten sam co poprzednio. Błazen! Coraz bardziej przekonuję się do słuszności swoich wyborów.  
PS. Od jakiegoś czasu testuję innego dilera blogów. Nie ma tam tylu możliwości co tutaj, ale za to strona wygląda całkiem przyjemnie.  

115. (...)

wtorek, 28 grudnia 2010

114. (...)

Mam tego wszystkiego dość. 
Za co to wszystko? 
Kurwa mać! 
Jakie to życie jest popierdolone! 
Boże! Ześlij na mnie jaką lodową kulę, która spadając, od razu mnie zabije. 
Skończy się ten cyrk!  

niedziela, 26 grudnia 2010

112. Na topie mody

Znalezione w Sieci: 

To chyba ogrzewacz klejnotów :D Chyba że coś innego... Pomysły jakieś?

111. Farosz

W kuchni. Rozmawiają mama z ojcem:
M. Odczep się! Do kościoła byś poszedł. Łazisz po domu i głupoty pociskasz!
O. Złotówkę mom, więc moga pójść!
M. Widzicie go! Złotówką się chwali! Farosz to nawet cię za próg kościoła z nią nie wpuści!
O. Wezma opłatek to i mie puści.
M. On takich nie potrzebuje. A za złotówkę to cię ino wyśmieje.
O. To wezma pół litra, opłatek i złotówkę!
M. Masz już większe szanse...

sobota, 25 grudnia 2010

110. Subiektywne oko

Bardzo podoba mi się ten pan:


109. Postanowienie świąteczne

Wiem, że jeszcze trochę czasu do podsumowania roku i do wykreowania postanowień noworocznych, ale coś sobie obiecałem: nie będę więcej plątał się w żadne relacje męsko-męskie. Pomimo że w moim życiu obecność facetów równa się cyfrze 0, to od stycznia będzie o wiele lepiej. I to o dużo lepiej. Będzie jeszcze większe 0 niż aktualnie. Za mną cały rok singlowania i mam nadzieję na to, że kolejny też taki będzie. Tak więc płci męskiej mówię na zawsze "adios bejbe!" A na obrazku jedno z moich glównych noworocznych postanowień. 

PS. Co ja mam takiego w sobie, że kumpele sprzed lat, z którymi kontakt się urwał kupe czasu temu, piszą do mnie listy z prośbami o porady życiowe i z propozycjami odnowienia znajomości? Zaczynam się tego bać! 
PS.2. Rubryka na NK mojej takiej znajomej sprzed lat: "13 lipca obchodze swoje urodziny a poza tym jestem normalna lubie sluchac muzyki jestem spokojna mila". Mało co ze śmiechu zawału nie dostałem.  

108. Prezenty

piątek, 24 grudnia 2010

107. Na święta


Wszystkim tym, którzy obchodzą święta bądź też nie, chciałbym życzyć przede wszystkim spokoju. Niechaj czas ten ukoi wątpliwości i napełni ducha pomyślnością i optymizmem, a w sercach i umysłach zagości uśmiech i dobre słowo. Wszystkiego najlepszego! Wesołych świąt! 
Adalmerko Blogowiczom i wszystkim Internautom. 

wtorek, 21 grudnia 2010

104. Imprezowo

Wróciłem do ulubionych kawałków z imprez. Stwierdziłem, że trzeba wrócić na stare śmieci parkietowe. Zaczyna mi tego w jakiś sposób brakować - dwumetrowych kolumn z housową i transową muzyką, szaleństwa przy barierkach, skakania na podeście klatki, piwa, znajomych twarzy imprezowiczów, dymu i innych atrakcji. Trzeba wygrzebać z szafy imprezową polówkę i odkurzyć baletki! Szykuje się wkrótce powrót, jak na początek taki zupełnie malutki... 




poniedziałek, 20 grudnia 2010

103. Uśmiechnięty

Uśmiecham się! Niesamowite uczucie! Prosto w serce trafiły słowa jednego mojego Czytelnika. Słońce wyszło zza gór i opromieniło twarz (pomimo że dziś rano wichura sponiewierała mnie na otwartym polu). Przed wyjściem do pracy stanąłem przed lustrem i z uśmiechem stwierdziłem: "Tak! Masz rację!". W myślach zakres moich dotychczasowych czynności w sumie aż tak radykalnie nie uległ zmianie, za wyjątkiem podwojenia ról. Ucieszyłem się również, że moje podwójne karnety do kin czy teatru zostaną w końcu w pełni wykorzystane. I znów uśmiech z myślą o dalekosiężnych planach - wspólne gotowanie obiadów, wspólne sprzątanie, wspólne zakupy, wspólne spacery, wspólne oglądanie siatkówki i kina nocnego, wspólne dni i noce, wspólne leniuchowanie. Sielanka! Długo wyczekiwana stabilizacja na solidnych fundamentach. Do tego brak nudy i inspirujące rozmowy w tle. Puentą niechaj będzie cytat z Wyspiańskiego: "Słowa, słowa, słowa..." (Wesele), bo tylko ze słowami miałem do czynienia. Redcat miał rację!! Zrozumiałem to dziś i doceniłem jego wpisy. Dlatego też się uśmiecham - wszystko zostaje po staremu (i proszę mi nie pisać, że jest Wam przykro, bo mi tak nie jest!). Wszystko zostaje tak, jak było, aczkolwiek ze szczyptą czegoś nowego - uśmiechu po słowach, słowach, słowach...

niedziela, 19 grudnia 2010

102. Mądrości ludowe

Właśnie dostałem wiadomość: "(...) jesteś ostatnim kretynem i nic już ci nie pomoże - przynosisz wstyd i ujmę całemu środowisku gejowskiemu...". 
Hmmm....


A Pan o Zielonych Oczach nadal milczy...

101. Homo sum...

Homo sum humani nihil a me alienum esse puto. 



Edit:
Spotkanie doszło do skutku. Pomimo sporego mrozu połaziliśmy po starym Krakowie. Wypiliśmy kawę w jednej z kawiarń przy Rynku, porozmawialiśmy. I chyba tyle. Nic nie wiem, jak na ten moment.    

czwartek, 16 grudnia 2010

100. Albo - albo

Mam wątpliwości. Coś gniecie mnie w środku. Czuję jakiś ucisk i strach. Krótki oddech, napięcie mięśni, drżące dłonie. Dziś z domu wyszedłem w dżokejce i w ciemnych okularach. Nie chciałem, aby dostrzeżono, że znów nie spałem. Rozmyślam, analizuję, nicuję, wmawiam sobie coś, a potem to obalam. Rozmawiam sam z sobą. Głośno. Kłócę się. Popieram i wspieram, by za chwilę zganić i pouczyć. Od wczoraj jestem rozdartą sosną. Część rozłupanego konaru zwisa nad przepaścią, druga wpojonymi korzeniami trzyma się jeszcze rantu i ratuje całość przed unicestwieniem... Która szala przezwycięży?
Listowa znajomośc z Panem o Zielonych Oczach dochodzi do punktu kulminacyjnego... Słowa pisane przez niego wywołują we mnie stan chybotania. Nie ukrywam, że miłym jest uczuciem odbieranie słów jego: Mój Drogi, tęskniłem, myślę o Tobie, czekam na list, Twój M. 
Nauczony bezwględnością zasad świata branżowego, jego nader wysokimi wymaganiami i oczekiwaniami (nie jesteś księciem z bajki, to wypierdalaj!), dystansuję się do słów jego. Chyba aż za bardzo. I tego się boję. Z własnego chcenia przemieniłem się w lodowatego człowieka już niewzruszonego na dobre i ciepłe słowo (jak słyszę jakieś słodzenie, to od razu węszę spisek, próbę lub podstęp). Trzeba z tym skończyć. Albo - albo. Nie można tego ciągnąć w nieskończoność. Myślę, że na tym etapie znajomości porażka będzie mniej bolesna niż na przykład za miesiąc, kiedy to mogą już zaistnieć jakieś emocje. Lepiej od razu zweryfikować prawdę słów niż ciągnąć je do czasu nieokreślonego, dlatego też w sobotę w Krakowie spotkać się mam z Panem o Zielonych Oczach. 
Wiem, wiem, jak to zabrzmiało - ja, który się nie spotykam z facetami, umawiam się na spotkanie (prawdopodobnie pierwsze i ostatnie). Radziłem się kogoś o to, padło stwierdzenie, że warto spróbować. Jeśli się nie uda, poczuję się wyśmiewany w myślach jego, ignorowany, sprawdzany w jakiś sposób, po prostu zbiorę graty i wyjdę i będę już wiedział do końca życia, że prawdy w świecie branżowym nie istnieją, a każdy czeka tylko na jedno. Moim zamierzeniem jest sprawdzenie i weryfikacja, nie jakaś randka (istnieje jeszcze takie słowo?). Z Krakowa będę wracał albo wściekły na siebie, że ułudziłem się i marzyłem o niebieskich migdałach i z setką wyrzutów dla własnej naiwności i głupoty, albo... Zaryzykuję po raz ostatni. Przekonam się o tym w sobotę.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

99. Aerobik

Przeżyłem dzisiejszy dzień! Grypa mnie pokonała, w sumie jeszcze z nią walczę. Łażę z chusteczkami i ciągle kicham i prycham. Po powrocie do domu napakowałem się różnymi lekami - wziąłem to, co znalazłem w szufladach, i zakopałem się pod pierzyną. Trochę przeszło... Ciekaw jestem, na jak długo...
A dziś w centrum miasta się gimnastykowałem. Brnąłem sobie przez zasypane chodniki, kontemplowałem wiszące sople, zaśnieżone samochody, zasypane choiny koło Ratusza, ludzi okutanych niby na Syberii, gdy nagle... moje trapery rozjechały się w dwie strony - jeden w lewo, drugi w prawo. Chciałem przytrzymać się powietrza i sypiącego śniegu, ale nie udało się i wywinąłem piękny szpagat. Ciągle się z tego śmieję, bo na pewno przekomiczne było moje zbieranie kości z tej nieziemskiej pozycji - najpierw podparcie się na łokciach, potem uklęk na kolanach, powstanie, otrzepanie się ze śniegu (nie wiem po co, bo ciągle sypał), obejrzenie się dokoła, czy czasem ktoś znajomy mnie nie widział i dziarski krok do przodu. Niezdara ze mnie!
Ja już tak mam, że wywijam orły w miejscach publicznych (ostatnio w Krakowie na Rynku). Kiedyś wyrżnąłem się przed wejściem do naszego banku - zamyśliłem się  i źle wymierzyłem wysokość progu i bach!, na kolana! Nie wiem czemu, ale zawsze pierwszą reakcją jest zlustrowanie otoczenia, czy czasem kogoś znajomego nie ma w pobliżu. No tak, więc ci, którzy zamierzają chodzić ze mną po mieście, muszą być przygotowani na takie atrakcje. Staram się uważać, ale nie zawsze mi to wychodzi..
PS. Złapałem się na tym, że zacząłem się uśmiechać... Wraca on do mnie za każdym razem, jak dostaję list od Pana o Zielonych Oczach... Właśnie zauważyłem, że zaświeciła mi się kopertka... List od niego! 
PS1.: A i zbliżam się do setki! Trzeba to oblać jakoś!
PS2.: Jakoś nie przepadam za top piosenkami, które codziennie lecą na listach przebojów. Zaliczać się tu będzie także przebojowa i seksowna Beyonce. Oprócz znanego "Hello" nie przepadam za nią, ale ten kawałek przypadł mi do gustu. Posłuchajcie:

98. Zagubiony w poniedziałkowy poranek

Wstałem. Nie wiem jak, ale wstałem. Miałem zwlec się z wyrka o 7.30, nastapiło to parę minut przed 9. Łażę po domu bez celu i ciągle czegoś szukam - to bluzy, potem spodni i potem czystych skarpetek - wszystko tak na raty, nie mam jeszcze podkoszulki, nie wiem, gdzie postawiłem trapery... Chaos! Mój mózg jeszcze śpi. Wypiłem kawę, ale nic to nie dało i nawet szukam na stole kubka, stojącego tuż obok... Jest godzina 9.40. O godz. 10.00 muszę wyjść, bo 10.30 zaczynam dużur, a ja jeszcze w piżamie i nie wiem, gdzie posiałem dopiero co odszukane spodnie... Chyba zacznę nie lubić poniedziałków. I mam nadzieję, że w pracy nie będę dziś chodził jak zombie...  

niedziela, 12 grudnia 2010

97. Historia koła toczy lub przypadki równoległe

Fragment rozmowy z chłopakiem z Fellow:

On: Chciałbym stworzyć prawdziwy związek.
Ja: To nie takie łatwe.
On: Bo?
Ja: Trzeba się poznać, spędzić ze sobą trochę czasu...
On: Ja bym chciał od razu.
Ja: Od razu się nie da.
On: Wiesz, jestem jeszcze prawiczkiem.
Ja: Hmmm... 
On: Wydajesz mi się całkiem miły i ok.
Ja: Dlatego miałbym być twoim pierwszym facetem?
On: Spotkajmy się u ciebie...
Ja: Hmmm...
On: Chciałbym cię pocałować i się przekonać.
Ja: Do czego?
On: Czy mi się spodoba i czy coś poczuję. Jestem prawiczkiem,  więc nie do końca znam swoją seksualność, nie tak dobrze jak ty. Może się okazać że np. wcale nie jestem gejem. Dlatego chciałbym cię chociaż pocałować, żeby przekonać się, czy to jest to...
Ja: Potraktujesz mnie jako eksperyment?
On: Widziałem to kiedyś w jakimś filmie... 
Ja: Czyli będę eksperymentem, tak?
On: Nie aż tak radykalnie...
Ja: Ale jednak...

Brak mi słów! Już raz przez to przechodziłem i więcej nie chcę. Wtedy nieświadomie, a teraz to ten gościu ma tupet - nie ukrywa, że będzie eksperymentował... Ehhh, świat się wywrócił do góry dnem i pogubił swe stery... I nie będzie lepiej!   

piątek, 10 grudnia 2010

96. (...)

Skopiowane ze starego bloga:

Litania do Boga”

Bóg o aniołach zapomniał,
siedzi przed lustrem i rzęsy maluje.
Zgolił starczą brodę,
ufarbował siwe włosy,
pilniczkiem wyrównał paznokcie
i nogę na nogę założył.

Bóg o aniołach zapomniał,
siedzi przed lustrem i słucha techno.
Nie słyszy płaczu i lamentu swych dzieci,
zapatrzony w pajęczynę na suficie
ciągnie marychę i przez słomkę piwo pije.

Bóg o aniołach zapomniał,
kiwa się w rytm gangsta rapu,
a niebo płonie i zgliszcza się szerzą.
Przygarbione cienie aniołów
rozrzucone pióra zbierają,
reszta kona lub w lustrze rozbitym
próbuje rozpoznać oblicza towarzyszy:

Anioły o bladych twarzach
Anioły o zagipsowanych skrzydłach
Anioły adoptowane z bidula
Anioły z rozbitych rodzin
Anioły bite przez ojców
Anioły porzucone i zdradzone
Anioły molestowane i wykorzystane seksualnie
Anioły łysiejące i otyłe
Anioły na odwykach
Anioły z klubu AA
Anioły homoseksualne i biseksualne
Anioły potajemnie trzymające się za ręce
Anioły z ptasią i świńską grypą
Anioły na wózkach inwalidzkich
Anioły po operacjach plastycznych
Anioły cierpiące na bulimię
Anioły z halucynacjami 
Anioły anorektyczne
Anioły z depresją maniakalno – paranoidalną
Anioły z pozytywnym HIV
Anioły z obgryzionymi paznokciami
Anioły w sukienkach koloru błota
Anioły w spodniach z lumpeksów

Gdzie ten Bóg?

95. Rodzina

Uwielbiam to zdjęcie. Taka piękna współczesna rodzina. W Polsce można tylko pomarzyć... 

94. O maj gad...

Kurwuję dziś od rana. Najpierw w pracy. Mało co nie złapałem jednego agenta i przez uchylone okno go nie wyrzuciłem w śnieg, już, już zaciskałem piąstki i bym mu chętnie przywalił, gdyby nie, no właśnie... Poza tym jak rano wychodziłem do pracy, była późna jesień (zimno, ale bez śniegu) i założyłem odruchowo półbuty. Do domu wracałem w śniegu prawie do połowy łydek... Dość! I wciąż sypie gęsty śnieg!  
Potem zakurwowałem sobie w domu - załączyłem FB i w propozycjach pojawił się... Łukasz. Zacząłem grzebać po profilach i wyszperałem! Jest on znajomym koleżanki mojego kolegi ze studiów, którego zaprosiłem do znajomych. Taka piąta woda po kisielu, ale jednak. Ja to mam pecha - uda mi się zapomnieć o nim w jakiś sposób, to nagle coś takiego mi wyskakuje i wszystko wraca... Chyba się już nie uwolnię od tego wszystkiego... 
Pooddychałem głęboko i nieco ochłonąłem, gdy znów zakląłem pod nosem. Otóż, proszę sobie wyobrazić, w blogosferze pojawił się ktoś, kogo nie chcę na oczy widzieć! Prowadzi bloga! Kurwa mać, prawie koło mnie, może kilka przecznic odległości. Mam taką nadzieję, że tu nie trafi, bo jeśli tak sie stanie, stronę zablokuję. Wielokrotnie powtarzałem: świat jest mały! Ale nie przypuszczałem, że aż tak mały, ale żeby Sieć była tak mała? To się już w mojej pustej głowie nie mieści... 

czwartek, 9 grudnia 2010

93. Zakupowo

Zaspałem sobie w mój wolny dzień! Nastawiłem budzik na 8.30 i tylko na tym się skończyło, bo wstałem prawie przed 11! Miałem z rana załatwić kilka spraw, aby potem siąść spokojnie nad kroniką i innymi papierami, by po południu udać się na przedświąteczne zakupy. Wszystko przesunęło się o kilka godzin, z czego nie wybrnąłem jeszcze ze sprawdzianów i nie zrobiłem wpisu do kroniki. Za to zrobiłem zakupy.
Zrealizowałem część bonów świątecznych we wskazanym przez firmę sklepie. Połaziłem pomiędzy półkami i stwierdziłem, że nie mam czego kupować... Skończyło się na tym, że łazienkę mam zaopatrzoną do końca przyszłego roku - nie braknie mi pasty do zębów, mydeł, szamponu i innych chemicznych produktów. Nie mam czasu i najmniejszej ochoty na to, by w taką zimnicę jechać na drugi koniec miasta do większego sklepu tej samej sieci. Może wyskrobię na to trochę czasu w niedzielę. Zobaczę.
Nadmienię tylko, że ostatnimi czasy koresponduję z pewnym chłopakiem. Dobrze się nam pisze, mamy wspólne tematy i oczekiwania względem siebie - przyjaźń. Jest bardzo inteligentną i ciekawą osobą. Nie nastawiam się wobec tego faktu jakoś, bo wiem, jak taka korespondencja wygląda - kilka listów i zapada milczenie, choć nie ukrywam, iż chciałbym, aby ta wirtualna znajomość się utrzymała. Wszystko wyjdzie w praniu...

92. Choinka?


Mam  wrażenie, że z roku na rok miejska choinka jest coraz brzydsza... Cyknąłem to zdjęcie dziś przed południem. Może wieczorem, oświetlona, będzie ładniej się prezentowała? Pójdę i się przekonam, choć wątpię, by efekt był inny...

Edycja wpisu 20.34. 


Nawet rozświetlona mnie nie pociąga...  Jest taka bezpłciowa... Wiem, wiem, czepiam się...

wtorek, 7 grudnia 2010

91. Na emocjach

Nie wiem, jak mam zacząć... Brakuje mi słów na opisanie tego, co aktualnie odczuwam... Obrazy pulsują mi w głowie i ciągle słyszę szum sypiącego się piasku... Czy dziś usnę? Wybrałem się do kina na nowy film z Ryanem Reynoldsem - "Pogrzebany". Ten przejmujący film poruszył mnie. Ten, kto lubuje się w panoramicznych i egzotycznych krajobrazach, wartkiej akcji, dynamice działań bohaterów, zmieniających się postaciach - zawiedzie się. Wydawać by się mogło, że statyka filmu z Ryanem zanudzi. Wręcz przeciwnie! Akcja rozgrywa się na planie psychologicznym. Nie mamy tu żadnych walk, wyścigów samochodów, strzelanin, gonitw i bijatyk w barach. Mamy młodego człowieka zamkniętego w drewnianej skrzyni (trumnie). I nic więcej. Akcja obejmuje tylko to, co rozgrywa się w tej zamkniętej przestrzeni. Światłem dla bohatera jest płomień zapalniczki, światełko telefonu, latarka i świecące pałeczki. Gdy jedno z tych źródeł gaśnie, zapada nieprzenikniona ciemność i słychać wzrastający oddech bohatera. A temu oddechowi wtóruje oddźwięk trzeszczenia naprężonych desek i szum sypiącego się do środka piasku... Straszne! 
Jeśli filmu tego nie ściągną z ekranów do końca tygodnia, pójdę jeszcze raz. Naprawdę warto go zobaczyć. 

90. Hmmm...

Chyba w jakiś sposób musiałem dopiec Blogowiczom, gdyż prawie każdy wyrzucił moją ikonkę z zakładki "Obserwatorzy". Chyba że to znów Blogspot jakieś hece wywija... Ewidentnie mnie nie lubi...

niedziela, 5 grudnia 2010

89. Coś nowego

Wpis ten zaplanowałem sobie na późny wieczór i tak oto jest. Będzie trochę inaczej - weselej. Otóż wczoraj spotkałem się z uroczą Blogerką w pewnym pięknym mieście. Mowa oczywiście o Agol. Pomimo siarczystego mrozu przyszła w umówione miejsce punktualnie. Gdy tylko weszła do środka knajpki, całe pomieszczenie wypełniło się uśmiechem. Tak, tak, nie przesadzam, bo i mi się on udzielił. Bałem się, że zapadnie milczenie i obie strony będą szukały dziur w podłodze lub plam na suficie. Stało się inaczej. Rozmawialiśmy o wielu sprawach. Potem poszliśmy na spacer po Rynku. Zmagaliśmy się z lodem na powierzchni, bo co chwilę buty ujeżdżały i można było zające łapać. Czas mijał szybko i trzeba było zbierać się na dworzec. Najpierw ja miałem odprowadzić Agol na przystanek, a stało się tak, że to Ona odprowadziła mnie :) 
Cieszę się, że mogłem Cię poznać. Zaraziłaś mnie swoim uśmiechem. Dziękuję!

88. Oczopląsy

Od rana siedzę nad kwiczącą pracą i na szczęście zbliżam się już do końca. Na godz. 18. jestem umówiony z kobietą i oddam jej cały 1. rozdział i bibliografię. Praca nad tym idzie mi jak krew z nosa. W ramach przerwy załączyłem Interię, aby poczytać informacje. I czytam: "Ekshumanizacja oficerów". Zapaliła się lampka i zajarzyłem, że coś mi zgrzyta w tym tytule, ale nadal próbuję go zrozumieć... Czytam dalej: "Dwa tysiące plemników dla katowiczan" (zamiast pierników). Chyba powinienem na dziś zakończyć czytanie i pisanie poważnych tekstów...

87. Na ślubnym kobiercu

Jako że nigdy nie stanę na ślubnym kobiercu, nie będę przymierzał i dobierał do garnituru koronkowych żabotów i muszników (takie się teraz zakłada zamiast krawatów) oraz spinek do rękawów, to wczoraj z dużym zaciekawieniem słuchałem wykładu o instytucji małżeństwa. Niektóre informacje skwitowałem uśmiechem lub półuśmiechem, inne odebrałem z przymróżeniem oka, a jeszcze inne wywołały we mnie falę oburzenia i protestów. Chciałem wykładowcy zadać trochę skomplikowanych i kontrowersyjnych pytań, ale w odpowiedniej chwili ugryzłem się w język, gdyż, ni stąd, nie zowąd poruszył kwestię związków homo. Jako singiel z wyboru i przeznaczenia zapaliłem się na wywody o braku odpowiedzialności związków jednopłciowych, które starają się o adopcję. I się nasłuchałem! Uszy mi więdły! Brakowało, abym z kurtką na ręku ostentacyjnie wyszedł z sali, jak to zrobiła arystokracja krakowska podczas premiery "Wesela". 
Coś tam sobie notowałem, jakieś hasła przewodnie (ponoć z tego mam mieć egzamin), a na marginesie zeszytu kwitły wykrzykniki. W połowie tego niezwykłego wykładu zorientowałem się, że wykładowca sobie zaprzecza - raz mówi tak, a potem inaczej. I nie wiedziałem, że ksiądz (właśnie ów wykładowca) może być ekspertem i znawcą instytucji małżeństwa i zakładania rodziny. Śmiać mi się chciało, jak opowiadał o tym, że "naucza" przyszłych nowożeńców w sprawach płodzenia dzieci i, a to już była skrajność, najlepszych metod na "powołanie do życia" dziewczynki lub chłopca! Prawie nigdy nie przywołuję w myślach imienia Boga, ale wtedy zawołałem Go: "Boże, słyszysz to i nie grzmisz?!" 
Być może nie mam do czynienia z Kościołem i z księżmi, ale zwątpiłem w ich mądrość i głoszoną tolerancję.   

czwartek, 2 grudnia 2010

85. To już 2 lata

Słowa piosenki Agnieszki Chylińskiej mówią same za siebie:

"Jesteś dla mnie piękny tak
Że brakuje tchu, gdy widzę Cię

Kochać cię to straszny czas
Nie mogę nic, tylko trwać.

(...)
Mogę tylko patrzeć jak idziesz z nią, kochasz ją".

Dziś mijają dwa lata, jak wybrał inną drogę, o wiele łatwiejszą... 
Niechaj mu się szczęści.

środa, 1 grudnia 2010

84. Esemesowy romans

Piszę z kimś esemesy. Co ciekawe - nie wiem, kto to jest i skąd ma mój numer. Ale co jeszcze ciekawsze - ten ktoś też mnie z kimś myli. I jeszcze coś ciekawszego - z każdym następnym esemesem robi się goręcej i egzotyczniej. Ciekaw jestem, kiedy ten ktoś się zorientuje, że pisze nie z tym, z kim chce. Wiem, wiem - jestem okropny, bo nieznany mi amant podnieca się nie tą osobą, o której myśli, a ja bawię się jego kosztem. Przyznam mu się w punkcie kulminacyjnym esemesowego romansu i tym samym wyleję mu kubeł zimnej wody na głowę. Chciałbym zobaczyć jego minę, jak się dowie, że obiekt jego westchnień jest kimś zupełnie innym.


A teraz z innej beczki. Coraz bardziej podoba mi się to, co dzieje się za oknami. Już nie tylko drogowców zima zaskoczyła! Mam wrażenie, że media wyolbrzymiają początek zimy i nadają jej wymiar narodowego kataklizmu, a ludzie zachowują się tak, jakby śnieg spadł w połowie sierpnia, i krzyczą: "O! Śnieg, śnieg spadł i autko mi zasypał, co ja mam teraz zrobić?!" Prawdziwa tragedia - przecież to wydarzenie historyczne - śnieg w grudniu!! Matko Boska Różańcowa od Śniegowych Bałwanów ratuj nas, jakby to napisał w swym slangu Michał Witkowski! Po prostu szok! Mamy przecież grudzień i śnieg nie jest dziwem natury jak w Afryce! A że sprawia utrudnienia - to normalne! Jakby ludziom chciało się do pobliskiej Biedronki przejść na nogach, to nie utknęliby w korkach, a jak chcą być tak wygodni i wozić swoją dupę samochodem po mieście w takie śniegi, to niech tracą czas i nerwy. Ich sprawa. A zima zimą i nie zmieni swej natury. 100 lat temu też były zimy i to o wiele sroższe niż dziś i nie narzekano. Polakom nigdy nie można dogodzić - jak jest lato, oni chcą zimy, jak jest zima, to chcą wiosny, jak jest zielone, to oni chcą w tym momencie czerwonego. Uch, cóż za naród...  
Proponuję supernowoczesny i superwygodny pojazd na zimę dla wszystkich wygodnickich. Na pewno w korku nie utknie i wszędzie się nim dotrze. I to na czas! 

wtorek, 30 listopada 2010

83. Agnieszka

Pamiętam ją jako skandalistkę o pyskatej naturze, jako awanturnicę i outsaiderkę. Nie lubiałem jej wtedy. Muzyka, jaką wykonywała, była agresywna i zbyt "ostra". Swoim zachowaniem chciała na pewno zwrócić na siebie uwagę, ale i pokazać coś, co być może ją dręczyło - bycie niezrozumianym, skrywane i nienazwane jakieś kompleksy. Szukała formy, za pomocą której mogłaby się pokazać, zaistnieć, zaznaczyć swój teren. Na pewno szokujący i mocno zarysowany wizerunek nie wpływał dobrze na jej ocenę i odbiór. 
Ale w ostatnim roku wspomniana skandalistka przeszła niezwykłą metamorfozę. Z brzydkiego kaczątka wyrosła powabna łabędzica o zmysłowej naturze. Była na pierwszych stronach czasopism, nie tylko muzycznych, okrzyknięto ją metamorfozą roku. Mowa oczywiście o Agnieszce Chylińskiej. Ostatnimi czasami przysłuchuję się jej muzyce, zagłębiam się w tekstach i dostrzegam coś, czego nie potrafię nazwać. Działa na tym polu wewnętrzna intuicja. Podoba mi się jej nowy styl, i to coraz bardziej. 
Zmieniła się Agnieszka, zmieniła się jej muzyka. Mogę stwierdzić, że z agresywnej i zbuntowanej nastolatki wyłoniła się dojrzała kobieta. Agnieszka zrzuciła maskę, bo takową nosiła w swym buntowniczym okresie życia (któż takiego okresu nie ma lub nie przechodził). Teksty piosenek są ciekawe, zmysłowe, ciężkie od uczuć, ale takich delikatnych i powabnych zarazem. Dobrze się jej słucha, i rzec można, że chciałoby sie więcej takich utworów jak na przykład "Niebo". Jakoś nigdy nie przepadałem za polskim rockiem, ale w wykonaniu Agnieszki chętnie po niego sięgnę. 
Jak każdy medal i ten ma dwie strony - niektórym może przypaść do gustu nowy model muzyki artystki, ale i będą tacy, którzy wybiorą "starą" Agnieszkę...  



poniedziałek, 29 listopada 2010

82. Telewizyjne inspiracje

Będąc u mamy, miałem okazję zobaczyć finał programu "Mam talent". I się zirytowałem! Oczywiście 1. miejscem. Ogólnie to nie oglądam takich programów, lecz będąc u mamy, chciałem z nią posiedzieć i zerkałem na tv. No nie wiem, czy akurat ta dziewuszka zasługiwała na miano zwycięzcy. Byli od niej lepsi. Bardzo podobał mi się za to występ tria - nie pamiętam nazwy - dziewczyna i dwóch chłopaków - tworzyli sami muzykę. To było coś! Ale i chłopak śpiewający reggae był świetny, ma fantastyczny głos i wyczucie do takiego typu muzyki, u nas praktycznie mało znanej i egzotycznej. Uważam, że on powinien być na 1. miejscu lub wspomniane trio. 
A w niedzielę na TVP Kultura trafiłem na świetny reportaż o Tadeuszu Konwickim, jednym z moich ulubionych pisarzy współczesnych. W reportażu poruszano tematy polskości, kompleksów narodowych, przemian polityczno-społecznościowych, które wpłynęły na jego twórczość. Aż sobie zapisałem fragment wypowiedzi pisarza. Adam Michnik zapytał o politykę Polski, a Konwicki odparł (przytaczam parafrazę jego wypowiedzi): "Anglia to całkiem inny kraj. Tam mamy ograniczone rozumowo społeczeństwo, natomiast przywódcy są naprawdę mądrzy, a w Polsce jest całkiem odwrotnie - mamy mądre społeczeństwo, a przywódcy są maksymalnie ograniczeni umysłowo". Pomimo że wypowiedź ta jest z 2009 roku, jej przesłanie nie zdezaktualizowało się. Konwicki może szczycić się uniwersalnym przesłaniem, "bo Polska to taka dziwna kraj", gdzie nawet za sto lat słowa te tchnąć będą prawdą i aktualnością. Ale wypowiedź ta niesie z sobą ogromny bagaż pewnego rodzaju absurdu i paradoks - mądre społeczeństwo, i to świadomie, wybiera na przywódców swojego państwa ludzi głupich i ograniczonych. Trzeba się powtórzyć - tylko w Polsce takie rzeczy!  

81. Choroba na wyciągnięcie ręki

Łamie mnie w kościach, boli głowa i zaczyna męczyć kaszel - czyli dopadło mnie choróbsko. Nie mogę sobie pozwolić na L4 i leczę się domowymi sposobami. W pracy mamy gorący okres i muszę być. Nie należę do ludzi, którzy już na mały ból głowy lecą do lekarza...  Nie ma tak łatwo, bo potem nie nadrobię materiału. 
Grypę pewnie dostałem w sobotę od pewnego gościa, który siadł obok mnie w autobusie z Krakowa... Kaszlał przeraźliwie... 
A na cacy doprawiłem się wczoraj, kiedy od mamy do siebie wracałem prawie 5 godzin (kiedy zazwyczaj jadę ok 50 minut). Autobus, którym zawsze jeżdżę, utknął w trasie i nie wiadomo było, czy w ogóle dojedzie... Wsiadłem w busa do Katowic, myśląc, że stamtąd pociągiem dostanę się do domu. Tiaaa, dworzec w Katowicach prawie że zamknięty (rozpoczął się jego remont i przebudowa, o czym nie wiedziałem), rozkopany peron, chaos, mnóstwo zagubionych ludzi, jedna czynna kasa i kolejka z ponad 200 zdenerwowanymi pasażerami i pospóźniane pociągi. W Polsce to przecież norma! Kto się przejmuje pasażerem, który stoi nawet dwie godziny na peronie i marznie, a i jeszcze nic nigdzie nie wiedzą... Takie rzeczy to tylko w Polsce! Na szczęście pojechał pociąg na Słowację i jakoś do domu się dostałem. Niedziela całkowicie zmarnowana... Szkoda gadać... 

Zima w Beskidach. 
 No i mamy zimę! Jakoś nie widzę tego okresu do marca. Boję się tegorocznej zimy. Dziś rano przecież zima znów drogowców zaskoczyła!! Oni nie wiedzieli, że spadną śniegi... Centrum miasta nie odśnieżone, chodniki zawalone śniegiem po łydki, zakorkowane ulice i ludzie w letnich bucikach (dziś takich widziałem). Nie wyobrażam sobie dojazdów na wykłady do Krakowa, będę musiał jeździć już w piątki, a potem uzbroić się w cierpliwość i dobry polar na powroty. Oj, będzie ciężko...  

piątek, 26 listopada 2010

80. :)

Okrągła notka i taki wpis! Na serduchu zrobiło mi się ciepło, a potem to samo serducho zabiło mocniej i mocniej... Zostałem dziś tatą... 

czwartek, 25 listopada 2010

79. O niczym

Chodzę ostatnio spięty i niewyspany. Męczą mnie koszmary. Wrócił sen z płaczącym dzieckiem. Śnił mi się także Ł. (zawsze ta wyciągnięta ręka), a potem i Łoś, od którego nie mam żadnej wiadomości od jakichś dwóch miesięcy. Nawet się temu nie dziwię, przecież wśród gejów słomiany zapał, rzucanie słów na wiatr i mydlenie oczu to norma każdego dnia. Wszyscy tacy są, bez wyjątku, nawet ja sam, bo odpycham każdego, kto wyciąga do mnie rękę i ignoruję praktycznie wszystkie słowa pociechy i zachęty. Świat zszedł najpierw na psy, teraz na wszach galopuje... I jeszcze dobija mnie ta zimnica na zewnątrz... Chyba powinienem się położyć spać i obudzić się wczesną wiosną lub, a to by było najlepsze rozwiązanie, w ogóle...

wtorek, 23 listopada 2010

78. Na stos!

Wczoraj rano, jakoś parę minut po 8, w radiu emitowano dyskusję polityczną. Trochę się na nią spóźniłem i nie wiem dokładnie, który z polityków się wypowiadał, ale, sądząc po tym, co mówił, był to przeciwnik partii don Rydzo Tuskonso. Wypowiadał się o składkach w funduszach emerytalnych, czyli w sumie o czymś, co dotyka bezpośrednio wszystkich pracujących Polaków. Otóż według tego polityka rząd Tuskolicego pod jego chytrym błędnym okiem naruszył rezerwy tychże funduszy i ponoć zostało tam okrąglutkie zero! Czyli, jak mam dobrze rozumieć, to nieudolne miny i całoroczne wczasy Tuskolicego pochłonęły Nasze wszystkie oszczędności (czytaj - Nasze życie na emeryturze). Pieniądze te, nie jego przecież (sic!), poszły na łatanie dziury budżetowej, którą to on sam koniec końcow stworzył i jego nieudolne decyzje i machlojki prywatnej polityki. No tak, nie od kozery się mówi - wpuścić wieśniaka do domu, to ci mydło zje!
Czy on kiedykolwiek przejął się losem Polaków? Nigdy! Pamiętam, jak jeździł na tereny dotknięte powodzią lub do miejscowości zniszczonych przez wichury. Jeździł tylko po to, aby się polansować i pokazać swój szelmowski uśmieszek. Wyginał się przed kamerą i szczerzył zęby i podkreślał, jaki to on dobry premier z koziej dupy, gdy w tym samym czasie ludzie walczyli o domy i swój dobytek. Chodził po wałach z łapami w kieszeniach i pilnował, aby przypadkiem swoimi lakierkami za 10.000 nie wleźć w krowi placek! A odjeżdżał z miną ulgi "Wreszcie z tej dziury wyjadę! Salony, moje dywany perskie i złote półmiski na stole z hebanu, przybywam!", i zapominał o tych, co im pomoc obiecał. Do tej pory nie pamięta. 
Jestem tak cięty na tego faceta, że słów mi brakuje! Jak go widzę, to mi się źle robi. Jest to facet bez odrobiny honoru, liczy się dla niego tylko to, ile może dla siebie kasiory zgarnąć z tego, co nie należy do niego. Hańba, hańba, don Rydzo Tuskonso!

Daj mi 3 mercedesy, dom na Hawajach, całoroczny  płatny urolp i siły, abym mógł jeszcze przez 3 kadencje pasożytować na tych naiwnych Polaczkach i im 5 razy do roku podatki podnosić! Chroń moje zagraniczne konta bankowe od wszelakich obniżek i pamiętaj, by nie dać nikomu ani grosika! Spraw, bym nie musiał w ogóle pracować, ale żeby kasiorka płynęła do mnie z każdej strony!   

niedziela, 21 listopada 2010

77. Czekanie aż po koniec świata

Niecałą godzinę temu do domu pojechał Pan P. Postawił mnie przed faktem dokonanym, czego bardzo nie lubię, bo zadzwonił z informacją: "Cześć. Jestem w Twoim mieście. Zapraszam na kawę. Czekam." Poszedłem. Było miło i sympatycznie. Do czasu.
Ale kim jest Pan P.? To przesympatyczny chłopak, prawie mój rówieśnik, ciemny blondynek. Znamy się już sporo czasu, tzn. utrzymywaliśmy do dziś kontakt wirtualny i już co nieco przegadaliśmy o tym i o owym. Z tego, co wiem, oczekiwał chyba ode mnie czegoś więcej niż znajomości stricte kawiarnianej. Nie omieszkał nawet o to zapytać. Zamarłem z filiżanką kawy przy ustach. Wziąłem głęboki oddech i... nie wiem czemu, pomimo wielu dobrych chęci i pozytywnego do niego nastawienia, może nawet chęci zmiany czegoś u siebie, delikatnie mu odmówiłem. Nie wiem, czemu to zrobiłem, a jego (zaskoczony? zawiedziony?) wyraz twarzy chyba będzie mnie prześladował w koszmarach. Nie odrzekł mi nic, ale czułem, że zawiódł się na mnie. Dręczą mnie teraz wyrzuty sumienia, łażę po domu i nie mogę sobie miejsca znaleźć. Chyba świadomie zniszczyłem coś, co miało przyszłość. Przed wyjściem na spotkanie czułem coś, że padną takie słowa, jakoś psychicznie byłem na nie przygotowany, planowałem nawet sobie, że powiem "tak", a tu wyszło całkiem inaczej. Nie wiem, czemu się tak stało.
Tak to jest z ideałami. Pewnie się powtórzę, ale ja nadal na Niego czekam. Może któregoś dnia się opamięta i wspomni mnie i pomyśli o odnowieniu kontaktu. Wiele bym oddał za to, aby móc go znów przytulić i posiedzieć przy nim, choćby pół godziny, nawet za cenę obopólnego milczenia.  
Mijałem się kiedyś z Nim w mieście. Szedł wolnym krokiem, ręce w kieszeniach, nieco pochylony do przodu. Poznałem Go z daleka i On poznał mnie, nawet nasz wzrok się spotkał na kilka sekund, ale po chwili odwrócił głowę w drugą stronę. Nie wiem, czym sobie zasłużyłem na to wszystko, może dlatego że Go tak mocno pokochałem? Że zależało mi? Że zaufałem Mu? Patrzę na Jego zdjęcie i czuję wewnątrz siebie pustkę. Wiem, że nikt jej nie będzie mógł wypełnić. Z jednej strony ciągle czekam, choć wiem, że nadarmnie, ale poświęcę się i czekając będę zmierzał ku temu, co dalekie, nieodgadnione i tajemnicze.  Ł. Tak. I nikt inny. 

75. Ucieka mi czas...

Oj, wziąłem na siebie zbyt dużo obowiązków. A teraz nałożyły się one wszystkie na siebie. Próbuję trzymać się zasady złotego środka, ale nic to nie pomaga. Tak to jest, jak chce się zagłuszyć pustkę nowymi obowiązkami, pracami i zajęciami. Cóż, muszę zacisnąć zęby, wsadzić zapałki w oczy i zakasać rękawy aż po łokcie. Po prostu brakuje mi dnia - wstanę rano i nawet porządnie się nie ogarnę, a już jest wieczór! I tak w kółko - praca, dom, praca, dom, jedne studia, drugie studia, biblioteki. I tak krążę. A w domu jak nie poprawiam testy lub wypracowania, to ślęczę nad podręcznikami z etyki (przeczytałem zaledwie dwa), antropologii, epistemologii, estetyki, logiki etc., etc., etc. I jeszcze trzeba z tego notatki zrobić, bo z każdego z tych przedmiotów czeka mnie egzamin. A to dopiero początek! 
Chciałbym się potroić na jakiś tydzień, aby co nieco posunąć do przodu. A za oknami taka piękna pogoda - słońce świeci, można by było wyruszyć na te bliższe szlaki i odpocząć na łonie natury, a tu trzeba przeczytać Woleńskiego, i jeszcze go zrozumieć! 
I jeszcze jedno zadanie, które już od ponad trzech tygodni stoi w kącie i kwiczy, że aż uszy bolą. Odkładam je i odkładam, ale w końcu trzeba złapać je za pysk i doprowadzić do porządku.

Chcę wiosny, wakacji, wyjazdu nad morze i pójścia w góry!  

A tu Adalmerkowa dłoń i piękne oleandry w centrum miasta.

sobota, 20 listopada 2010

74. Duchy

Dziś w nocy był u mnie duch. Pomimo tego że położyłem się dość późno, to nie spałem mocno. Było jakoś przed 3 w nocy, jak przebudziło mnie stukanie w małym pokoju. Nie zareagowałem, bo stukanie w kamienicy to nic dziwnego, ale po chwili się powtórzyło. Było wyraźniejsze i jakby bliższe. Usiadłem na pościeli i wsłuchałem się w ciszę. Znów zaczęło stukać i tak jakby drzwi z kuchni domknęły się do futryny i zaskrzypiały. Stwierdziłem, że to przeciąg. Wstałem. Zarzuciłem rozpinany sweter na ramiona i na bosaka poszedłem do kuchni. Sprawdziłem okno i sięgnałem po szklankę, nalałem wody, gdy nagle poczułem, że ktoś za mną stoi. Odwróciłem się i szklanka wypadła mi z dłoni. W kącie stał on, śp. M. Patrzyłem na niego, a on się uśmiechał, po czym wyciągnął rękę w moją stronę. Sparaliżowało mnie. Nie mogłem się ruszyć, nie mogłem oddychać. Zamknałem oczy, a gdy je otworzyłem, już go nie było, a w kuchni panowała ciemność.  


To nie był sen, jestem o tym przekonany, jestem tego pewien. Rano, jak wstawałem, miałem na sobie sweter, a kładłem się w podkoszulku na ramiączkach, a w kuchni do tej pory w zlewie stoi rozłupana szklanka. Wiem też, że nie jest to żadna emanacja zmęczonego umysłu lub mara wywołana tęsknotą i żalem. Już kiedyś u mnie był, jakiś czas po wypadku. Wtedy myślałem, że to był sen, ale teraz już przekonany jestem, że to wydarzyło się naprawdę.
Wiele lat temu była u mnie babcia. Nie bałem się jej, pomimo że wiedziałem, że zmarła kilka lat wcześniej. Obudziła mnie i siedziała obok mnie na łóżku i rozmawialiśmy. Do tej pory czuję jej dotyk i zapach, bo przytuliła mnie do siebie. To nie mógł być sen, skoro tak dobrze to pamiętam. Na pewno to nie był sen. Tak jak teraz. Moja matka ma to samo. Przyszedł do niej kilka dni po pogrzebie duch siostry mojego ojca i miał jakieś żale o coś tam, czego moja matka nie mogła wiedzieć. 
Nie wiem, czego chciał ode mnie M., ale wiem jedno - czuwa nade mną i pewnie chce, abym był dobry dla innych i bardziej się starał (ostatnio mi to nie wychodzi, bo koncentruję się tylko na sobie), tak jak on sam dobry był dla mnie. 

Utwór pełen sentymentu: