czwartek, 28 kwietnia 2011

24. O złym

Wczoraj stało się coś złego. Wstałem dziś z bólem i hukiem w głowie. Mało co spałem, a jak już - to z majakami. Jakoś funkcjonowałem wczorajsze popołudnie, na spacer się wybrałem, aby odświeżyć umysł, ale za to czas przed zaśnięciem był straszny. Rozmowa telefoniczna z A. jakoś mnie nieco wyciszyła i z trudem usnąłem. Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem.  

środa, 27 kwietnia 2011

23. O męskiej inspiracji

Jak lepiej? Trevor z grzywką czy bez grzywki? 



Jak dla mnie - bez grzywki! Piękny! 
Edit: 
PS. Nie chciałbym być tutaj posądzony o stereotypowe myślenie i takież postrzeganie rzeczywistości, bo piękno człowieka nie leży przecież w jego fizycznej powierzchowności, a w sercu i w umyśle, co dla dzisiejszego społeczeństwa odeszło w zapomnienie, bo ciągle ono goni coś, co jest nietrwałe i niewartościowe. Człowieka powinno się oceniać po tym, co czyni i po jego stosunku do ludzi i świata, a nie po jego wyglądzie. To taka mała dygresja, która nasunęła mi się już po opublikowaniu tego postu i wyrażeniu opinii. Chciałbym, aby sprawa była jasna - fizyka to fizyka - ulega ciągłym przemianom i bardzo często to, co piękne, może z czasem zbrzydzieć (szkoda że zjawisko to nie działa w drugą stronę). A bohater Sheltera urzekający.

wtorek, 26 kwietnia 2011

22. O kruchości życia ludzkiego

Znów będzie o filmie. Dużo ostatnio oglądam, a to w wyniku dostępu do szybkiego internetu, bo jak już jutro wrócę do siebie, to oglądanie się skończy. Trzeba wrócić do naukowych i zawodowych galer. 

Obejrzałem przejmujący i wstrząsający film. Różne opinie o nim znalazły się na forum - "nudny, dołujący, smętny, ale i interesujący, wciągający, przejmujący". Na mnie zrobił duże wrażenie nie tylko opowiedzianą historią (opartą na faktach), ale i plenerowymi zdjęciami i muzyką.



Bohaterem 127 godzin (2010) jest młody alpinista Aron. Spędza każdy wolny dzień na samotnych eskapadach w odludne i trudno dostępne rejony Ameryki. Tym razem wybrał się w skaliste i odludne tereny Utah. Rowerem przez kamienistą pustynię zamierza dotrzeć do kanionu. Fascynuje się przyrodą, robi zdjęcia. Towarzyszą mu jedynie plecak i słuchawki na uszach. Jednak w pewnym momencie dochodzi do wypadku. Aron, próbując zejść do szczeliny pomiędzy skałami, opiera się o poluzowany głaz i wraz z nim spada na dno kanionu. Głaz zaklinował się w wąskim przesmyku, przygniatając prawą rękę Arona. Chłopak zostaje uwięziony. Zaczyna się potworna walka o uwolnienie się z pułapki, a tym samym o życie. Nikt nie słyszy jego wołania, woda w bidonie pomału się kończy, ból w przygniecionej ręce dręczy, a i świadomość tego, że nikt nie wie, dokąd się wybrał, sprawia, że chłopak zaczyna wątpić w ratunek. Walczy z bólem, z zimnem, z pragnieniem, z samotnością i ze świadomością rychłej straszliwej śmierci głodowej.


Nie będę opowiadał, co dzieje się dalej z bohaterem, bo wstrząsa mną dreszcz, gdy wspominam sobie te straszne sceny. Nie wiem, co bym zrobił na miejscu tego chłopaka, ale chyba bym się nie odważył na to, co sam sobie uczynił. 
Film nieco przypomina Pogrzebanego z Ryanem Reynoldsem - bohater w śmiertelnej pułapce, nagrywający swe ostatnie chwile na kamerę wideo, walka ze strachem, z własnymi fobiami i słabościami, refleksje nad całym życiem w obliczu zbliżającej się śmierci i wspomnienia, które dręczą umęczony umysł. 
Film przejmujący i wzruszający ze świetną ścieżką dźwiękową i zdjęciami w pięknym amerykańskim plenerze. 
 127 godzin to też film o kruchości ludzkiego życia, podkreśla to, że człowiek jest jedynie ziarenkiem piasku i nie może równać się z potęgą natury.

sobota, 23 kwietnia 2011

21. O świętach

Wszystkim Blogerom - tym, którzy święta obchodzą i tym, co nie - wszystkiego najlepszego i spełnienia marzeń, przede wszystkim tych najskrytszych! Spokojnych i rodzinnych świąt! 

piątek, 22 kwietnia 2011

20. O kolejnej branżowej inspiracji filmowej

Zamiast się uczyć (wziąłem ze sobą podręczniki) to ja filmy oglądam. Ale mam trochę zaległości w kinowych obrazach. Dzięki uprzejmości i pomocy wirtualnego znajomego zaistalowałem program do ściągania filmów i ściągnąłem i obejrzałem już świetny według mnie branżowy hit - Shelter z 2007 roku. Ogólnie to mało takich filmów widziałem, dlatego też może robią na mnie tak duże wrażenie (kiedyś Filadelfia była emitowana w tv i chyba Tajemnica Brokeback Mountain, ale mocno ocenzurowana i tak chyba nic więcej). 



A więc dziś Shelter. Film opowiada o młodym chłopaku, który odkrywa swoją seksualność i tym samym szuka dla siebie miejsca w świecie. Mieszka z siostrą i jej małym synem na przedmieściach, razem próbują utrzymać się z prac dorywczych. Pewnego dnia Zack spotyka swojego dawnego kolegę, teraz zdeklarowanego geja, i zaczyna spędzać z nim sporo czasu. Razem surfują. Z czasem Zack spostrzega, że zauroczył się (z wzajemnością) w przesympatycznym  Shaunie. Czuje się rozdarty pomiędzy tym, co dyktuje mu serce a tym, co rozum. Zrywa z Shaunem. Szuka wsparcia, lecz siostra ani najlepszy przyjaciel (młodszy brat Shauna) nie mogą mu pomóc. Z problemem zostaje sam. Sytuacja się komplikuje, gdy siostra oznajmia mu, iż musi wyjechać, ale nie może zabrać ze sobą syna. W tym też czasie Zack dokonuje wyboru - jedzie do Shauna i godzi się z nim, po czym razem jadą po małego i zabierają go ze sobą. Film kończy się rodzinną sceną na plaży - Zack, Shaun i mały Cody grają we frisby i uczą się surfować.


Świetny film, taki życiowy i spokojny, do tego rewelacyjna ścieżka dźwiękowa. Polecam. 

czwartek, 21 kwietnia 2011

19. O inspiracjach kinem gejowskim

Mając pod ręką szybki internet, obejrzałem dwa filmy prosto z branżowej półki. Wczoraj wieczorem zobaczyłem Samotnego mężczyznę, dziś Czas, który pozostał, polecony przez wirtualnego znajomego. Oba filmowe obrazy przygnębiające i smutne, ale, niestety, ukazujące prawdę o branżowej społeczności lub jej jakiejś części. 

Film pierwszy wywołuje melancholię i poczucie refleksji o człowieku. Bohaterem jest zamożny profesor literatury angielskiej, próbujący pogodzić się z tragiczną śmiercią swojego wieloletniego partnera. Wykłada na uczelni, rozmawia ze studentami, spotyka się z przyjaciółką, która skrycie się w nim kocha. Będąc wśród ludzi, udaje dobre samopoczucie, bo naprawdę walczy z depresją i skrycie planuje samobójstwo. Film przeplatany jest reminiscencjami z przeszłości bohatera - raz pojawia się jego dzieciństwo, potem wspomnienia ze wspólnych chwil z ukochanym. Najbardziej uderzyła mnie scena, gdy obaj siedzą na sofie zwróceni do siebie, oparci plecami o boki i czytają. Piękna scena domowego życia, jedności myśli i zainteresowań, pasji i bliskości. George nie może go zapomnieć i pogodzić się z jego stratą. Nawet gdy poznaje się bliżej ze swoim studentem, który prawdopodobnie podkochuje się w swoim profesorze, nie potrafi  zapomnieć. Myślałem, że film skończy się dobrze, lecz tak się nie stało. Jednym słowem - warto zobaczyć. Ja będę oglądał jeszcze raz. 


Drugi film - Czas, który pozostał - również mnie wzruszył, chyba nawet bardziej niż pierwszy. Bohaterem jest 31. letni Remy, fotograf, przed którym kariera stoi otworem. Dowiaduje się, że ma złośliwy nowotwór i zostało mu ok. 3 miesięcy życia. Chłopak zaczyna się izolować od wszystkich, zrywa ze swoim chłopakiem i każe mu się wyprowadzić, zrywa kontakty, w pracy bierze urlop, w domu mówi, że wyjeżdża na sesję do Tokio. Nie chce, aby się ktoś dowiedział o jego chorobie. Boi się wszechstronnego współczucia od wszystkich. Szczerze rozmawia jedynie ze swoją babką. W drodze do niej, w przydrożnym barze, poznaje kelnerkę. Wpada jej w oko. W drodze powrotnej znów się spotykają. Kobieta wychodzi ku niemu z niesamowitą propozycją - chce, aby Remy się z nią przesapał, gdyż jej mąż jest bezpłodny, a oni bardzo chcą mieć dziecko. Remy odmawia, lecz w jakiś czas później jedzie do niej i pomiędzy nim a małżonkami dochodzi do nocnego spotkania. Kobieta zachodzi w ciążę, a Remy przepisuje swojemu jeszcze nie narodzonemu dziecku cały swój majątek. Potem wyjeżdża nad morze i umiera na plaży pośród setek plażowiczów, z których nikt nie zauważył momentu, kiedy Remy odszedł ze świata żywych. Umarł w świetle zachodzącego słońca -  szczęśliwy i pogodzony z chorobą i czekającym go niewiadomym. 


Oba filmy opowiadają o samotności człowieka. O jego bólu, cierpieniu, samotności. Jak to pięknie napisał kiedyś Antoine de Saint-Exupéry: "Nawet wśród ludzi jest się samotnym"  i właśnie te filmy o tym opowiadają. Polecam. 

wtorek, 19 kwietnia 2011

162. Na święta

Życzę wszystkim pogodnych i spokojnych świąt wielkanocnych.
Niechaj spełnią się Wasze życzenia i pragnienia.
Wszystkiego dobrego!

18. O powinnościach lenia

A w tytule to chyba o mnie. Powinienem wziąć się za coś pożytecznego, bo czwarty dzień mija (z niedzielą), jak siedzę w domu na L4 i nic nie robię. Ciągle coś czytam i czytam. Na razie tylko czytam i zaznaczam ważne fragmenty, a jak skończę, to trzeba będzie zasiąść i napisać co nieco. A nazbierało się już tego sporo. 
Jutro po południu opuszczam swoją mieścinkę i jadę do rodzinki na święta. Powinienem coś posprzątać przed wyjazdem, a tak mi się nie chce (ostatnie mycie okien już odchorowałem). Poodkurzam i zetrę kurze, poukładam papiery i przebiorę łachy w szafach, bo jeszcze tego po zimie nie zrobiłem. I zejdzie mi do wieczora pewnie. 
Przynajmniej udało mi się odwiedzić dziś antykwariat i biblioteki. Chyba po raz pierwszy udało mi się zdobyć w komplecie to, czego szukałem (w sumie sama starożytność), a i kupiłem książkę z estetyki, o którą kiedyś pokłóciłem się z bibliotekarką, bo nie chciała mi jej prolongować na kolejny miesiąc. Teraz mam swoją i może mnie pocałować tam, gdzie światło w dzień nie dochodzi (wtedy mi nie pożyczyła tej książki drugi raz). 


OK, zabieram się pomału za wspomniane wyżej porządki, może coś konkretnego podziałam, a potem pójdę na godzinę do wanny i wygrzeję się w gorącej i pachnącej płynem wodzie i coś przy okazji poczytam...

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

17. O fochach

Nadal jestem na zwolnieniu lekarskim. Kaszlę tak jak wcześniej, lecz da się zauważyć jakąś poprawę. W końcu zaczynają działać leki. Rozmawiałem telefonicznie z kumpelą z firmy i wyczułem w jej głosie ton focha. Pewnie się na mnie obrazili za to, że zostawiłem ich przed samymi świętami i tym samym mam dłuższą przerwę świąteczną. Nie moja wina. Chyba według nich powinienem być w pracy pomimo wszystko i zarażać ich dookoła swoim kasłaniem i męczyć siebie i innych niedyspozycją. Zawistni! Na przełomie dwóch miesięcy wstecz coś ciąży w firmowej atmosferze i czuję, że zbliża się konkretny wybuch. 
Myślą pewnie sobie, że śpię przez cały dzień i nic nie robię, a ja ciężko tu pracuję! Skończyłem już zaległe podręczniki i zabieram się za kolejne zaległe podręczniki. Wkrótce czeka mnie też pierwszy poważny egzamin i pierwsze kolokwium. Solidnie się do nich trzeba przygotować, bo to już nie żarty, a i ścigają mnie już 3 prace pisemne. Tak więc nie próżnuję pomimo mojego chorobowego (tak nawiasem mówiąc, to L4 było nawet mi bardzo potrzebne, aby nadrobić pewne zaległości). 

Detal górskiej przyrody (zdjęcie własne)
Gdy tylko wrócę po świętach od rodziny, to koniecznie robię sobie dzień tylko i wyłącznie dla siebie - wyruszam w góry. Mam taką potrzebę pobycia samemu na łonie przyrody. W ciszy gór, w promieniach wiosennego słońca, w rześkim górskim wietrzyku. Tylko przyroda i ja. 

czwartek, 14 kwietnia 2011

16. O zakochanym wirusie

Wszystkie wirusy mnie uwielbiają i przepadają za mną. Właśnie taki jeden się przypałętał i się we mnie chyba zakochał, bo nie opuszcza mojego organizmu od dobrych kilku dni. Daje o sobie znać co chwilę. A teraz już poważnie - pochorowałem się i wylądowałem na L4. Do pracy wrócę dopiero po świętach, bo zwolnienie mam do końca przyszłego tygodnia. Jak zadzwoniłem dziś rano do szefa z informacją, że idę do lekarza, słyszałem westchnięcie w jego głosie. Ale cóż, nie będę przecież się produkował, skoro mówić nie mogę i kaszel mnie dusi non stop, zresztą to moje pierwsze L4 od 10 miesięcy. 
Wczoraj zakończyła się dwudniowa sesja konferencyjna, na której nie mogłem nie być. Siedziałem przez dwa dni i się dusiłem kaszlem. Ale dałem radę. Teraz trzeba to opracować i napisać esej, ale to już po rozmowie z promotorem. Skoro mam leżeć w łóżku przez najbliższy tydzień, to czas ten spożytkuję na nadrobienie zaległości z czytania. 
I jeszcze jedno - na Wasze komentarze odpowiem wkrótce, bo nie mam w domu internetu (znów!), a czas w kafejce dobiega już końca (pozostawię bez komentarza to, żeby na mejle odpisać, muszę iść do kafejki).

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

15. O mijaniu się

Często się słyszy lub czyta (szczególnie na blogowisku) o tzw. gejradarach. Muszę przyznać, iż czegoś takiego nie posiadam, ale zdarza mi się, że wyhaczę gdzieś w tłumie branżowego gościa. Najczęściej kojarzę go ze zdjęć zamieszczonych na profilach, ale i tak nigdy  nie jestem pewien czy to akurat ten z profilu. Mam za to niesamowitą pamięć do szczegółów, np. ubioru czy biżuterii. Najczęściej spuszczam wzrok na podłogę, by z tym, którego kojarzę, się wzrokowo nie spotkać. Już tak mam. Ale lubię za to zaglądać wszystkim obcym chłopakom głęboko w oczy przy mijaniu się. Trwa to zaledwie sekundę, może dwie, ale jednak. Zdarza się, że wzrok nasz się spotka, ale zdarza się to rzadko.


Zacząłem się mijać w mieście z takim gościem. Ostatnio zbyt często! Pomimo że te wcześniej wspomniane wymijania są przyjemne, to akurat to jedno jest koszmarem. Mam ochotę rzucić się na niego i wbić mu widelec w oko. Mam do niego ogromną awersję - dziś, jak tylko go dostrzegłem naprzeciwko siebie, to aż krew się we mnie zagotowała i tryskała wszystkimi otworami. A zdaje się, że on ma znajomych, którzy mieszkają blisko mnie, dlatego widzę go tak często. Że jest branżowy, wiem ze swoich źródeł, on mnie ponoć też skądś kojarzy, ale skąd, nie mam pojęcia. Oprócz niego kojarzyć mnie mogą jeszcze ze 3 osoby i na tym koniec, i jestem z tego powodu przeszczęśliwy. No i mój ex, ale jego prawie nie widuję, a jak już nawet się spikniemy niespodziewanie, on odwraca głowę w drugą stronę. Z tego, co mówiła Izolda, moja przyjaciółka, wstyd mu za to, co mi zrobił. 
Właśnie - czemu nasi ex faceci na nasz widok odwracają głowy lub udają, że nas nie widzą?

piątek, 8 kwietnia 2011

14. O braku

Miałem ciężką noc. Coś mną trzepało, było zimno, ciągle wstawałem i chodziłem do kuchni po wodę. Wstałem rano z bólem głowy, zapchanymi zatokami i zawalonym gardłem. Nie mogę wydusić z siebie ani jednej głoski, chrypię i chrypię. I raczej się zapowiada na to, że głosu nie odzyskam, chyba że wezmę megafon i będę przez okno krzyczał: "Alleluja!" (jest też sposób nieco drastyczny - zmrożona puszka pepsi i na dodatek lody). Dzisiejszy dzień w pracy jakoś przetrwam, mimo tego że będzie sajgon, ale tak sobie myślę, że mógłbym odpuścić jutrzejsze wykłady. W końcu zawsze byłem, a akurat na tych nie ma listy obecności (sic!). Poleżę w łóżeczku całe dwa dni i będę miał okazję doczytania zaległości, jeśli będę oczywiście w stanie...

środa, 6 kwietnia 2011

13. O moim kochanku

Jedni mają mężów, drudzy mają żony. Są tacy, którzy mają żony i do tego kochanki, ale są i tacy, którzy mają żony i kochanków. Żadna z tych kombinacji raczej nikogo nie zaskakuje na progu XXI wieku. Żony mają żony, mężowie mają mężów, ci zaś mężowie mają dodatkowo kochanków i kochanki, a żony mają kochanki i kochanków. Nic niezwykłego! Coś przecież w naszym życiu musi się dziać, bo gdybyśmy obracali się tylko i wyłącznie w kręgu pracy, to pewnie byśmy powariowali. Nawet nie będę tu wspominał, jakie kombinacje mogą zaistnieć we wspomnianych miejscach pracy, pewnie miejsca by tu brakło, a i sam bym się zapętlił w pasjonujących duetach, trójkątach, czworokątach lub nienazwanych figurach wielonożnych. 


W moim przypadku sprawa jest jasna. Męża nie mam, nie mam także żony. Na szczęście mam tylko kochanka. I to jakiego! Miękkiego w obejściu. Spokojnego. Niewybrednego. Zawsze jest na moje zawołanie. Zawsze jest do dyspozycji. Zawsze mogę na niego liczyć. Mogę się przytulić i wypłakać. I, co najcenniejsze w dzisiejszych czasach, jest mi wierny. Nie liczy się to w ogóle, że nie należy do najatrakcyjniejszych, liczy się to, że należy tylko do mnie. Wołam na niego: Misiu. 
Co lubię w moim Misiu najbardziej? Gdy wychodzę z kąpieli, on już czeka na mnie na łóżku. Zrzucam wilgotny szlafrok i kładę się na brzuchu i tulę w jego puszku twarz. Jest taki miękki i aksamitny. Pachnie kremem i wodą toaletową. Gładzę go dłońmi po całej okazałości. Gdy biorę jego lewe ramię i podciągam pod brodę, to nie oponuje. Podąża za moimi ruchami. Obracam się na bok, ciągnąc go lekko za sobą. Najczęściej w takiej właśnie pozycji zasypiamy - wtuleni w siebie, nierozerwani, w uścisku. Moglibyśmy tak nawet umrzeć razem i pozostać tak spleceni do końca świata. Nawet teraz na mnie czeka. Za chwilkę do niego podejdę, położę się, wezmę rożek mojego puchatego i misiowatego kocyka, przyciągnę mocno do siebie, otulimy się swoimi płaszczyznami, przylgniemy do siebie i razem zaśniemy snami pełnymi marzeń o prawdziwych kochankach.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

12. O walce serca z rozumem


Serce to w naszej kulturze symbol miłości i życia, mózg może być symbolem rozumu i roztropności. Dzięki spotom reklamowym utrwalił się obraz walki serca z rozumem. Każde z nich nadaje na innych falach i rzadko mogą się ze sobą w pełni porozumieć. Serce mówi tak, rozum całkiem inaczej. I jak tu je ze sobą pogodzić, skoro każde z nich przemawia innym językiem? 
Serce kojarzone najczęściej jest z emocjami, uczuciami, miłością, dobrocią, ciepłem, akceptacją. Bez niego nie byłoby w naszym życiu odrobiny szaleństwa, odwagi, oddania. Jego bicie kierujemy najczęściej do osoby nam bliskiej i do takiej, na której nam zależy. Wzmacnia się jego bicie przy złączeniu dłoni, a już tłucze się jak oszalałe podczas pierwszego pocałunku. Już na widok naszej ukochanej/ukochanego bije mocniej. Uśmiechamy się, przytulamy, obejmujemy, chwytamy za ręce, jesteśmy blisko siebie dzięki niemu. Bez jego wpływu nie byłoby emocji, które niekiedy wywołują uczucie euforii i prowadzą do szalonych pomysłów. Taka odrobina szaleństwa i odwagi jakże znacząco wpływa na życie, odmienia je i urozmaica, dodając tym samym akcentów egzotycznych i tajemniczych. 
Skoro serce odpowiada częściowo za szczyptę szaleńczych decyzji, to rozum pilnuje nas i innych niczym Cerber i nie pozwala przekroczyć pewnych granic. Nie zawsze tak jest, ale taka rola jest mu przypisana. To on się załącza, gdy emocje biorą górę i od razu sprowadza nas do poziomu. Lecz i zdarza się, że w ryzykownych sytuacjach góruje serce, ale wtedy trzeba modlić się o ocalenie lub nosić przy sobie czterolistną koniczynkę. Rozum pilnuje, rachuje, ocenia, wyciaga wnioski, przewiduje i ostrzega. Niekiedy pozwala sobie nawet zbyt dużo i ogranicza nas, ale robi to tylko i wyłącznie dla naszego dobra. Skłania nas do roztropnych decyzji i logicznego myślenia. Emocje i pochopne działania są mu obce. 
Serce to elektryczny impuls i doza szaleństwa, rozum to opanowany strażnik. Tak są od siebie odmienne i idą swoimi ścieżkami, lecz tak naprawdę bez siebie nie mogą żyć. Jedno wspiera drugie. Gdy serce skacze i tłucze się ze szczęścia, to rozum hamuje je i poucza, i odwrotnie - gdy rozum zbytnio przesadza, to serce woła swym głosem i goni za motylami. 
Więc o co w tej walce chodzi, skoro jedno wspiera drugie? Przecież człowiek nie może pójść za głosem tylko jednego z nich. Uważam, że chodzi tu o współpracę, o wspólny język w działaniu jednego i drugiego. Się często mawia: "Działaj sercem, ale niech przy tym rozum nie będzie ci obcy". Serce kierujemy i do siebie i do kogoś. Zakończmy te refleksje odrobiną życiowej filozofii: "Zakochajmy się tak, abyśmy oboje przez siebie nie płakali!"

niedziela, 3 kwietnia 2011

11. O marudzeniu w słoneczny dzień

Ledwo co niedziela się zaczęła, a już się kończy. Zaczynam tego nie ogarniać pomału. Wczoraj wróciłem z zajęć tak padnięty, że umyłem tylko twarz i ręce i padłem wręcz na łóżko. Spałem jak zabity. Nawet nie pamiętam snów, choć ostatnio rzadko pamiętam to, co mi się śniło. Po prostu przykładam głowę do poduchy i odpływam tak mocno, że nawet trzęsienie ziemi by mnie nie zbudziło.


Była dziś piękna niedziela - ciepło, słonecznie, przyjemnie, aż chciało się na spacer wyjść. Powstrzymała mnie przed tym moja niechęć do ludzi. Rzadko wychodzę z domu w szczycie spacerowych południ, wolę wyjść wieczorem, gdy ulice i chodniki są już opustoszałe. Za to przeczytałem kilka rozdziałów pewnego opasłego podręcznika. Założyłem, że przeczytam dziś jeszcze jeden, ale chyba zrezygnuję kosztem spaceru. 
Czekają mnie ciężkie 2 tygodnie w pracy - kilka narad w firmie, kilka szkoleń i kilka jednodniowych delegacji, tak więc raczej do domu będę wracał po 10 godzinnych dniach i już na nic nie będę miał ochoty. A zaczynają się gromadzić podręczniki i inne sprawy na studia. Wczoraj się dowiedziałem, że w przyszłą sobotę należy oddać pracę zaliczeniową, a ja nawet jeszcze lektury nie przeczytałem. Będę gryzł ściany, aby zrobić wszystko na czas. Zacznę po prostu nocki! Może jeszcze sięgnę dziś po ten założony rozdział, a jutro udałoby się jakoś skończyć ten tom i zabrać się za kolejny. Wzdycham ciężko na samą myśl. 
Już nie marudzę i zabieram się do roboty.  

piątek, 1 kwietnia 2011

10. O uciekającym czasie i marzeniach ściętej głowy

Nie wiem jak inni, ale lepiej funkcjonuję na czasie zimowym. Po zmianie czasu na letni wszystko mi leci z rąk, chodzę ospały i szukam dziury w całym. Po pracy to najczęściej bym kładł się spać. Położyłem się na drzemkę popołudniową we wtorek (tak ok 16.) i spałem jak zabity prawie do 21. Nawet nie wiem po co mi tyle snu, skoro wysypiam się w nocy. Wówczas to wstałem, połaziłem trochę po mieszkaniu i znów położyłem się bardzo zmęczony. Po prostu szkoda gadać. Dziś znów morzy mnie spanie tak mocno, że głowa sama mi leci na biurko. Nawet nie wspomnę, że wczoraj miałem łóżkowy dzień (wyszedłem z niego tylko na jakiś kwadrans). Planowałem sie uczyć (czytać lektury), ale, jak zwykle, mi nie wyszło, choć tak na serio to czytam dość dużo, ale mógłbym jeszcze więcej. 
No i czas ucieka mi jak zwariowany. Dopiero co szykowałem się w poniedziałek do pracy, a już kończy się piątek! Nie wiem, jak mam to nazwać, ale zaczynam się tym niepokoić. Życie ucieka między palcami i nie ma sposobu, aby je w jakiś sposób zatrzymać. Wkrótce będzie trzeba umierać, a tyle jeszcze mam do zrobienia i do zobaczenia.


Może wkrótce zmienię pracę, a na to się zapowiada, przeniosę się do innego miasta i w wyniku większego napływu gotówki wybiorę się na jakieś egzotyczne wycieczki, a w tej kwestii mam ogromne zaległości! Indie, Egipt, Maroko, Kenia - to chyba najważniejsze miejsca, które chciałbym zobaczyć. Marzy mi się błękitne i ciepłe morze, piaszczysta plaża, drinki z parasolkami i spokój i cisza. Być może moje marzenia nie będą tylko podróżami palcem po mapie. 
Coś się zachmurzyło, wyjdę jeszcze na jakieś zakupy, zanim się rozpada na dobre.