wtorek, 30 sierpnia 2011

95.

Prawdopodobnie jest to ostatni wpis na tej stronie. Postanowiłem zniknąć. Zniknąć tu i tam, i jeszcze tam, tak po prostu. Myślę, że to dobre rozwiązanie. 

Od kilku miesięcy mam paskudny okres, ciągle się coś sypie, wali, rozpada, a kumulacja kilku negatywnych spraw nie działa na mnie mobilizująco, do tego podejmuję karygodne dezyzje i non stop popełniam błędy, błędy niewybaczalne. Dziś popełniłem kolejny i chyba nie będę potrafił go sobie wybaczyć. Będę musiał  nim żyć do czasu aż on mnie wykończy albo ja jego. 

Przeprowadziłem się. Ciągle mnie męczy świadomość, że postąpiłem z tym bardzo pochopnie. Wiem, że źle zrobiłem. Czyn ten zemści się na mnie ze zwielokrotnioną mocą. Zostawiłem tam znajomych, tu nie mam nikogo, mam tylko nadzieję, że właśnie to, że nikogo tu nie znam, pomoże mi pokonać tego pecha. I jeszcze jedno - tu nikt o mnie nie wie, i niechaj tak pozostanie. 

Zostawiłem w swoim byłym już mieście trochę niezakończonych spraw. Większość z nich zamknę do końca września, to pewne, ale jedna zostanie bez szans na wyjśnienie. Będzie mnie to piekło jeszcze bardzo długo. Zgasł już nawet ten nikły płomyk, który podtrzymywał cały czas nadzieję na coś...W moim wnętrzu zagościła teraz pustka i kamień zamiast serca.

W przyszłą sobotę jadę do mojego miasta uniwersyteckiego i odbiorę teczkę z dokumentami z uczelni. Tak, rezygnuję ze studiów doktoranckich. Zostawię to bez komentarza, ale to właśnie jest wynik tej złej passy, która się mnie uczepiła i nie chce odejść. Taki byłem szczęśliwy, gdy mnie przyjęto... Ja bym chciał dobrze, staram się, ile tylko mogę, poświęcam się, ale nieraz tak jest, że coś usiądzie na barkach i z każdym dniem przygniata ofiarę do ziemi... 

Ogólnie rzecz biorąc jest źle, dlatego też odchodzę stąd i z innych miejsc sieciowych.
Tym, którzy mnie odwiedzali od czasu do czasu, życzę powodzenia. Może wrócę, może nie. 
Do widzenia.
Massimo 

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

93.

Bohaterka pierwszej części sagi Zmierzch mówi tak:  
"Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak mogę umrzeć. Śmierć za kogoś, kogo się kocha, jest dobrą śmiercią." 
Uważam, że to najwyższy wymiar nie tylko miłości do drugiego człowieka, ale i najgłębszy wymiar dojrzałości tego, co swe życie poświęca. Czyn taki nie posiada piętna ofiary, lecz jest w pewnym sensie darem, wyborem. 

92.

Mogłaby już wrócić ładna pogoda - chłodek, zasnute niebo, deszczyk, wiaterek... 
Skorzystam z tej lampy, która mnie męczy tak okrutnie i wybiorę się jutro na całodzienną górską wędrówkę. Zastanawiam się nad Baranią Górą - tam i powrót ze Skrzycznego. Szkoda że nie mam z kim pójść...


A to zdjęcie z ostatniej wyprawy na Baranią Górę. Patrząc na zdjęcie z prawej strony ledwo widoczny maszt na Skrzycznem i szlak biegnący szczytami w kierunku Baraniej.  

  

niedziela, 21 sierpnia 2011

91.

Przez ostatnie wydarzenia nie mogę zebrać myśli. W głowie mam chaos, który odbija się potem w moich snach. Śnił mi się On. W tym śnie chodziłem z A. po jakiejś ogromnej galerii i nagle spotkaliśmy Jego. Chciał ze mną rozmawiać, ale zrobiła to za mnie A., a potem długo patrzył za nami, jak odchodziliśmy w kierunku gęstego lasu. Zastanawia mnie jeden fakt - skąd w jednym śnie A. i On? Może się już znają albo wkrótce poznają? Wszystko jest możliwe, przecież świat jest taki mały...


Po obejrzeniu sagi Zmierzch zabrałem się za książkę. Szkoda że nie mogę odciąć ekranizacji od powieści, bo właśnie przez pryzmat filmu odczytuję powieść i całą konkretyzację świata przedstawionego odczytuję wtórnie. Przy okazji rozsłuchuje się w soundtracku - jest świetny. Od poniższej piosenki nie mogę się wręcz oderwać.





W ostatnim tygodniu przekonałem się, że rozmiar ma ogromne znaczenie. I wcale nie mam na myśli takich rozmiarów, o których sobie może i teraz pomyśleliście, mam na myśli rozmiar mieszkania. Moja przeprowadzka w toku. Jeden samochód gratów już pojechał, dwie torby zataszczyłem sam. Jak na razie sobie tego nie wyobrażam - z przestronnego, prawie stumetrowego mieszkania przenoszę się do pokoiku 3X3 m. Pamiętam, że jak się wprowadziłem tu kilka lat temu, to nie mogłem się odnaleźć w tak dużym mieszkaniu, a teraz je opuszczam. Tyle się tu zdarzyło... Zerkam na uchylone drzwi i widzę oczyma wyobraźni, jak stoi w nich On, patrzę na fotel, w którym zawsze siadał i to, że sam potem siedziałem na tym miejscu całą noc i ryczałem za Nim jak bóbr. Na szczęście puchaty koc zabieram ze sobą, koc, który tak długo po Jego odejściu Nim pachniał...
Pełno wspomnień. A teraz to wszystko zostanie za mną, takie nierealne, niematerialne, nierzeczywiste. Wspomnienia to mgła, raz gęsta, raz rzadka, lecz nigdy nie znikająca całkowicie...

sobota, 20 sierpnia 2011

piątek, 19 sierpnia 2011

89.


Tak, TA przeszłość jest już martwa. Nie ma miejsca i szans na cud...
Być może dzięki tym zmianom nauczę się żyć bez myśli o Nim. Może uda mi się zapomnieć i nie będę się więcej pogrążał w tęsknocie i pragnieniach Jego powrotu. Nie nastąpi to od razu, ale z czasem przytłumię to, co we mnie nadal wrze. Od tak dawna walczę z Jego obrazem w swoim umyśle, jak się okazało - daremnie, bo nie potrafię go przekreślić lub wymazać z pamięci. Dzięki temu, że był przez jakiś czas w moim życiu, wiem, że można obdarzyć kogoś głębokim uczuciem i prawdziwie pokochać i że można tęsknić za kimś tak bardzo, że uczucie takie może spalać wewnętrznie i rozbijać na maleńkie kawałeczki nie tylko ciało, ale i ducha.   
Targają mną skrajne odczucia, bo wiem teraz już na pewno, że wyprowadzając się z "naszego" miasta już nigdy go nie zobaczę lub nie minę się z nim przypadkowo w mieście (kiedyś się z Nim rozminąłem w centrum - patrzył za mną długo i kilkakrotnie się odwrócił). I ta świadomość przytłacza mnie ogromnie, mam takie wrażenie, jakby położono mi ciężar na klatce piersiowej i nie mogę przez to oddychać. Zawsze żywiłem nadzieję, że któregoś wieczoru dostrzeże światło w moim pokoju i zadzwoni na domofon lub stanie w drzwiach. Może nadarzające się okoliczności pomogą choć zobojętnieć i wyciszyć, bo o całkowitym zapomnieniu nie ma mowy, nie potrafiłbym tak. To wartościowy człowiek i zasługuje na szacunek. Dużo rzeczy, spraw i zjawisk będzie mi go przypominać, ale czas odciąć pępowinę od destrukcyjnych myśli i oczekiwań.
Żegnaj, mój kochany Tygrysie. Bądź szczęśliwy! Kiedyś wybrałeś Ty, teraz wybieram ja - odchodzę. Przez tych kilka lat byłeś różą w mym pustynnym sercu, teraz serce pozostanie takie samo, lecz bez tej wyjątkowej róży. Nie zamierzam nikogo poznawać, a tym bardziej wiązać się lub wchodzić w stałe relacje. Nie mogę.

Musiałem to z siebie tutaj wyrzucić, bo nie mam nikogo, by porozmawiać przy kawie czy na spacerze (choć dziś, zaraz po otrzymaniu pewnych zwrotnych informacji, mogłem pogadać z kimś na odległość i dać upust wrażeniom, dobrze że istnieją telefony). 

88.

Jeszcze nie mogę w to uwierzyć - mam pracę.  Będę wykładał filozofię, literaturę i wiedzę o kulturze. Na tę chwilę nie ogarniam tego i ręce nadal trzęsą się z wrażenia.
Czekają mnie znaczne zmiany - praca to jedna z nich, ale przede mną przeprowadzka, a potem zmierzenie się z nowymi obowiązkami. 
Z jednej strony niezmiernie się cieszę, z drugiej - boję! Targają mną ambiwalentne odczucia. Ale co w tym najważniejsze - pracę załatwiłem sobie sam, bez niczyjej protekcji, bez pleców i bez znajomości. 
Dla mnie to skok na głęboką wodę. Ale i zarazem ogromna szansa.  

czwartek, 18 sierpnia 2011

87.

"Kochamy tych, którzy nie chcą z nami być, 
a jesteśmy kochani przez tych, z którymi my nie chcemy być".

Widocznie tak musi już być, nic nie da się z tym zrobić. Rozum jest zbyt uległy, by pójść nową drogą i słucha głośnych nawoływań serca. Ta walka nigdy się nie skończy. A ja? Jestem wielkim tchórzem. Czekam na cud, a przecież cuda się nie zdarzają, a jeśli już nawet się zdarzają, to tylko w snach. 
Dlaczego nie można snów przeobrazić w rzeczywistość? Może wtedy wszyscy smutni i rozczarowani ludzie zaczęliby się uśmiechać? Podaliby sobie dłonie i poszli na spacer? 
Ostatnimi czasy polubiłem bardzo deszcz. Albo przyglądam mu się przez zroszone kroplami szyby, albo wychodzę do miasta i spaceruję w nim. Koi moje rozedrgane ciało i uspokaja. Lubię deszcz i deszczowe dni, bo wtedy nie ma pomiędzy mną a aurą żadnej różnicy.   

wtorek, 16 sierpnia 2011

86.

Podoba mi się ten cytat z Aniołów w Ameryce:

"Bóg rozcina paznokciem kciuka twoją skórę od gardła aż po brzuch. Potem zanurza w tobie wielką, brudną łapę, chwyta twoje zakrwawione wnętrzności. Ciągnie i ciągnie, aż w końcu wyrywa je z twojego ciała. Potem wpycha je z powrotem, brudne, poskręcane, poszarpane... pozszywać musisz się sam. [...] Tak zmieniają się ludzie." 

Bóg nie jest tak dobry, jakim się nazywa. Jest naturą złą i niszczącą.     

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

85.

Dziś będzie też o sadze Zmierzch, z której to udało mi się obejrzeć pierwsze 3 części: Zmierzch, Księżyc w nowiu i Zaćmienie. Od razu się przyznam - nie czytałem powieści, ale za to film podobał mi się (nie powalił mnie na kolana i nie poraził swą wymową, jest po prostu dobry). 
Zanim przedstawię garść lakonicznych wrażeń, w kilku słowach wspomnę o najprzystojniejszym wampirze w sadze -  Jasperze (w tej roli Jackson Rathbone - zdjęcie obok). Postać ta nieco niknie w filmie, jest mało widoczna, a szkoda, za to wyrazista, bo jako jedyny z wampirzej rodziny patrzy na Bellę jak na przyszłą ofiarę i ciągle musi być pilnowany, by nie zabić jej. Jedynie w 3. części wysuwa się nieco na plan pierwszy, jak wspomniałem - szkoda że tak go mało. Do tego uważam, że Jasper, jako jedyny z Cullenów, jest najbardziej wampirowaty - sztywna postawa, blada i kamienna twarz (przez całe 3 filmy nie uśmiechnał się chyba ani razu), czarne oczy, przenikające na wylot spojrzenie  i te blond loki - najbardziej przekonująca charakteryzacja jak na wampira - zarazem słodki i niewinny, do tego porażająco przerażający (reszta Cullenów jest zbyt bardzo cukierkowata).

Powstrzymany atak Jaspera na Bellę w 2. części.
Do gustu przypadły mi szczególnie zdjęcia. Tłem wydarzeń jest przepiękny plener - omszały i ciemny las, góry, kwietne polany, górskie stoki i jeziora (przecież to romans, więc tak musi być). Drugim atutem jest muzyka - raz dominuje spokojna klasyka, by za chwilę mogła przeobrazić się w mocny kawałek rockowy. Ciekawe są też dialogi - wypełnione obietnicami i tęsknotami. I na koniec coś, co urzekło mnie mocno - aura powiewająca nad realcjami bohaterów. To zaufanie, oddanie, wiara, miłość, lojalność, dotyk - prawie wychodziły z ekranu i biły mnie po wszystkich zmysłach (ah, te spojrzenia za ukochanymi i gesty). Jako kinestetyk reaguję na takie aspekty relacji dość mocno.

Za to w każdej części wkurzał mnie wilkołak Jacob, dzieciak wyglądający na 14 lat i 1 dzień. Zaskoczyła mnie w 1. części szybkość zawarcia przyjaźni pomiędzy Edwardem i Bellą - ostrożny wampir zdradza tajemnicę człowiekowi i potem zabiera go do swojej siedziby (wpisuję to na konto tego, że Bella została zmysłowo uwiedziona przez niego). Dziwne było także bezkarne zabijanie innych wampirów (w "Wywiadzie z wampirem" za zabicie "swojego" groziła śmierć).  W drugiej części wątek wampirów został odsunięty (tu już kompletnie nie rozumiem "ucieczki" Edwarda od Belli niby pod pretekstem jej bezpieczeństwa)  i na pierwszy plan weszły wilkołaki i śmieszny Jacob.  

Może tyle wystarczy ogólnych spostrzeżeń nt. sagi Zmierzch,  jeśli na coś wpadnę, dopiszę. A na koniec jeszcze raz wampir Jasper. 

84.

Jest taka scena w Aniołach w Ameryce, kiedy Harper staje naprzeciwko Joe'ya, swojego męża i pyta się odważnie, czy jest on homo. Dla obojga czas staje w miejscu. Wzrok, napięcie, oddechy, gesty, postawa, drżenie warg, drżenie dłoni - przewagę przejmuje mowa ciała. Nie trzeba żadnych słów. I to oczekiwanie na reakcję. Ona czeka na prawdę, on wie, że prawda ich zniszczy. 
Najlepszym rozwiązaniem jest obustronne kłamstwo - oboje nadal będą żyć w bezpiecznej iluzji. 

Trudno tu orzec, czy film wzorowany jest na rzeczywistości, czy też cała rzeczywistość to niekończący się film, w którym każdy człowiek gra swoją rolę. Granica jest tu bardzo nikła i labilna. Dialog Harper i Joe'ya odzwierciedla położenie wielu z nas, bo też prawda taka, że praktycznie każdy homoseksualista kłamie czy to w domu, czy w pracy, w szkole, na podwórku, gorzej - bo niejednokrotnie okłamuje siebie samego tylko po to, by żyć w bezpiecznej iluzji, iluzji, która będzie chronić jego i jego bliskich. 

Obejrzałem wczoraj Anioły w Ameryce i jestem pod wielkim wrażeniem. Pewnie wrócę jeszcze do tego tematu, bo w głowie kotłuje mi się setka interpretacji, ale najpierw muszę je sobie poukładać. 

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

82.

Zaczyna mnie już dobijać to nieproduktywne czekanie. Wszędzie każą czekać - tydzień, dwa, trzy, i jeszcze biczują mój mózg słowami: "Zadzwonimy, jeśli pana oferta się nam spodoba!". Od ponad trzech tygodni, po złożeniu i wysłaniu ponad setki cv i aplikacji, zadzwoniono z jednego miejsca. Byłem na krótkiej rozmowie, chyba tylko po to, by się pokazać, kazano znów czekać i zastrzeżono: "Jeśli nie zadzwonimy, to znaczy, że znaleźliśmy lepszą ofertę". I tak w kółko. Gdybym miał jakieś znajomości i pewne miejsce, od razu bym wyjechał z tego zadupia i nieważne czy to byłby Wrocław, Poznań, Kraków, Szczecin, Łódź czy Warszawa. 

Czuję, że z dnia na dzień moja wola słabnie. Ściga mnie wrażenie, że idąc w jakieś miejsce i pytając się po raz setny o możliwość zatrudnienia, narzucam się komuś wbrew jego woli. Męczy mnie już to. Za każdym razem, gdy wychodzę z domu, chciałbym zniknąć gdzieś w ciemnym zaułku, zapaść się po ziemię, wpaść do kanału, utopić się w kałuży, zmaleć i zaginąć w kreciej norze lub popłynąć na liściu miejskim rynsztokiem w kierunku wzburzonej rzeki. Niech nawet porwą mnie kosmici, byle tylko nie musiałbym się znów komuś narzucać. Chciałbym tak zniknąć, by potem ci, co mnie w jakiś tam sposób znali, pytali się wzajemnie: "Kto to był ten Massimo? Przypomnij mi coś o nim, bo kompletnie go nie pamiętam!". 

Tak naprawdę to nie potrzebuję niczyjej łaski, by ktoś chciał się zaprzyjaźnić. Nie będę prosił i się uniżał. Przyzwyczaiłem się do tego, że jestem od dawna sam i już w ogóle nikogo nie poszukuję. Wolę taki stan niż znajomość opartą na zasadzie "coś za coś" (a teraz to praktycznie tylko tak można kogoś poznać, wielokrotnie się o tym przekonałem). 

Przynajmniej znów zrobiła się ładna pogoda.  

piątek, 5 sierpnia 2011

81.

Jeden z kilku moich ulubionych cytatów:

"Jest taka miłość, która nie umiera, choć zakochani od siebie odejdą". 

                                                                                                                    Jan Twardowski 

Nawet, a może przede wszystkim, w wymiarze jednostronnym. I, co w tym najgorsze - nic ze swojej strony nie mogę zrobić (przynajmniej nie widzę takiej możliwości. Gdyby istaniała, dawno bym ją zrealizował, nawet kilkanaście razy). Jest wyjątkowy. Dużo mógłbym dla niego zrobić, a tymczasem...


"Jesteś dla mnie piękny tak
Że brakuje tchu, gdy widzę Cię
Kochać cię to straszny czas
Nie mogę nic, tylko trwać

Mogę tylko patrzeć, jak idziesz z nią, kochasz ją 

Kochać cię to straszny czas
Nie mogę nic, tylko trwać

Patrzeć jak, patrzeć jak.. idziesz z nią
Kochasz ją, jesteś z nią…"

Agnieszka Chylińska, Niebo.  

Nawet w tekście tym niczego nie trzeba zmieniać, wszystko pasuje.
Słucham tej piosenki, łzy spokojnie rozbijają się na polówce. 
Nie wiedziałem, że potrafię jeszcze płakać...    

środa, 3 sierpnia 2011

80.

Zaczyna nie podobać mi się ten blog. Nie chodzi o jego stronę wizualną, ale o treść. Wpisy są za długie i wręcz przerażająco nudne (coż - jaki pan, taki kram). 
Za mało tu cytatów z literatury, filozofii, kultury, filmów. Stanowczo za mało impresji rzeczywistości. Zbyt dużo tu mnie samego (chciałem tego uniknąć, nie udało się). 
Prawda jest taka, że sam wybór wspomnianych cytatów będzie odzwierciedleniem mojego umysłu i obecności mojej tak czy inaczej nie da się uniknąć. 

79.

Za mną prawie dwugodzinny spacer po nocnym mieście. Czas na myśli. Czas na wspomnienia. Przez godzinę mogłem poczuć się jak bohater filmu Jestem legendą. Bardzo chętnie się zamienię. 

wtorek, 2 sierpnia 2011

78.

Coś za mną chodzi od dwóch dni. Dzisiejszego wieczora dało wyraźnie znać o swojej obecności. Albo uwiesiło się na mym ramieniu, albo na nim siedzi. I czuję to coś bardzo mocno. Wiem, że jest tuż za mną. Coś się stanie...

77. O zdrowych inspiracjach

Tym razem foto z dedykacją dla A. (za wszelkie nocne konwersacje filozoficzno - życiowe).  
Którego waćpannie podesłać?
Jednego zostawię sobie, lecz nie zdradzę którego :) 

Edit: 
PS. Gwoli jasności. Zdjęcie to pochodzi z pewnego eksperymentu, gdzie badano intuicję kobiet w kwestii "wyczuwania" gejów. Pośród tych panów jest jeden gej. Który?? :D:D