sobota, 31 grudnia 2011

158. Na koniec coś ładnego

Według obietnicy zostawiam ślad dla spostrzegawczych :)


A tak całkiem już na sam koniec, bo za godzin naście Massimo przestanie istnieć, chciałbym życzyć wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, abyście spotykali na swej drodze życzliwych ludzi, którzy nie będą oceniać Was po zasobnych kieszeniach, modnych ciuchach czy boskim wyglądzie, ale po tym, jak traktujecie ludzi dokoła.  
Szczęścia i powodzenia!
Massimo

piątek, 30 grudnia 2011

157. Koniec i początek

Nowa strona już zaistniała.
Jest już nowy adres i neutralna nazwa, jest także nowy design.
Zacznę bardzo ogólnie, bez powitań i bezowocnych postanowień.  
Zatem nastąpi koniec i początek w tym samym czasie.


A sylwestra spędzam w domu, w łóżku ze swoim facetem, Jaśkiem :) 

czwartek, 29 grudnia 2011

156. Z nowym rokiem - przeprowadzka

Tak, zaplanowałem to sobie już jakiś czas temu, że z nastaniem 1. stycznia przeprowadzę się ze swoimi zapiskami w nowe miejsce, bardziej kameralne i spokojniejsze, a to miejsce zostanie definitywnie zniszczone.

Tu Massimo zbyt bardzo się otworzył w wyniku jesienno - zimowej depresji i zdradził wiele spraw, z którymi nigdy na żywo z nikim nie rozmawiał i teraz dziwnie się z tym czuje.


Ten rok był dla Massimo dość ciężki.
Na łamach blogspota pojawił się w lutym mijającego roku. Zaczynał skromnie i niepewnie. Następujące z czasem wydarzenia wywoływały coraz większe poczucie pustki i rozdarcia:


- kwiecień to zdrada przyjaciółki i utrata pracy. Zwolniono mnie dlatego, że jestem homoseksualny. W firmie wystraszono się i pozbyto się mnie jak starego krzesła;


- w czerwcu dowiedziałem się o śmierci przyjaciela. Przegrał z rakiem. Podczas ostatniego naszego spotkania on już  wiedział i przeczuwał, że biopsja może być dla niego wyrokiem. Nic mi wtedy nie powiedział. Marek był jedynym chłopakiem bliskim memu sercu, którego mógłbym szczerze przytulić i dać mu tyle, ile tylko bym mógł;


- maj/czerwiec to pogarszająca się atmosfera w firmie; udawałem, że nie dostrzegam kąśliwych min i złośliwych uwag koleżanek. Przez wiele lat było dobrze, słyszałem o takim projekcie, o takim zadaniu, o takich planach, które chciano ze mną wykonywać. A potem, w ciągu może tygodnia, ploteczka przyjaciółki przekreśliła wszystko to, co wypracowałem sobie przez 7 lat, i Massimo stał się zbędny i mijano go jak kłaczek kurzu;


- lipiec/sierpień to czas szukania pracy. Okres nerwowy, bo pomimo starań, chęci i dyspozycyjności ciagle mnie odsyłano z kwitkiem, pomimo tego że etat był; Massimo ciągle słyszał: "To praca nie dla pana! Ma pan zbyt wysokie kwalifikacje!" lub "To praca dla osoby atrakcyjnej, a pan..."


sierpień i wrzesień to przeprowadzka do miasteczka (wiochy) z czasów dzieciństwa i zamieszkanie z powrotem przy rodzicach... Nowa praca pozwoliła mi na jakieś oszczędności, ale za to wysysa ze mnie pozytywną energię i nie daje takiej satysfakcji jak poprzednia, no i ta świadomość, że jest tylko na bieżący rok szkolny... 



- wrzesień - grudzień to czas wzrastającego osamotnienia, zamykania się w sobie i izolowania. Powróciła depresja;


- od maja aż po dziś - okres zrywania znajomości. Po śmierci Marka zostało mi dwóch kumpli gejów w realu, z którymi nie mam kontaktu z powodu przeprowadzki do innego miasta. I na tym koniec. Utrzymuję jakiś wirtualne kontaky z kilkoma osobami, ale to tylko pisanie w sieci. Ci, których poznałem w jakiś tam sposób w realu, olali mnie ciepłym moczem i to często z błahych powodów.


Więc po co starać się o więcej, skoro wcześniej czy później skończy się to tak samo?
Zresztą, teraz to nie ma już większego znaczenia... 

środa, 28 grudnia 2011

155. Raz, dwa, trzy, czyli małe kroki do przodu

Małe zmiany na koniec starego roku. Zacząłem je wprowadzać już jakiś czas temu, lecz przemilczałem to, by nie zapeszyć. To jeszcze w sumie wielkie nic, ale jakiś krok do przodu już zrobiony. Muszę dodać, że "wychyliłem głowę z żółwiego pancerza" dzięki kilku osobom i ich dopingowi. Ale po kolei:


1. Zbędne książki Witkowskiego (już przeczytane, walały się i kurzyły pod łóżkiem) stały się impulsem do małego spotkania i rozmowy z pewnym blogerem (nie zdradzę któż to). Moim odgórnym zamiarem było przekazanie książek i "ucieczka" do domu, lecz skończyło się na prawie dwugodzinnej rozmowie. Ciekawe, czy uzgodnioną kolejną kawę da się zrealizować w jakimś nieokreślonym czasie.

2. Odważyłem się i pojechałem na spotkanie z Panem Szyszkiem. Siedzieliśmy przy kawie i lodach i rozmawialiśmy prawie trzy godziny, potem łaziliśmy uliczkami oświetlonego miasta, siedzieliśmy chwilęsz na murach zamku. Szyszek (nie wiem nawet skąd wzięła mi się ta ksywa) okazał się inteligentnym i oczytanym chłopakiem. Przy okazji odwiedziłem moje byłe miasto i wypiłem duże piwo z przyjaciółką z byłej pracy. Tak się rozgadaliśmy, iż byłbym spóźnił się na ostatni autobus i prawie w ostatniej chwili zdążyłem zakupić u kierowcy bilet.




3. Posłuchałem się Pana Szyszka i oddałem do bibliotek wszystkie "mądre od drugiej strony" książki, które według niego tylko mnie ogłupiały i wywoływały skorupę, w której się zamknąłem. Kiedyś zapytał mnie, co aktualnie czytam, odpisałem że X. "Jezu..." - odparł. - To nie dziwię się, że zamknąłeś się na ludzi. Wierz mi, że filozofia tego pana zabija, nie leczy... 


4. W końcu z A. zrealizujemy zaprzeszłe plany wybrania się na imprezę. Wstępnie uzgodniliśmy, że na jednym klubie się nie skończy. Będziemy chodzić po krakowskich lokalach całą noc, a na końcu zaplanowaliśmy, że wylądujemy w... Hehe, to będzie ciekawe dla nas obojga.. A może spotkamy gdzieś kogoś znajomego...


5. Przydałoby mi się schudnąć jakieś 5-8 kilo, tak na początek zmian, które się rozpoczęły, jako mały dodatek... 

poniedziałek, 26 grudnia 2011

154. Godziny, minuty, sekundy


"Godziny" to dramat z 2002 roku. Wyreżyserował go Stephen Daldry, który w głównych rolach obsadził gwiazdy kina amerykańskiego : Nicole Kidman w roli Virginii Woolf, Julianne Moore jako Laurę Brown i Meryl Streep jako Clarissę Vaughan. 

Powieść pod tym samym tytułem napisał Michael Cunningham w 1998 r., stała się ona podstawą dla ekranizacji Daldry'ego.


Książka i film to ukłon w stronę angielskiej pisarki Virginii Woolf i jej twórczości, szczególnie zaś powieści "Mrs. Dalloway".


Trzy kobiety - trzy światy. Każdą z bohaterek dzieli wiele lat - Virginia to pierwsza połowa XX wieku, Laura to lata 60. XX wieku i Clarissa żyjąca na progu XXI wieku. W symboliczny sposób łączy te trzy obce sobie kobiety powieść Virginii Woolf "Mrs. Dalloway" , a także wiele aspektów życia i głęboko osadzonych potrzeb osobistych.
   
Film to trzy historie.
Pierwsza, chronologicznie najwcześniejsza, opowiada o wycinku życia angielskiej pisarki. Poznajemy ją w trakcie pisania swojej szczytowej powieści. Czas tworzenia jest zarazem okresem walki z depresją i chorobą psychiczną, a także z brakiem zrozumienia przez męża i otoczenie. 
Druga historia dotyczy Laury, z pozoru wzorowej żony i matki. Jest ona gospodynią domową i rozczytuje się w "Mrs. Dalloway". Książka wyzwala w niej to, co ukryte w głębi jej podświadomości. Laura próbuje popełnić samobójstwo, jednak odchodzi od rodziny tuż po urodzeniu drugiego dziecka. 
Trzecia historia ukazuje wycinek z życia Clarissy. Jest ona jawną homoseksualistką i mieszka wraz ze swoją partnerką. Spełnia się poprzez pomaganie potrzebującym. Zajmuje się swoim chorym na AIDS przyjacielem, który na jej oczach popełnia samobójstwo. Od momentu poznania nazywał Clarissę panią Dalloway...
   
Film to ukazanie pewnych uniwersalnych dla wielu ludzi postaw, które wyłaniają się z potrzeb, dążeń i pragnień, a ich treść zawsze pozostaje jeśli nie taka sama to bardzo podobna - miłość, przyjaźń, uznanie, akceptacja, zrozumienie, zaufanie, wsparcie i bliskość drugiej osoby.

sobota, 24 grudnia 2011

153. Idzie nowe

Wszystkim tym, co święta obchodzą bądź też nie - wszystkiego dobrego i pomyślności w Nowym Roku.
Massimo

wtorek, 20 grudnia 2011

152. Spopielone słowa i myśli

Wrzuciłem do pieca swój papierowy pamiętnik. Patrzyłem, jak bordowa okładka pomału się kurczy, pęka, zwija i pokrywa zielonymi, błękitnymi i żółtymi płomieniami. Ogień wdzierał się pomiędzy zapisane słowami miłości i tęsknoty kartki, bawił się literami, czytał i pochłaniał treść nigdy nie wysłanych listów, podziwiał wklejone zdjęcia i upajał się zapachem zasuszonych liści i płatków róż.
Brakować mi będzie bordowego kalendarza, w którym byłem ja, byłeś Ty, byli oni i one. 
Żegnajcie... 

poniedziałek, 19 grudnia 2011

151. Proste słowa, które dają do myślenia

"Czasami ludzie odchodzą i już nigdy nie wracają."
Shelter, 2007.

"Nie można należeć do ludzi na wieczność".
Shelter, 2007.

"Miłość to trudna rzecz, nie można jej wywołać ani kontrolować, ani też zmusić, aby trwała".
E. E. Schmitt, Dziecko Noego, tłum. B. Grzegorzewska, s. 93.

"Śmierć jest spokojna, łatwa. Życie jest o wiele trudniejsze."
Zmierzch, cz.1.

"Często śmierć uwalnia nas od niepotrzebnego cierpienia".
P. Coelho, Demon i panna Prym.
"Życie trwało przed nami i będzie trwać po tym, jak znikniemy z tego świata".
P. Coelho, Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam.

"To, o czym chcemy zapomnieć, ciąży bardziej niż to, co analizujemy".
E.E. Schmitt, Zapasy z życiem, tłum. A. Sylwestrzak-Wszelaki


niedziela, 18 grudnia 2011

150. Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Dzięki A. za wczorajszy spacer i miłe towarzystwo :) Szkoda, że ptaszorów na Wiśle nie odwiedziliśmy. I kilka fotek z wczorajszego spaceru po królewskich zakątkach :) 







czwartek, 15 grudnia 2011

148. Coś za coś

Nastał czas wystawiania ocen półrocznych. Postawiłem już pierwsze banie w gimnazjum i liceum. I na tych dwóch się zapewne nie skończy, bo jutro dalszy ciąg. Obliczyłem, że w sumie dam 6 ocen ndst. i będzie nawet jedno nieklasyfikowanie. Trzeba na serio nic nie robić i mieć nierówno pod sufitem, by dostać u mnie banię na koniec. Szkoda gadać...
Cieszę się na myśl o zbliżającym się wolnym. Jestem zmęczony psychicznie. Takiego zajobu jak przez ostatnie cztery miesiące to jeszcze nie miałem. Musiałem ogarnąć 8 klas na trzech przedmiotach. Po 5-8 lekcji dziennie, do tego kółka, zajęcia wyrównawcze, nauczanie indywidualne. Nie wspomnę o poprawie prac w domu i o przygotowaniu się do zajęć (wszystko dla mnie nowe!). Zasłużyłem na odpoczynek jak jeszcze nigdy. W nagrodę jutro mam luz - siedzę tylko w komisji na egzaminach próbnych w gimnazjum.
Ciągnie mnie do mojego dawnego miasta. Dzwoniono do mnie na dniach z dwóch teatrów. Z każdego dostałem zaproszenie na świąteczne spektakle, a przy okazji zaproponowano pogaduchy i kawę z ciachem w impresariacie. Na pewno na placu stoi już nowa choinka, a główny deptak udekorowany jest świątecznymi ozdobami. A w schroniskach w górach pewnie już śniegu po kostki i już śpiewają kolędy przy podłaźniczkach, i górale przygrywają na skrzypkach...   
Kuźwa, wszystko i wszyscy zostali w moim byłym mieście, a tu totalna dziura i tylko wiatr w polach po kamieniach dzwoni.    

środa, 14 grudnia 2011

147. Filozofia życia

Ogólnie uznaje się, że człowiek zmienia się co 7 lat (mieliśmy kiedyś o tym na filozofii). W ciele fizycznym następuje całkowita wymiana komórek wszystkich narządów. Stare i "zużyte" komórki są unicestwiane, a na ich miejsce wchodzą nowe i przejmują funkcje tych, które zostały zneutralizowane. Naturalny cykl regeneracji. To, że zostajemy tacy sami z wyglądu, wynika z genetycznej pamięci narządów. Tak mówiąc wprost - jeśli nie widzimy danej osoby przez 10 lat, to po tym okresie spotykamy kogoś zupełnie "nowego", rozpoznajemy go, ale każda jego część jest już inna, nowa, wymieniona.
Ale zmianom podlegają także w pewnym stopniu niektóre czynniki psychiczne - zachowanie, poglądy, osobowość. Zmienia się światopogląd w wyniku poznawania nowych ludzi, zmiany otoczenia, pracy, statusu społecznego. Szczególnie taka zmiana dostrzegana jest przez dawnych znajomych, których się nie widziało przez długi okres czasu.
Z tym siedmioletnim okresem wiąże się także teoria o zmianach wpływów na człowieka. Mówi się o okresie dobrym, sprzyjającym i okresie złym, wyniszczającym i przygnębiającym. Taki okres, według różnych opinii, też trwa 7 lat i po upływie tego czasu powinien się zmienić.
O mnie chyba zapomniano, bo jestem podczas realizacji kolejnej pechowej siódemki. Ta zła passa w moim przypadku ciągnie się już 8 rok. I nie zapowiada się na zmianę na lepsze. Mam wrażenie, że wszystko pomału zaczyna obracać się przeciw mnie. Ciekaw jestem, kiedy to się skończy. 
I jeszcze jedno: Zna się ktoś na interpretowaniu snów? Śnił mi się mój ex ( prawie każdej nocy mi się śni - tego też nie rozumiem). Staliśmy na chodniku w naszym mieście i on wyciągnął z wózka małe dziecko i mi je podał. Ze snu pamiętam dokładnie, że to było nasze dziecko... 
Dodam tylko, że jakiś czas temu wyciągnąłem z kalendarza jego zdjęcia i nie noszę już ich ze sobą każdego dnia, jak to było dotychczas. 
Podświadomość płata mi figle? Może wariuję? Czy jakiś psychiatra jest na sali? Proszę o skierowanie na eutanazję. Sam zapłacę za zabieg i odciążę NFZ, jestem nawet w stanie sam sobie zaaplikować ten eliksir, by nie czekać roku na wizytę u eutanazjonologa. 
   

wtorek, 13 grudnia 2011

146. Na poprawę humoru

Może to i głupie, ale popłakałem się ze śmiechu...
Aż musiałem okno uchylić...
Najlepszy w filmiku jest facet w czarnej kurtce. Wszedł do metra i wszyscy brechtają, przeszedł dalej i jeszcze głośniej się brechtają... Minę ma zajebistą! 
Zaraźliwy jest ten chichot...
Warto wytrwać do końca.

145. Na wariackich walizkach

Chciałbym, by ten powalony rok już się skończył. Wiem, że przyszły nie będzie lepszy pod każdym względem. Obrona na studiach i koniec kolejnego (jak się okazuje zupełnie zbędnego i niepotrzebnego) etapu edukacji uczelnianej. Nie mam już sił, czuję się wypalony pod kątem studiowania.
Znów czekać mnie będzie szukanie pracy, może i nawet związana z tym będzie przeprowadzka. Może duże polskie miasto, może Europa Zachodnia lub Północna (w Szwecji potrzebują na budowach, w Anglii na zmywakach, a w Irlandii w rzeźniach i przetwórniach indyków, hihihi...). 

To po prostu jest świństwo robione młodym ludziom przez nasz kochany polski rząd i zrudziałego fałszywego Tuskokłamcę, by nie można było dostać w tym cholernym kraju stałej pracy i mieszkania. 
Nie wiem, co będzie w przyszłym roku i w którym miesiącu dokładnie czekają mnie kolejne zawirowania.
Ale chyba jeszcze nie czas o tym myśleć... 
Cieszmy się złotą późną jesienią i słonecznym początkiem zimy, kiedy to krzewy i drzewa zaczynają świeże pąki puszczać...

niedziela, 11 grudnia 2011

144. Być jak Anna

Dziś rano odkryłem, że znów potrafię płakać. Tak jak kiedyś. 
Po cichutku, by nikogo nie obudzić, nastawiłem wodę w kuchni. Zalałem torebkę mocnej earl grey wrzątkiem i przykryłem kubek spodeczkiem. Wróciłem do pokoju, usiadłem na łóżku i się zamyśliłem. Uniosłem dłonie do twarzy i buchnąłem szlochem.
Ten zapach jest wszędzie - zalega w pokoju, przesiąknęła nim pościel i piżama. To Jego zapach. Z nocy na noc jest intensywniejszy.
I tak od tygodnia. Myślałem, że zniknie, minie. Nie zniknął. 
Skąd się on bierze? Zwid jakiś? Mara? A może nie obudziłem się ze swojego dawnego i drastycznie przerwanego snu żelaznego i nadal leżę w samej bieliźnie pod kocem w lodowatym i ciemnym pokoju nieświadomy tego, że płomień świecy ledwo się już tli... A może to już piekło i ja o tym nie wiem...
Nie wiem, co się dzieje.
Jestem skołowany, bo nie wiem, w którą stronę mam pójść.
Im bardziej staram się zapomnieć, tym częściej On wraca.
A może trzeba paść na kolana i modlić się w łoskocie bijącej pary, jak uczyniła to Anna i zalać ognisko wiadrem wody?
Zwątpiłem w sens. 
I na dodatek cholernie boję się jutra.
Nie wiem, czy wytrwam. 

niedziela, 4 grudnia 2011

143. Historia pewnego słowa

W przeciągu ostatnich 3 lat nadzwyczaj często w moich relacjach z innymi pojawia się pewien czasownik. Jego funkcja i siła zależą od kontekstu i od ukierunkowania. Zatem jakie to magiczne słowo? Oto ono - "nienawidzić". 
Chyba po raz pierwszy dobitnie mocno usłyszałem je 3 lata temu. Sposób, w jaki zostało wtedy wymówione, zadecydował, że wryło mi się w pamięć na stałe. 
- Lepiej będzie, jeśli mnie znienawidzisz - usłyszałem wtedy i z wrażenia zastygłem niby kamienny posąg. Zaniemówiłem w wyniku tonu i sposobu wypowiedzenia tego zdania. 
Po tym zdarzeniu słowo to zagościło na stałe w moim popapranym życiu (prawdopodobnie wcześniej nie zwracałem na nie uwagi), lecz zmieniło kierunek. 
Wczoraj wieczorem pojawiło się ono znów w trakcie rozmowy z niedoszłym obiektem spotkania:
- Przykro mi, nie spotkamy się ani w środę, ani w innym terminie - napisałem. 
- Nienawidzę cię za to! - Padło w decydującym momencie. Zyskałem sobie w taki sposób kolejną osobę, która stanęła za wrogą barykadą. To jest już ich kilkadziesiąt (kilkunastu blogerów chętnie by mnie wypatroszyło za prawdę i kilka słów krytyki <stara historia> i tyleż samo osób w rzeczywistości). W ten oto sposób potwierdza się treść wpisu o tym, że nie jestem dobrą i wartościową osobą, jak też usiłuje mi wpoić to kilka osób w prywatnych rozmowach.  

sobota, 3 grudnia 2011

142. Z dedykacją

Ładny chłopak na pocieszenie wszystkim wątpiącym, samotnym i zagubionym.
Ma takie piękne, smutne oczy.



141.

Edycja i zmiana wpisu 16.20.


Z komentarzy pod kilkoma ostatnimi wpisami wynika, że czytający nie rozumieją moich rozterek.
Owszem - nie spotykam się, unikam mężczyzn (w sumie wszystkich, w szczególności zaś gejów), z facetami rozmawiam tylko i wyłącznie w sytuacjach zawodowych, z branżowymi tylko w wirtualu (jest ich aż 2!), nie flirtuję, nie uprawiam przygodnego seksu, rzadko wychodzę z domu (tak na serio to nie mam tu do kogo nawet z piwem pójść). 
Rano wstaję, szykuję się do pracy, wracam i  znów siedzę nad pracą, nieraz do późna, choć ostatnio to już po 21. tulę swoją poduchę. Mieszkam w tej wiosce od ponad trzech miesięcy - nie mam tu żadnych bliższych znajomych, wszyscy zostali w dużym mieście, które z tęsknotą wspominam.
Dlaczego unikam facetów? Dlaczego awersja do gejów wciąż wzrasta? Sam bym na to chciał znać odpowiedź. To przyszło samo. Nie jest to jakaś forma skrajnego widzimisię, bo ja tak akurat chcę, tylko siedzi to gdzieś głęboko w głowie. Może zna ktoś chirurga, który wyłyżeczkuje mi ze wspomnień mózg? Chętnie pójdę na zabieg, jeśli ten miałby coś zmienić.
Ale pisząc wprost - do odsunięcia się i zerwania wszystkich branżowych kontaktów i znajomości przyczynili się sami geje. 
Fellow to targowisko ciał, wyścig szczurów o "lepszego" kutasa do obrobienia, czat internetowy to zdziczała kurwiarnia. Założyłem konto na Kumpello, ale widzę, że dominuje tam taki sam schemat "poznawania się od dupy strony" jak na Fellow. Poznani w inny sposób (np. poprzez bloga) też po jakimś czasie pokazują swoje prawdziwe twarze. Do czasu poznania w realu są mili, rozmowni, udają pomocnych, a jeśli już dojdzie to spotkania, to nerwowo miętolą w garści kondoma i myślą o wyjściu do łazienki lub samochodu. Odmowa seksu staje się przyczyną wyśmiania, obgadania i zerwania kontaktu. Małe podsumowanie - MNIE TAKIE PRAKTYKI NIE INTERESUJĄ!
I sprawa chyba najbardziej znacząca w tym wszystkim - myśli o moim ex, które tak często pojawiaja się we wpisach i w sumie decydują o całokształcie mojego świata. Tak - cholernie mi go brakuje! Pomimo 3 lat od rozstania nadal mnie ściska w gardle, a w momencie spoglądania na jego zdjęcie motyle unoszą mnie pod sufit (dobrze że okna są pozamykane). Ma on w sobie tysiąc cech, które mnie tak pociągały (pociągają) i tysiąc kolejnych, które były (są?) nam wspólne. Ktoś mi bliski przekonał się niedawno na własnej skórze o jego jednej cesze i może to nawet potwierdzić. 
Mój dobry znajomy gej, który od lat jest w stałym związku, powiedział mi po jego odejściu: "Geje, szczególnie ci zagubieni, którzy odchodzą po jakimś czasie do kobiet, często po kilku latach wracają". Dlatego też czekam. I czekać będę.   

Nie przeżyłbym tego, gdybym związał się z kimś, dałbym mu słowo, a w kilka miesięcy później wróciłby On. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Wiadomo z powyższego, co bym zrobił, krzywdząc tym samym niewinną osobę, nie wspominając nawet w jakim rozdarciu sam bym się znalazł. Dlatego siedzę pod swoją miotłą i tylko cichutko piskam. Nic innego mi nie zostało. 

piątek, 2 grudnia 2011

140.

Zaczynam dziś czwarty rok singlowania.
I na pewno nie ostatni.

139.

Kazałem opitolić się na króciutko. Radykalnie za bardzo. Jestem sto razy szpetniejszy niż to ustawa przewiduje. Teraz to nawet menel z dworcowego śmietnika odwróci się do mnie plecami.
Przynajmniej nie będę miał zakusów na ponowne umawianie się z kimś... 

środa, 30 listopada 2011

138.

Obiekt niedoszłego spotkania zakończył wczoraj rozmowę ze mną znanym cytatem: "Miałeś chamie złoty róg!"
I ma rację...

137.

Przecież z każdego drzewa spadają liście, a każda róża kiedyś przekwita.
Gwiazdy spadają z nieba i giną w głębokim morzu.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. 


PS. Moja mama zapytała dziś o studia. Jak się dowie, że wycofałem się ze studiów doktoranckich, bez skrupułów wypchnie mnie przez okno... 

wtorek, 29 listopada 2011

136.

Spierdoliłem sprawę z takim miłym chłopakiem. Sympatycznym, miłym, inteligentnym, otwartym, ciekawym. Dobrze nam się rozmawiało wirtualnie, na pewno tak samo by było w realu. Mieliśmy widzieć się jutro, właśnie odwołałem spotkanie...
Wycofałem się bez próby.
Stchórzyłem.
Zawiodłem.
Piekło mnie nie ominie.
Szlag by to wszystko trafił!
I mnie na 1. miejscu.
Chciałem zerwać z tym złym okresem i wyjść z domu, by w końcu się z kimś spotkać. Nie udało się. Nie jestem w stanie się przełamać. Od ponad roku pogrążam się w samotności, stan ten się pogłębia. Jestem człowiekiem ograniczonym i boję się kolejnej porażki i ośmieszenia.
I jeszcze w tym tygodniu jest rocznica. Już któraś z kolei. Chcę ją przemyśleć i przeczekać w ciszy i samotności.
DOPISEK: Prawdopodobnie zostałem znienawidzony. Napisałem mu słowa, które kiedyś usłyszałem od  odchodzącego eks: "Lepiej będzie, jeśli mnie znienawidzisz".   

niedziela, 27 listopada 2011

135.

Zauważyłem, że ludzie źle mnie odbierają. I to od dawna. Na opak rozumieją wysyłane werbalne i niewerbalne sygnały. Te dobre intencje, jeśli takowe w ogóle są, odbierają negatywnie, natomiast wszystkie złe biorą za pozytywy.
Po wczorajszym wykładzie z semiotyki logicznej zagadnęła do mnie jedna z koleżanek: "Massimo, podziwiam cię, głowę masz nie od parady, pewnie masz duże powodzenie w tej swojej pracy i nie tylko..." Spojrzałem na nią ze zdziwieniem i odparłem bez namysłu: "Głowa pusta jak kapusta! Gdybyś poznała moje myśli o mnie samym, to zmieniłabyś się w ziarenko piasku i poturlała na dno oceanu, by być jak najdalej ode mnie". Chyba nie zrozumiała, odeszła bez słowa. 
Ludzie mnie nie rozumieją lub odbierają nie tak, jak jest w rzeczywistości. Nie jestem miłym, wesołym, towarzyskim, sympatycznym, dobrym i uśmiechniętym człowiekiem, jak większość o mnie sądzi. Owszem, jestem spokojny, cichy, opanowany, grzeczny wobec innych, ale pod tą maską znajduje się zimny, powściągliwy, nieufny, podejrzliwy, nad wymiar dystansujący się, stroniący i uciekający od ludzi człowiek, samotnik. 
Moją "specjalnością" stało się zrażanie ludzi do siebie. Robię to całkowicie świadomie. W jakichkolwiek prywatnych kontaktach (a takie mam tylko i wyłącznie w sferze wirtualnej) jest dobrze dopóki, dopóty ktoś nie próbuje się do mnie zbliżyć w realu.
Wiem o tym, że jestem postrzegany jako dziwadło, tak więc jednorazowe spotkanie z kimś i rozmowa tego nie zmienią - nadal będę tym czymś, na co patrzy się z politowaniem i macha ręką.
I tak czeka mnie najgłębsze piekło, jeśli ono w ogóle istnieje, więc jaki sens w tym, by coś zmieniać na lepsze i rozdawać uśmiechy? 

poniedziałek, 21 listopada 2011

134.

Mało spałem minionej nocy.
Przewracałem się z boku na bok, tarmosiłem poduchy, podkładałem pod głowę wałek, otwierałem okno, by wpuścić tumany zimnego powietrza, w końcu przeniosłem się na drugą stronę łóżka, ale i to też nie dało żadnego rezultatu. Usnąłem tylko po to, by za chwilę mógł mnie wyrwać z drzemki głos budzika. 

Humor mi nie dopisuje i mam nos zwieszony na kwintę, a przyłożyła się do tego wczoraj moja mama (całkiem nieświadomie), a dzisiejsza rozmowa z EL pogłębiła mój smutek. Przekonałem się, że niektórzy ludzie są naprawdę wstrętni, bo jeśli nie idzie coś po ich myśli, to potrafią obgadać i obrzucić błotem każdego, z kim się spotkają, a co najgorsze - nie mają odwagi wypowiedzieć wprost swoich zastrzeżeń, tylko knują i obgadują za plecami.




Natomiast wczoraj po południu mama przyniosła z piwnicy grubą teczkę z papierami i wręczyła mi ją ze słowami, bym zrobił z tym porządek. Wertując stare kserówki z licencjata sprzed 7 lat, znalazłem płytę CD. Pomimo zarysowań dało się ją otworzyć. Znalazłem tam sporo plików z pracami rocznymi moimi i mojego byłego eMa (razem studiowaliśmy i mieszkaliśmy w akademiku), a pośród zdjęć kosmosu i planet (jego pasja) wpadłem na... jego fotkę (!!!) . Zatkało mnie! Zastygłem przed monitorem i nie mogłem się ruszyć. Ponad 7 lat w zawiązanej teczce to zdjęcie czekało na to, bym mógł je odnaleźć i jest to jedyne Jego zdjęcie, jakie posiadam (wszystkie inne mi zabrano). Po koszuli w krateczkę, wystrzępionej fryzurce i po zegarku na ręku eMa mogę wnioskować, że zrobione było w okolicach ferii zimowych roku 2004 (na 7-8 miesięcy przed wypadkiem). 
Myślałem, że już nic mnie nie może zaskoczyć. W sumie dzięki przypadkowi mogłem znów spojrzeć w jego zielone oczy...
A na koniec nasza dawna piosenka:


czwartek, 17 listopada 2011

133.

Podoba mi się to zdjęcie. Oj, dałbym dużo, by ktoś chciał się tak do mnie przytulić (lub ja do niego). Ale nie tak jednorazowo dla zaspokojenia chwilowej potrzeby tylko tak całkiem na serio i każdego wieczoru... Mógłby to być ktoś, z kim można byłoby podyskutować o czymkolwiek lub pomilczeć, bo przecież milczenie też jest jakąś formą komunikowania - oddechy, spojrzenia, gesty, mimika, no i tak ważne w bliskich kontaktach -  zapach i ciepło drugiej osoby. Rozmarzyłem się niepotrzebnie, gdyż, jak się to mawia - nie dla psa kiełbasa. Podjęte decyzje zobowiązują, a dane samemu sobie słowo jest tak samo mocne w swej istocie jak słowo dane drugiej osobie. Wiem z autopsji, że to czyny i postępowanie mają prymat nad słowami, ale moc słów także jest bezdyskusyjna. 
Nieraz mam takie momenty w pracy, że moje myśli krążą gdzieś daleko. Dziś tak miałem, bowiem dopadła mnie wątpliwość - co by było, gdyby mała intryga z wtorku przybrała nie taki obrót, jaki był pierwotnie zamierzony? A jeśli stanie się coś, czego się z EL nie spodziewamy lub coś, czego nie przewidzieliśmy? Co wtedy będzie?   
P.S. Pomimo tej zimnicy na zewnątrz dobry humor nadal dopisuje.    

wtorek, 15 listopada 2011

132.

Słońce już zaszło, więc mogę pochwalić kończący się dzień. Był naprawdę dobry! Parę minut po 10 rano otrzymałem wspaniałego smsa. Natchnął mnie uśmiechem i sprawił mi ogromną radość (jego siła działa nawet teraz i będzie działać jeszcze długo). A to wszystko dzięki EL, która wymyśliła, zaplanowała i wykonała małą intrygę (szczegółów nie będziemy zdradzać, prawda?).
Intryga została uknuta wczoraj, bałem się jej efektów. Sms od EL przyszedł po 10 rano, zerknąłem na wyświetlacz i od razu wiedziałem, że w środku znajdę jej wynik. Otworzyłem dopiero po kilku minutach i odczytywałem wiadomość z duszą na ramieniu. Kamień spadł mi z serca! Usiadłem na łóżku i odetchnąłem z ulgą. W jakieś pół godz. później rozmawiałem z EL o wszystkim, a ze wzruszenia pociekła mi łza po policzku... (wiesz, że w tym wszystkim jednego Ci zazdroszczę...). 
EL - dziękuję!
A teraz czas na godzinną posiadówkę w wannie z gorącą wodą, a później testy, testy i testy... 

niedziela, 13 listopada 2011

130.

Kadr z filmu - Bobby i David
Wczoraj było strasznie i przerażająco, to dziś będzie łzawo i przygnębiająco... 

Z tego, co przeczytałem - film oparty na faktach ze świetną rolą Sigourney Weaver . 
Do filmu polecam duuuuży kubek herbaty i przynajmniej kilka paczek biszkoptów.


Film zaczerpnięty od Czesia:

Prayers for Bobby

sobota, 12 listopada 2011

129.

Chcecie poczuć gęsią skórkę na plecach i ramionach i wydać z siebie nagły krzyk strachu?? Dziś naładowałem zapas przerażenia na nieokreślony czas do przodu, zresztą - nie mam już skórek do skubania, a poduchę to trzeba będzie chyba prasować... Na pewno nie zejdę przez najbliższy miesiąc do piwnicy, a na każde stuknięcie w domu będę stał na baczność...

Obejrzałem horror, który zapewnił mi ogromną dawkę adrenaliny! Włosy mi się na głowie jeżyły i czułem fale ciarek przechodzących po ciele!! Chyba ostatnim razem tak bałem się podczas oglądania Egzorcyzmów Emily Rosekiedy to kilka nocy z rzędu spałem przy załączonej lampce... Wtedy mieszkałem sam, ale już wiem, że dzisiejszego horroru bym na pewno nie obejrzał będąc samemu w domu... Nigdy! Moja wyobraźnia doprowadziłaby mnie do szału... 


Uwielbiam horrory o duchach, nawiedzonych domach, przesuwających się meblach, ale Paranormal activity bije wszystkie dotychczasowe na łeb i szyję! Bałem się jak cholera! 


Film ten wpisuje się w konwencję amatorskiej kamery, co ma podkreślić prawdziwość wydarzeń (tak nakręcony jest Rec i Blair Witch Project - ten drugi też wspominam z ciarkami).
Mamy w trzech częściach Paranormal activity demona, który nęka przez wiele lat jedną rodzinę. W sumie to dopiero trzecia część opowiada o dzieciństwie dwóch sióstr, które w części pierwszej i drugiej są dorosłe i kiedy to demon powraca. Mogę powiedzieć, że nawet tak dużego wrażenia nie robią przesuwające się meble, jak odgłosy kroków i dziwne warknięcia czy pomruki. Straszne w filmie są też przesuwające się cienie, gasnące światło, trzaśnięcia drzwiami, skrzypnięcia oraz nagłe, przerywające nocną ciszę, uderzenia. 
W trzech częściach Paranormal activity jest sporo naprawdę przerażających scen. Najgorsze są chyba wtedy, gdy obok śpiącego bohatera zatrzymuje się cień, ściąga kołdrę, chwyta go za nogę i zaciąga do piwnicy...


Nie polecam osobom, które mają zbyt bujną wyobraźnię i boją się spać same w domu... Do kina, jak to jest na pierwszym trailerze, też nie dałbym się zaciągnąć. Na niektóre sceny filmu reagowałem tak samo jak ci widzowie... 


Trailer części pierwszej:



Trailer części drugiej:





Trailer cześci trzeciej:

128.



Czy to możliwe, by część snu przeniknęła do świata rzeczywistego?
Tak, śnił mi się. Znowu. Ale to dobrze, bo chcę tego, by mi się śnił nawet każdej nocy. Nadal słyszę w głowie Jego aksamitny głos i czuję Jego zapach. Właśnie... Czuję Go dokoła siebie - przeniknął moją koszulkę, moje ręce, włosy, unosi się w pokoju. 
Poranna kąpiel i zmiana ubrań nie zmieniła tego, nawet półgodzinne zmywanie naczyń nie usunęło z moich dłoni Jego zapachu. 

Brakuje mi Go. Chciałbym z Nim porozmawiać i wejrzeć znów w jego błękitne oczy.
Tęsknię...

piątek, 11 listopada 2011

127.

Wróciłem do zapomnianych (raczej odłożonych na bok) klimatów muzycznych. Znów rozsłuchuję się w ciężkich uderzeniach techno, house i electro. W głowie mej odżyły wspomnienia odbytych imprez i szaleństw do białego rana. To były czasy...
Kawałek "I love my sex" idealnie oddaje to, co lubię w tego typu muzyce - progresywną cykliczność mocnego i wyraźnego rytmu.
Trzeba pomyśleć nad imprezą właśnie w takich klimatach:


poniedziałek, 7 listopada 2011

126.

Nawet nie wyobrażam sobie swojego zawodu bez znajomości podstaw psychologii rozwojowej, dziecięcej czy klinicznej. Wystarczy nieraz dobra obserwacja ucznia przez kilka lekcji, by wiedzieć o nim więcej, niż może on sam wiedzieć o sobie. Przydaje się to w sytuacjach kryzysowych, by na przykład "zgasić" delikwenta w momencie, gdy zaczyna się popisywać lub dokazywać. Często stosuję taki chwyt. 

Ale taka analiza człowieka przydaje się także w ocenie ludzi spotykanych wśród znajomych lub, choćby jak wczoraj, przy odbiorze ludzi z mediów - tu przywołanego w poprzednim wpisie Michała Szpaka. Człowiek ten od razu rzuca się w oczy swoją odmiennością - ubiorem, postawą i zachowaniem.
Wiem i rozumiem to, że żyjemy w XXI wieku i każdy ma prawo posiadać swój światopogląd i żyć według własnego uznania. Dlatego też, jeśli tak chcą, niech faceci noszą sukienki i makijaż, a kobiety spodnie ogrodniczki i włosy ścięte na jeża - ich sprawa. Ale zastanawia mnie jedno w tym wszystkim i właśnie w tym widzę zniesmaczenie i może nawet w jakimś stopniu zagrożenie - wyciąganie na wierzch własnych słabości i kompleksów jako czynnika ataku i zwracania na siebie uwagi.  
Wystarczy pogrzebać w Sieci, by znaleźć tak skrajne ewenementy, by sklecić na szybko małe ludzkie Zoo. Weźmy na przykład takiego Luntka czy Gwiazzdę (Szpak przy nich to małe piwo). Obaj ogromnie zakompleksieni  i, co jest straszne (!!), z tych kompleksów robią atuty własnej osoby i żyją tym poklaskiem, który wokół siebie czynią. Nie wiem, jakie jest ich podłoże wychowania i jak wyglądają ich relacje z rodziną, ale to nie są klasyczne kompleksy grubej nastolatki, rudego i chudego gimnazjalisty czy klasowego okularnika - kujona. Mam wrażenie, że takich osobników jest coraz więcej, a ich problemy z sobą samym przekraczają możliwości przeciętnego psychologa czy terapeuty w szkole.





Patrząc na takiego Gwiazzdę myślę, że granice jego rzeczywistości i fantazji zlały się. Aplauz, pozytywny czy negatywny, są swego rodzaju motorem napędowym, on żyje dzięki temu, że jest postrzegany właśnie w taki sposób (DOPISEK - warto się wsłuchać, co mówi o sobie Bartek - Gwiazzda, powtarza on jak mantrę: "Przyjechałem tu <do programu>, żeby się pokazać; Mam nadzieję, że mnie pokażą <w tv>; Chcę być rozpoznawany"). Jemu nie zależy na udziale w programie po to, by spróbować własnych sił przed kamerą, traktuje program jako pożywkę dla swojego wycofania, chce zaistnieć, pokazać się i wepchać się na plotkarskie języki. Chce, by o nim mówiono i nieważne czy pozytywnie czy też negatywnie.  


Nie mam zielonego pojęcia, co mogłoby go dowartościować, ale do momentu znalezienia pozytywnych bodźców będzie zachowywał się tak, jak teraz, czyli będzie prowokował, wzbudzał odrazę, ośmieszał, piętnował i negował prawdziwe autorytety (lecz zapytany o swój autorytet <Jola Rutowicz> nie potrafi o nim opowiedzieć, jąka się i improwizuje, maskując się śmiechem). Gwiazzda to pozer i lichy aktor, który jest w pełni niedowartościowany, a dla samego poklasku zrobi wiele.





Zastanawia mnie jeszcze jedno - czy zdają sobie oni sprawę z tego, że ich prowokujące poczynania wzbudzają odrzucenie i pogłębiają tylko ich wyalienowanie? Sami sobie zakładają stryczek na szyję, bo przecież potem już zawsze będą postrzegani jako pajace. O roli rodziców i braku ich reakcji nawet nie wspomnę. 
Temat można by było ciągnąć jeszcze długo, ale przecież nie chodzi o naukową analizę, ale o ukazanie młodych ludzi i ich problemów z samoakceptacją i braku pomysłów na to, jak wybrnąć z takiego chaosu i zagubienia własnego ja. 

niedziela, 6 listopada 2011

125.

Zahaczyłem dziś wzrokiem "tefałenowski" program Taniec z gwiazdami i zauważyłem tam dziwną istotę - długowłosego dzieciaka z trwałą na głowie i wymazanego ciastkiem kremowym... 
I potem wszedł na parkiet i się wyginał, przeginał, przebierał nogami w sposób, w jaki się nosi przydużą pieluchę, machał łapkami, trząsł główką z lokami i mizdrzył języczkiem do kamery...
Z początku myślałem, że to tańczą dwie kobiety...


Kurna, kto to w ogóle jest? Jaka gwiazda? Ten dzieciak - Michał Szpak - w programie Taniec z gwiazdami obok Kacpra Kuszewskiego i Katarzyny Zielińskiej? Mam wrażenie, że komuś się w głowie mocno pomieszało, zapraszając takiego zakompleksionego cyrkowca do telewizji. 




Zastygłem z filiżanką herbaty w ręku, gdy ten Michał Szpak "tańczył"... i nie mogłem się nadziwić. Przecież ta tancerka - blond Paulina Biernat, jego programowa partnerka, jest bardziej męska niż on sam i to ona powinna go prowadzić w tańcu!! Michał Szpak powinien się przechylać i przepływać przez ramiona Pauliny, a nie odwrotnie. 
I te jego miny, cmoki, wibracje łapek, zginania kolanek i machnięcia kitą... I powinna jeszcze działać jakaś cenzura w przypadku doboru kostiumów... I ten jego śmiech...
Program zszedł na psy!
No, a sam Kacper Kuszewski - palce lizać :)


*Dopisek: Oooo, jaka szkoda - dziewczyński Michał Szpak - odpadł z programu :) Straciłem "wdzięczny" obiekt do psychologicznych obserwacji i analiz... (z wrażenia aż mi się łyżka w budyniu utopiła...).

sobota, 5 listopada 2011

124.

Śniło mi się bicie Jego serca.
Śnił mi się Jego zapach.
Otwieram oczy - zapada cisza.
Zamykam - jest tuż obok mnie...

czwartek, 3 listopada 2011

123.



Tak, tak, wtedy królowały kłamstwo i niedomówienia... Zabrakło odwagi na prawdę...
Ale czymże jest ułomność ludzka odnośnie mądrości wszechświata?

Heheh, nawet się nie zorientowałem, że na dniach rozpocznę czwarty rok ostrego singlowania. Gdzieś tam po drodze zdarzył się jakiś mały skok w bok, ale już nic z tego nie pamiętam i nawet nie warto tego pamiętać.

A takie singlowanie ma swoje zalety.
Ciekawe - jak długo ono jeszcze potrwa...
Czuję, że tylko cud mógłby ten stan odmienić.
Cud, który nigdy nie nastąpi...
Mimo to będę czekał.

A może ktoś mi tarota postawi?

środa, 2 listopada 2011

121.



Jednak bycie egoistycznym altruistą przynosi korzyści dwóm działającym ze sobą stronom i - jak się to często mówi - jest wilk syty i owca cała. W sumie o to chodzi.
To swego rodzaju czysty wymiar symbiotycznej kooperacji mikro i makroorganizmów.
Szał ciał, tych metafizycznych i niebytowych oczywiście (przecież o fizyczności powłok ziemsko-bytowych nie wolno nam głośno mówić, gdyż zabraniają tego różne konwenanse, regulaminy i nakazy, a co za tym idzie - wolność człowieka nie istnieje <sic!!>). Trzeba nabrać wody w usta i tak egzystować pomiędzy cieniami krzywych drzew. Od tego właśnie ratuje egoistyczny altruizm. 
Ciekawe co na to wszystko by powiedział Zigi F... 

wtorek, 1 listopada 2011

120.

W okna zastukał już listopad... Chyba zbyt szybko ucieka ten czas. Nie wiem, czy ten upływ dni dotyka wszystkich po kolei, czy tylko mnie tak goni. Ale jedna prawda jest niepodważalna - im jest się starszym, tym szybciej ucieka czas. Tak było, jest i będzie, nie da się tego zmienić.


Ostatnie jabłko na działkowej jabłoni
Jesień w pełni. Dałem się ostatnio namówić na spacer na działkę. Wziąłem aparat, tak na wszelki wypadek. Tak rzadko wychodzę z domu (poza wyjściem do pracy), szukałem ciekawych obiektów do uwiecznienia i, ku mojemu rozczarowaniu, nic nie wypatrzyłem. Trzeba by było wybrać się na spacer do lasu (niestety gór tu nie mam, czego niezmiernie żałuję). 
Dzisiejszy poranek zdominowany był przez mgłę, ale z tego, co teraz widzę, słońce przebiło się przez chmury i chyba będzie ładny, słoneczny, aczkolwiek chłodny, dzień.


Cis i ostrokrzew
W domu mam nawał pracy, nie wiem, w co mam wsadzić ręce. Na biurku piętrzą się trzy stosy papierów i książek - ciągle przybywają teksty i analizy na studia, za które nie mam jak się zabrać, bo obok przypomina o swojej obecności stos testów i sprawdzianów z liceum i gimnazjum (dokładnie z 5 klas, trzy jeszcze nie pisały). Już wołają mnie kolejne lektury do czytania, a i prezentacje na sztukę trzeba do przodu przygotować i opisać, goni mnie też wykład na szkolne koło filmowe (w sumie sam się w to wkopałem). Potrzebne by mi było takie trzydniowe roztrojenie się, by dokładnie wszystko zrobić i to jeszcze na czas. Nie wspomnę o książkach, które bym chciał przeczytać dla przyjemności. W sumie to podczytuję co nieco po kilkanaście stron, ale to nie to samo co przeczytanie książki od razu od deski do deski. 


I jeszcze jedno - klasa, która dawała mi tak popalić we wrześniu, nieco się poprawiła, nawet usłyszałem komplement: "Wiedziałam, że jest pan spoko". Miło.  

niedziela, 30 października 2011

119.



Spotkało mnie niesamowite zdarzenie.


Wczoraj spał obok mnie przyjemny chłopak. Opuścił głowę i oparł ją na moim ramieniu. Chciałem się wzdrygnąć i odsunąć nawet na kilometr (moja awersja do facetów nadal jest na wysokim poziomie), lecz przeszyło mnie dziwne uczucie - ścisnęło w gardle i dreszcz ukłuł nawet w piętach. Odwróciłem głowę, zamknąłem oczy i udawałem, że śpię i nic nie czuję. Nadal mój mózg drąży jego delikatny zapach...

Nie ukrywam, że było to dość przyjemne uczucie... ale nie da się z tym nic zrobić... 
(Wiem, wiem A. - ja też nadal tego nie rozumiem...)

piątek, 21 października 2011

118.

Znów mi się śnił...

I to w sposób, w jaki najlepiej Go pamiętam i jaki najbardziej lubię - spokojny wyraz twarzy, głębokie i refleksyjne spojrzenie i ten przebijający na wylot monalizowy uśmiech. Ajjj...
Chciałbym pogładzić go na żywo dłonią po twarzy, jak zawsze... Ajjj...
Pojawia się przeważnie taki sam, ale zarazem całkiem inny - zawsze odchodzi.
Zaczyna mnie to niepokoić...


Dopisek: Przecież zbliża się kolejna rocznica...

środa, 19 października 2011

117.

Czy szczytem próżności będzie, gdy na lekcji literatury omówię z uczniami własny wiersz?? 
Zamiast swojego nazwiska napiszę - Anonim z Częstochowy :) :)
A może będzie to szczyt głupoty? 

116.

Chyba powinienem założyć jakiś senno-dziennik (chciałem napisać senno - NOC-nik, ale głupio by to wyglądało) i zacząć notować, kiedy to śnił mi się On. Sen z ubiegłej nocy bije wszystkie pozostałe o głowę. Jeszcze nigdy mi się tak nie śnił jak tym razem (nic zdrożnego). 
Zauważyłem na przeciągu ostatniego miesiąca ogromną intensyfikację Jego obrazu w mojej podświadomości. 
Ciekawe, zastanawiające i intrygujące...
Mam nadzieję, że nic się takiego nie wydarzy z Nim w roli głównej, bo chyba bym tego nie zdzierżył... 
Hmmm...
Więc o co chodzi? 
Kiedyś pomógł mi rozwiązać kilka zagadek doktor Freud. Może i znów trzeba do niego sięgnąć?  

wtorek, 18 października 2011

115.

Hmmm... przyczepił się do mnie jakiś gostek i ciągle nalega na spacer i rozmowę przy kawie. Chyba biedaczek zrobił sobie jakieś nadzieje... Trzeba wkrótce wylać mu kubeł zimnej wody na głowę. Jest na pewno dokoła niego wielu innych fajniejszych facetów ode mnie. 
A ja na nowo spotykam się ze swoim exem... w snach...

poniedziałek, 17 października 2011

114.

Przeczytałem. Zamyśliłem się. Oddałem się refleksji. 

"Homobiografie" opowiadają o znanych nam ludziach i ich życiu, najczęściej tym skrywanym pod poduchą, pod kołdrą, za piecem, za zasłoną - w czterech ścianach ich domu. 

To zbiór historii na swój sposób urzekających. To obraz prawie setki osób (prócz tytułowych bohaterów), którzy odegrali tak znaczną rolę w życiu tych, których podziwiamy za poezję, prozę, muzykę, prasę. 
To krótkie biografie nam znanych postaci, którzy jednak okazali twarze całkowicie inne - pełne łez, tęsknoty, oczekiwania, miłości, rozczarowania i zwątpienia.  

Autor nie tworzy nowych historii, lecz przytacza fragmenty listów, dzienników, pamiętników i na ich kanwie snuje swoją opowieść, opowiada coś, co czytelnika zaskakuje lub rozczula.

Może jakieś cytaty, które poruszyły mnie samego, ale i takie, co zachęciłyby do przeczytania książeczki:

"Jeżeli kogoś kocham, to to nie może mieć nic wspólnego z łóżkiem! Jestem tu widocznie anormalny i w mniejszości, skoro większość moich bliźnich tak łączy to uczucie z tak zwanym 'aktem płciowym'". (fragm. "Dziennika" Zygmunta Mycielskiego, s.127)

I, według mnie, przepiękny fragment o miłości też z "Dziennika" Z. Mycielskiego (s.128):

"W starszym wieku nie używam słowa miłość. Brzmi mi wtedy ono komicznie. Miłość pozostanie zawsze w moim pojęciu rzucaniem się dwojga młodych na siebie [...] W młodości też nie używałem słowa miłość. Mówiłem raczej o nie-miłości. Palić się jak świeca, to uważałem za sumę możliwości, które były zawsze bardziej fizyczne niż psychiczne. Resztę uważałem za przyjaźń. Miała ona zawsze mało wspólnego z miłością. Albo to ona właśnie była moją formą miłości".  

A na koniec coś zaskakującego (pierwszy<?> w Polsce początku XX wieku publiczny akt transgenderyzmu):

"Maria przeistoczyła sie wówczas w Piotra. Miało to miejsce w Poznaniu, gdzie zatrzymała się , jadąc z matką do Kołobrzegu. Wcześniej kazała sobie wyrwać wszystkie zęby, by uzyskać nowy kształt twarzy, teraz dopełniła dzieła, paląc damski strój i przywdziewając męski. Z krótko obciętymi włosami, które potem regularnie będzie strzyc, staje się Piotrem i w ten sposób każe się do siebie zwracać". (O Marii Komornickiej, s.24) 

Dzięki biografii Konopnickiej, Rodziewiczówny czy Iwaszkiewiczowej uwierzyłem w możliwość miłości opartej jedynie <?> na relacjach czysto platonicznych (kiedyś wątpiłem w taki aspekt relacji).