wtorek, 30 listopada 2010

83. Agnieszka

Pamiętam ją jako skandalistkę o pyskatej naturze, jako awanturnicę i outsaiderkę. Nie lubiałem jej wtedy. Muzyka, jaką wykonywała, była agresywna i zbyt "ostra". Swoim zachowaniem chciała na pewno zwrócić na siebie uwagę, ale i pokazać coś, co być może ją dręczyło - bycie niezrozumianym, skrywane i nienazwane jakieś kompleksy. Szukała formy, za pomocą której mogłaby się pokazać, zaistnieć, zaznaczyć swój teren. Na pewno szokujący i mocno zarysowany wizerunek nie wpływał dobrze na jej ocenę i odbiór. 
Ale w ostatnim roku wspomniana skandalistka przeszła niezwykłą metamorfozę. Z brzydkiego kaczątka wyrosła powabna łabędzica o zmysłowej naturze. Była na pierwszych stronach czasopism, nie tylko muzycznych, okrzyknięto ją metamorfozą roku. Mowa oczywiście o Agnieszce Chylińskiej. Ostatnimi czasami przysłuchuję się jej muzyce, zagłębiam się w tekstach i dostrzegam coś, czego nie potrafię nazwać. Działa na tym polu wewnętrzna intuicja. Podoba mi się jej nowy styl, i to coraz bardziej. 
Zmieniła się Agnieszka, zmieniła się jej muzyka. Mogę stwierdzić, że z agresywnej i zbuntowanej nastolatki wyłoniła się dojrzała kobieta. Agnieszka zrzuciła maskę, bo takową nosiła w swym buntowniczym okresie życia (któż takiego okresu nie ma lub nie przechodził). Teksty piosenek są ciekawe, zmysłowe, ciężkie od uczuć, ale takich delikatnych i powabnych zarazem. Dobrze się jej słucha, i rzec można, że chciałoby sie więcej takich utworów jak na przykład "Niebo". Jakoś nigdy nie przepadałem za polskim rockiem, ale w wykonaniu Agnieszki chętnie po niego sięgnę. 
Jak każdy medal i ten ma dwie strony - niektórym może przypaść do gustu nowy model muzyki artystki, ale i będą tacy, którzy wybiorą "starą" Agnieszkę...  



poniedziałek, 29 listopada 2010

82. Telewizyjne inspiracje

Będąc u mamy, miałem okazję zobaczyć finał programu "Mam talent". I się zirytowałem! Oczywiście 1. miejscem. Ogólnie to nie oglądam takich programów, lecz będąc u mamy, chciałem z nią posiedzieć i zerkałem na tv. No nie wiem, czy akurat ta dziewuszka zasługiwała na miano zwycięzcy. Byli od niej lepsi. Bardzo podobał mi się za to występ tria - nie pamiętam nazwy - dziewczyna i dwóch chłopaków - tworzyli sami muzykę. To było coś! Ale i chłopak śpiewający reggae był świetny, ma fantastyczny głos i wyczucie do takiego typu muzyki, u nas praktycznie mało znanej i egzotycznej. Uważam, że on powinien być na 1. miejscu lub wspomniane trio. 
A w niedzielę na TVP Kultura trafiłem na świetny reportaż o Tadeuszu Konwickim, jednym z moich ulubionych pisarzy współczesnych. W reportażu poruszano tematy polskości, kompleksów narodowych, przemian polityczno-społecznościowych, które wpłynęły na jego twórczość. Aż sobie zapisałem fragment wypowiedzi pisarza. Adam Michnik zapytał o politykę Polski, a Konwicki odparł (przytaczam parafrazę jego wypowiedzi): "Anglia to całkiem inny kraj. Tam mamy ograniczone rozumowo społeczeństwo, natomiast przywódcy są naprawdę mądrzy, a w Polsce jest całkiem odwrotnie - mamy mądre społeczeństwo, a przywódcy są maksymalnie ograniczeni umysłowo". Pomimo że wypowiedź ta jest z 2009 roku, jej przesłanie nie zdezaktualizowało się. Konwicki może szczycić się uniwersalnym przesłaniem, "bo Polska to taka dziwna kraj", gdzie nawet za sto lat słowa te tchnąć będą prawdą i aktualnością. Ale wypowiedź ta niesie z sobą ogromny bagaż pewnego rodzaju absurdu i paradoks - mądre społeczeństwo, i to świadomie, wybiera na przywódców swojego państwa ludzi głupich i ograniczonych. Trzeba się powtórzyć - tylko w Polsce takie rzeczy!  

81. Choroba na wyciągnięcie ręki

Łamie mnie w kościach, boli głowa i zaczyna męczyć kaszel - czyli dopadło mnie choróbsko. Nie mogę sobie pozwolić na L4 i leczę się domowymi sposobami. W pracy mamy gorący okres i muszę być. Nie należę do ludzi, którzy już na mały ból głowy lecą do lekarza...  Nie ma tak łatwo, bo potem nie nadrobię materiału. 
Grypę pewnie dostałem w sobotę od pewnego gościa, który siadł obok mnie w autobusie z Krakowa... Kaszlał przeraźliwie... 
A na cacy doprawiłem się wczoraj, kiedy od mamy do siebie wracałem prawie 5 godzin (kiedy zazwyczaj jadę ok 50 minut). Autobus, którym zawsze jeżdżę, utknął w trasie i nie wiadomo było, czy w ogóle dojedzie... Wsiadłem w busa do Katowic, myśląc, że stamtąd pociągiem dostanę się do domu. Tiaaa, dworzec w Katowicach prawie że zamknięty (rozpoczął się jego remont i przebudowa, o czym nie wiedziałem), rozkopany peron, chaos, mnóstwo zagubionych ludzi, jedna czynna kasa i kolejka z ponad 200 zdenerwowanymi pasażerami i pospóźniane pociągi. W Polsce to przecież norma! Kto się przejmuje pasażerem, który stoi nawet dwie godziny na peronie i marznie, a i jeszcze nic nigdzie nie wiedzą... Takie rzeczy to tylko w Polsce! Na szczęście pojechał pociąg na Słowację i jakoś do domu się dostałem. Niedziela całkowicie zmarnowana... Szkoda gadać... 

Zima w Beskidach. 
 No i mamy zimę! Jakoś nie widzę tego okresu do marca. Boję się tegorocznej zimy. Dziś rano przecież zima znów drogowców zaskoczyła!! Oni nie wiedzieli, że spadną śniegi... Centrum miasta nie odśnieżone, chodniki zawalone śniegiem po łydki, zakorkowane ulice i ludzie w letnich bucikach (dziś takich widziałem). Nie wyobrażam sobie dojazdów na wykłady do Krakowa, będę musiał jeździć już w piątki, a potem uzbroić się w cierpliwość i dobry polar na powroty. Oj, będzie ciężko...  

piątek, 26 listopada 2010

80. :)

Okrągła notka i taki wpis! Na serduchu zrobiło mi się ciepło, a potem to samo serducho zabiło mocniej i mocniej... Zostałem dziś tatą... 

czwartek, 25 listopada 2010

79. O niczym

Chodzę ostatnio spięty i niewyspany. Męczą mnie koszmary. Wrócił sen z płaczącym dzieckiem. Śnił mi się także Ł. (zawsze ta wyciągnięta ręka), a potem i Łoś, od którego nie mam żadnej wiadomości od jakichś dwóch miesięcy. Nawet się temu nie dziwię, przecież wśród gejów słomiany zapał, rzucanie słów na wiatr i mydlenie oczu to norma każdego dnia. Wszyscy tacy są, bez wyjątku, nawet ja sam, bo odpycham każdego, kto wyciąga do mnie rękę i ignoruję praktycznie wszystkie słowa pociechy i zachęty. Świat zszedł najpierw na psy, teraz na wszach galopuje... I jeszcze dobija mnie ta zimnica na zewnątrz... Chyba powinienem się położyć spać i obudzić się wczesną wiosną lub, a to by było najlepsze rozwiązanie, w ogóle...

wtorek, 23 listopada 2010

78. Na stos!

Wczoraj rano, jakoś parę minut po 8, w radiu emitowano dyskusję polityczną. Trochę się na nią spóźniłem i nie wiem dokładnie, który z polityków się wypowiadał, ale, sądząc po tym, co mówił, był to przeciwnik partii don Rydzo Tuskonso. Wypowiadał się o składkach w funduszach emerytalnych, czyli w sumie o czymś, co dotyka bezpośrednio wszystkich pracujących Polaków. Otóż według tego polityka rząd Tuskolicego pod jego chytrym błędnym okiem naruszył rezerwy tychże funduszy i ponoć zostało tam okrąglutkie zero! Czyli, jak mam dobrze rozumieć, to nieudolne miny i całoroczne wczasy Tuskolicego pochłonęły Nasze wszystkie oszczędności (czytaj - Nasze życie na emeryturze). Pieniądze te, nie jego przecież (sic!), poszły na łatanie dziury budżetowej, którą to on sam koniec końcow stworzył i jego nieudolne decyzje i machlojki prywatnej polityki. No tak, nie od kozery się mówi - wpuścić wieśniaka do domu, to ci mydło zje!
Czy on kiedykolwiek przejął się losem Polaków? Nigdy! Pamiętam, jak jeździł na tereny dotknięte powodzią lub do miejscowości zniszczonych przez wichury. Jeździł tylko po to, aby się polansować i pokazać swój szelmowski uśmieszek. Wyginał się przed kamerą i szczerzył zęby i podkreślał, jaki to on dobry premier z koziej dupy, gdy w tym samym czasie ludzie walczyli o domy i swój dobytek. Chodził po wałach z łapami w kieszeniach i pilnował, aby przypadkiem swoimi lakierkami za 10.000 nie wleźć w krowi placek! A odjeżdżał z miną ulgi "Wreszcie z tej dziury wyjadę! Salony, moje dywany perskie i złote półmiski na stole z hebanu, przybywam!", i zapominał o tych, co im pomoc obiecał. Do tej pory nie pamięta. 
Jestem tak cięty na tego faceta, że słów mi brakuje! Jak go widzę, to mi się źle robi. Jest to facet bez odrobiny honoru, liczy się dla niego tylko to, ile może dla siebie kasiory zgarnąć z tego, co nie należy do niego. Hańba, hańba, don Rydzo Tuskonso!

Daj mi 3 mercedesy, dom na Hawajach, całoroczny  płatny urolp i siły, abym mógł jeszcze przez 3 kadencje pasożytować na tych naiwnych Polaczkach i im 5 razy do roku podatki podnosić! Chroń moje zagraniczne konta bankowe od wszelakich obniżek i pamiętaj, by nie dać nikomu ani grosika! Spraw, bym nie musiał w ogóle pracować, ale żeby kasiorka płynęła do mnie z każdej strony!   

niedziela, 21 listopada 2010

77. Czekanie aż po koniec świata

Niecałą godzinę temu do domu pojechał Pan P. Postawił mnie przed faktem dokonanym, czego bardzo nie lubię, bo zadzwonił z informacją: "Cześć. Jestem w Twoim mieście. Zapraszam na kawę. Czekam." Poszedłem. Było miło i sympatycznie. Do czasu.
Ale kim jest Pan P.? To przesympatyczny chłopak, prawie mój rówieśnik, ciemny blondynek. Znamy się już sporo czasu, tzn. utrzymywaliśmy do dziś kontakt wirtualny i już co nieco przegadaliśmy o tym i o owym. Z tego, co wiem, oczekiwał chyba ode mnie czegoś więcej niż znajomości stricte kawiarnianej. Nie omieszkał nawet o to zapytać. Zamarłem z filiżanką kawy przy ustach. Wziąłem głęboki oddech i... nie wiem czemu, pomimo wielu dobrych chęci i pozytywnego do niego nastawienia, może nawet chęci zmiany czegoś u siebie, delikatnie mu odmówiłem. Nie wiem, czemu to zrobiłem, a jego (zaskoczony? zawiedziony?) wyraz twarzy chyba będzie mnie prześladował w koszmarach. Nie odrzekł mi nic, ale czułem, że zawiódł się na mnie. Dręczą mnie teraz wyrzuty sumienia, łażę po domu i nie mogę sobie miejsca znaleźć. Chyba świadomie zniszczyłem coś, co miało przyszłość. Przed wyjściem na spotkanie czułem coś, że padną takie słowa, jakoś psychicznie byłem na nie przygotowany, planowałem nawet sobie, że powiem "tak", a tu wyszło całkiem inaczej. Nie wiem, czemu się tak stało.
Tak to jest z ideałami. Pewnie się powtórzę, ale ja nadal na Niego czekam. Może któregoś dnia się opamięta i wspomni mnie i pomyśli o odnowieniu kontaktu. Wiele bym oddał za to, aby móc go znów przytulić i posiedzieć przy nim, choćby pół godziny, nawet za cenę obopólnego milczenia.  
Mijałem się kiedyś z Nim w mieście. Szedł wolnym krokiem, ręce w kieszeniach, nieco pochylony do przodu. Poznałem Go z daleka i On poznał mnie, nawet nasz wzrok się spotkał na kilka sekund, ale po chwili odwrócił głowę w drugą stronę. Nie wiem, czym sobie zasłużyłem na to wszystko, może dlatego że Go tak mocno pokochałem? Że zależało mi? Że zaufałem Mu? Patrzę na Jego zdjęcie i czuję wewnątrz siebie pustkę. Wiem, że nikt jej nie będzie mógł wypełnić. Z jednej strony ciągle czekam, choć wiem, że nadarmnie, ale poświęcę się i czekając będę zmierzał ku temu, co dalekie, nieodgadnione i tajemnicze.  Ł. Tak. I nikt inny. 

75. Ucieka mi czas...

Oj, wziąłem na siebie zbyt dużo obowiązków. A teraz nałożyły się one wszystkie na siebie. Próbuję trzymać się zasady złotego środka, ale nic to nie pomaga. Tak to jest, jak chce się zagłuszyć pustkę nowymi obowiązkami, pracami i zajęciami. Cóż, muszę zacisnąć zęby, wsadzić zapałki w oczy i zakasać rękawy aż po łokcie. Po prostu brakuje mi dnia - wstanę rano i nawet porządnie się nie ogarnę, a już jest wieczór! I tak w kółko - praca, dom, praca, dom, jedne studia, drugie studia, biblioteki. I tak krążę. A w domu jak nie poprawiam testy lub wypracowania, to ślęczę nad podręcznikami z etyki (przeczytałem zaledwie dwa), antropologii, epistemologii, estetyki, logiki etc., etc., etc. I jeszcze trzeba z tego notatki zrobić, bo z każdego z tych przedmiotów czeka mnie egzamin. A to dopiero początek! 
Chciałbym się potroić na jakiś tydzień, aby co nieco posunąć do przodu. A za oknami taka piękna pogoda - słońce świeci, można by było wyruszyć na te bliższe szlaki i odpocząć na łonie natury, a tu trzeba przeczytać Woleńskiego, i jeszcze go zrozumieć! 
I jeszcze jedno zadanie, które już od ponad trzech tygodni stoi w kącie i kwiczy, że aż uszy bolą. Odkładam je i odkładam, ale w końcu trzeba złapać je za pysk i doprowadzić do porządku.

Chcę wiosny, wakacji, wyjazdu nad morze i pójścia w góry!  

A tu Adalmerkowa dłoń i piękne oleandry w centrum miasta.

sobota, 20 listopada 2010

74. Duchy

Dziś w nocy był u mnie duch. Pomimo tego że położyłem się dość późno, to nie spałem mocno. Było jakoś przed 3 w nocy, jak przebudziło mnie stukanie w małym pokoju. Nie zareagowałem, bo stukanie w kamienicy to nic dziwnego, ale po chwili się powtórzyło. Było wyraźniejsze i jakby bliższe. Usiadłem na pościeli i wsłuchałem się w ciszę. Znów zaczęło stukać i tak jakby drzwi z kuchni domknęły się do futryny i zaskrzypiały. Stwierdziłem, że to przeciąg. Wstałem. Zarzuciłem rozpinany sweter na ramiona i na bosaka poszedłem do kuchni. Sprawdziłem okno i sięgnałem po szklankę, nalałem wody, gdy nagle poczułem, że ktoś za mną stoi. Odwróciłem się i szklanka wypadła mi z dłoni. W kącie stał on, śp. M. Patrzyłem na niego, a on się uśmiechał, po czym wyciągnął rękę w moją stronę. Sparaliżowało mnie. Nie mogłem się ruszyć, nie mogłem oddychać. Zamknałem oczy, a gdy je otworzyłem, już go nie było, a w kuchni panowała ciemność.  


To nie był sen, jestem o tym przekonany, jestem tego pewien. Rano, jak wstawałem, miałem na sobie sweter, a kładłem się w podkoszulku na ramiączkach, a w kuchni do tej pory w zlewie stoi rozłupana szklanka. Wiem też, że nie jest to żadna emanacja zmęczonego umysłu lub mara wywołana tęsknotą i żalem. Już kiedyś u mnie był, jakiś czas po wypadku. Wtedy myślałem, że to był sen, ale teraz już przekonany jestem, że to wydarzyło się naprawdę.
Wiele lat temu była u mnie babcia. Nie bałem się jej, pomimo że wiedziałem, że zmarła kilka lat wcześniej. Obudziła mnie i siedziała obok mnie na łóżku i rozmawialiśmy. Do tej pory czuję jej dotyk i zapach, bo przytuliła mnie do siebie. To nie mógł być sen, skoro tak dobrze to pamiętam. Na pewno to nie był sen. Tak jak teraz. Moja matka ma to samo. Przyszedł do niej kilka dni po pogrzebie duch siostry mojego ojca i miał jakieś żale o coś tam, czego moja matka nie mogła wiedzieć. 
Nie wiem, czego chciał ode mnie M., ale wiem jedno - czuwa nade mną i pewnie chce, abym był dobry dla innych i bardziej się starał (ostatnio mi to nie wychodzi, bo koncentruję się tylko na sobie), tak jak on sam dobry był dla mnie. 

Utwór pełen sentymentu:

piątek, 19 listopada 2010

73. Opowieści nie z tej Ziemi...

Przeżyłem dzisiejszy sajgon. Wyszedłem z firmy jako ostatni. Dzieciaki rozeszły się do domów, a ja zostałem i walczyłem z maszyną ksero. Kopiowałem sobie "książeczkę" na wykłady (ponad 600 stron), a gdy już zlewały mi się strony, a potem i nawet kartki i dostawałem oczopląsów, zamknąłem klapę i poszedłem do domu. Chciałem obejrzeć Teleexpress, ale zasnąłem w fotelach. W piątkowe popołudnia, po powrocie do domu, jestem nie do życia. Nie bez kozery się mawia, że praca umysłowa męczy bardziej niż fizyczna. To prawda, wiem to po sobie.
Był dziś taki młyn, że nie wiedziałem, w co mam ręce wsadzić. Oczywiście, znów mam wyciumprane spodnie z plasteliny i poplamione farbami, a trzeba mi było dzieci czymś zająć, bo były wyjątkowo dożarte. Dobrze że mam podzielną uwagę, bo okiełznać 30 dziecisków to nie sposób.
Wyklejałem dziś z pierwszakami plasteliną koszyki z owocami, gdy w tym czasie inne bestie wyciągnęły z szuflady węgiel drzewny i wymazały się nim całe i wszystko dookoła. A potem zorganizowaliśmy zabawy ruchowe i było pełno śmiechu i zabawy, a dzieciaki przeciągnęły mnie po wszystkich kątach salki.
I jeszcze opowiastka małego Kuby (opowiadał taki poważny i przejęty): "Plose pana, a mój scul umar! Jemu oko wypadło, ooo, tak mu wypadło! (i pokazuje), no wypadło mu i dalej chodził! Nie wiem, jak to mozliwe (tu rozłożył ręce i zrobił zdziwioną minę), że on mók bez oka chodzić! A potem jesce umar bez tego oka..."  Mało co nie padłem na zawał z powodu zatrzymywania śmiechu.
Zaczęło się właśnie "Z archiwum X", a ja muszę być jutro przytomny, bo mam wykłady do 17.00 i wstać trzeba przed 4 rano. Przecież to nieludzkie! Chyba nie będę już marudził i pójdę spać...
Aaaa... i chciałbym przy okazji pozdrowić pewną Blogerkę, z którą mogę telefonicznie porozmawiać i poesemesować o tym i o tamtym... Fajnie było Cię usłyszeć! :)

czwartek, 18 listopada 2010

72. Sny na jawie


Do tego zdjęcia pasuje Symphony No. 3 Henryka Góreckiego. Warto posłuchać! Przepiękne!

71. (...)

Z całą świadomością wszelakich konsekwencji wsadziłem dziś palce do kontaktu. Tak po prostu - zacisnąłem zęby i wsadziłem... Oj, popaliło mnie okrutnie... To pomogło otworzyć mi oczy! Dobrze mi tak! Jednak pozostanę w świecie własnych snów i iluzji i, pomimo krótkotrwałego przebudzenia, powracam do swojej senności.  

środa, 17 listopada 2010

70. W kinie

Wczoraj wybrałem się do kina. Zasugerowałem się opinią moich chłopców, że film jest super, świetne efekty specjalne, że będzie mi się podobał etc., etc., etc. I poszedłem na Piłę 7 w 3D. Z sali kinowej wyszedłem prawie na kolanach, koszulkę miałem mokrą, było mi niedobrze, a i tak większość filmu przesiedziałem z zasłoniętymi oczyma.
Lubię horrory i na serio wiele ich widziałem, ale nie takich.  
To nie jest film dla normalnych ludzi. Ocieka krwią, okrucieństwem, bestialstwem, potwornością, strachem i bólem. W tym przypadku złamane zostało tabu śmierci, która, w rzeczy samej, nie wygląda jak ta w filmie, gdyż przedstawiona jest jako coś sztucznego i mechanicznego, a ten, kto zabija, ma z tego satysfakcję i przyjemność. Kompeltnie nie rozumiem, jak można napawać się zadawaniem tak okrutnych tortur i wymyślać tak bestialskie sposoby uśmiercania. Ten, kto wymyślił ten film, powinien się leczyć i zostać zamkniętym w psychiatryku, choć wątpię w to, że mu to coś pomoże.
Dziwię się też moim chłopcom, bo mnie, jako człowieka dorosłego, odrzucają  takie obrazy, a oni z ognikami w oczach opowiadali o "superowych sprzętach, które rozrywają człowieka na strzępy, krew leje się litrami i słychać tylko krzyk torturowanych". 
Mają dopiero po 12 lat, a już posiadają tak spaczone umysły... Co będzie ich fascynowało za 10-15 lat? Nawet boję się pomyśleć..

wtorek, 16 listopada 2010

69. Żyć czy rzyć?

Zaskoczyłem dziś swoje dzieciaki i zrobiłem im kartkówkę ortograficzną z ostatnich lekcji. Nie tworzyłem czegoś specjalnego, bo byłby pogrom, oparłem się jedynie na notatkach z zeszytu i na ćwiczeniach z lekcji. No, chciałem, aby było trochę ładnych piątek - nie udało się!
Rozmawiałem kiedyś z nimi, że przychodząc do domów, rzucają plecaki w kąt i nawet do nich nie zaglądają. Zaprzeczyli i pokazywali świętoszkowate miny. Udowodniłem dziś im, że to ja miałem rację.
W poszczególnych zadaniach były identyczne przykłady, co mają w zeszytach, tylko w niektórych zmusiłem ich do myślenia, bo podałem takie przykłady, których jeszcze nie było, ale zasady tworzenia nazw takie same jak w przykładach już omówionych (wystarczyło tylko trochę pomyśleć). 
Słabo mi się robiło podczas sprawdzania tychże kartkówek. Uczniowie tworzyli takie herezje, że nawet ja nie wymyśliłbym lepszych. Nie wiem, skąd się bierze to w ich głowach, przecież niektórych uczniowskich neologizmów nawet nie da się wymówić! 
Oto najciekawsze przykłady:
Zad. 1. Od podanych nazw własnych utwórz nazwy mieszkańców:
Polska -  Polanin, Polonijczyk, Polanian, Polonus,
Hiszpania - Hiszpanijczyk, Hiszpanian, 
Grecja - Greczyjczyk, Grecjanin, Grecowczyk,
Śląsk - Ślązanin, Ślębak (? - może miał na myśli nazwisko?),
Azja -  Azjatyjczyk, Azjanin, Azjowiec,
I najlepszy przykład (dałem agentowi 0,5 punktu za inwencję twórczą):
Egipt - faraon.

Zad. 2. Od podanych nazw własnych utwórz przymiotniki:
Żyd -  żydziński, żydzki, żydański, itp., itd. 
Jutro rano pójdzie dym!
Kiedyś to raczej miałem ubaw, jak czytałem takie głupoty, teraz to się irytuję, chyba niepotrzebnie. Ale już nic nie powinno mnie zaskoczyć, jak kiedyś uczennica wpierała mi, że syrena grecka to pół kobieta - pół mężczyzna... (choć w XXI wieku może być to i prawda). 
Napisałem kiedyś uczniowi w recenzji wypracowania, że jest zasadnicza różnica w pisowni czasownika "żyć", bo jest jeszcze taki rzeczownik jak "rzyć", ale aluzji i ironii, pomimo mojego dosadnego tonu, nie wychwycił...
Miałem napisać coś jeszcze, ale nagle rozbolała mnie głowa i na trochę się położę. 

niedziela, 14 listopada 2010

68. Ptaszkowo

Wczorajszy dzień wykładów zleciał, jak z bata strzelił. Nic dziwnego, skoro było ciekawie. A potem, według planów, poszedłem za książkami. Rezultat? Zerowy. W żadnej z księgarń nie znalazłem poszukiwanych przeze mnie tytułów. Skoro nie znalazłem ich w Krakowie, to chyba już nigdzie nie znajdę. Chyba musiałbym wybrać się w któryś roboczy dzień i zajść np. na PAT albo już nawet nie wiem gdzie, bo w popołudniową sobotę trudno coś załatwić. W ostateczności pojadę do Katowic i nawiedzę swoją osobą Biblliotekę Śląską. Cóż, jak mus, to mus. 
Skorzystałem z pięknej pogody i poszedłem na ulubione alejki nadwiślańskie. Nakarmiłem bułkami sforę mew, kaczek i gołębi i, niestety, musiałem iść na busa. To niesprawiedliwe, że Kraków mam tak daleko!! Wyjechałem jakoś przed 17.00, a nad miastem zapadał już zmrok. 
Za tydzień na pewno nie pospaceruję nad Wisłą, bo zajęcia kończę tuż przed 17.00 i pędem trzeba gonić busa. 
Na stoliku obok czekają na mnie zadania i wypracowania. Zerkam na nie niechętnie. Będzie trzeba się za nie zabrać... A po nich, jak będę jeszcze żył, czeka mnie logika i Epistemologia, a i zacząłem czytać trzecią już powieść Coelho. Dość tak!!
PS. Ten blog ewidentnie mnie nie lubi. Chciałem wkleić zdjęcia, ale ciągle wyskakuje mi "obraz odrzucono". 
Hmmmm...

piątek, 12 listopada 2010

67. Tożsamość

Jakoś nigdy wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, ale niektóre ankiety wymagają podania płci i posiadają zazwyczaj dwie możliwości - K lub M. Lecz spotkać można także określenie - INNA, tuż obok K i M. A może było tak zawsze, a ja po prostu nie zwróciłem na to uwagi?? Skojarzyłem to dziś, gdy poproszono mnie o wypełnienie krótkiej ankiety nt. kosmetyków. Zastanawiałem się, co zaznaczyć i oznaczyłem kwadracik z określeniem INNA. W sumie taka jest prawda, bo gej nie jest ani mężczyzną, ani nie jest kobietą. Nawet kiedyś gdzieś wyczytałem, że mózg geja zbudowany jest tak jak mózg kobiety i wydziela podobne kobiecym substancje chemiczne, dlatego też geje lubią to, co preferują kobiety heteroseksualne.

 
Współczesne teorie kulturowe, np. Gender i Queer kładą nacisk na tożsamość społeczną, co za tym pociąga przynależność społeczną płci, która jest zupełnie czymś innym niż płeć biologiczna. Ta druga płeć ma tylko znamiona anatomiczne, klasyfikujące od razu nowonarodzonego człowieka w z góry ustalone schematy, a gdy człowiek ten dojrzewa i zaczyna się identyfikować, brakuje mu odniesień do nazwania własnej tożsamości. Płeć społeczna to ta, która decyduje o istocie człowieka, identyfikacja z jego potrzebami i funkcjonowaniem.  A co zrobić z tzw. osobami shemale, które już posiadają fizyczne znamiona obojga płci?? Co za tym pociąga inną kwestię - shemale to ani nie gej, ani nie lesbijka, ani nie kobieta, ani nie mężczyzna. Więc co? Łatwo orzec - obojnak - ale przecież takiej płci pośród ludzi nie ma (choć w naturze obojnactwo występuje dość często). 
Tak więc uważam, iż oznaczanie na takich ankietach kwadracika INNA w odniesieniu do płci jest uzasadnione i nie powinno świadczyć o szufladkowaniu ludzi (choć z punktu widzenia logiki, już jest to szufladkowanie, bo dzielimy wtedy ankiety na trzy grupy). Dobrze że tylko na trzy, a nie na więcej... 
Jeśli się mylę, proszę o uświadomienie. 

czwartek, 11 listopada 2010

66. Robert

A odpowiedź na to, co mnie gryzło, znalazłem w "Senności" Magdaleny Piekorz, w postaci Roberta. Tyle razy już widziałem ten film, część dialogów znam na pamięć, ale dopiero teraz we mnie to uderzyło. 
Czas się obudzić.

65. Iskierka uśmiechu

Chyba muszę na poważnie zabrać się za naukę. Odebrałem na uczelni indeksy z moich kierunków, napisałem e-maile do moich profesorów i otrzymałem wykazy lektur. Część zdobyłem różnymi drogami - biblioteki, księgarnie, antykwariaty, znajomi, lecz nadal brakuje mi najważniejszych pozycji, i to jeszcze tych, na podstawie których mam napisać prace zaliczeniowe. Nawet swojego brata zmotywowałem, aby zaszedł mi do bibliotek i na swoje konto coś wypożyczył. W sumie znalazł brakujące pozycje, ale dostał je tylko na 2 tygodnie, więc będę musiał część kserować, gdyż każda ma po 600 i więcej stron.
Jak na razie męczę się z teorią logiki - przymiotniki atrybutywne i nieatrybutywne, teoria spójności syntaktycznej, teorie definicji i inne "duperele" Ajdukiewicza. Jak zobaczyłem tomiska Epistemologii Woleńskiego, Etyki Singera, Tatarkiewicza i innych, to mi szczęka mało co nie odpadła.
Ale powiem tylko jedno - cierp ciało, coś chciało!
W sobotę, zaraz po wykładach, muszę połazić po Krakowie za brakującymi książkami. Chciałbym też w końcu wyleźć na wieżę kościoła Mariackiego (za każdym razem, jak tam pójdę, to jest zamknięte, wrrr), a i może uda mi się zejść do muzeum pod Sukiennicami. Ponoć warto.
Jak każdy przyzwoity człowiek na długi weekend wyjechałem na "swój koniec świata", jak ładnie to nazwał Max (w sumie to nie jest długi weekend, bo w sobotę mam zajęcia), ale i tak już coś.
Aaaa, i jeszcze - znalazłem coś, przynajmniej część tego, czego szukałem (i nie jest to facet), dlatego też tu dziś jestem :)
Może zacznę się w końcu uśmiechać, tak minimalnie jak na sam początek...

wtorek, 9 listopada 2010

64. Jesienny zachód słońca

Nie wiem, co mam napisać. Może tylko to, że nadal gnębi mnie wiele pytań. Szukam na nie odpowiedzi, ale zamiast nich pojawiają się kolejne pytania i wątpliwości. To takie błędne koło, wpadłem w grząskie trzęsawisko myśli i nie ma dookoła mnie żadnego koła ratunkowego. Wiem, jestem beznadziejny (i nie brońcie mnie), powinienem zniknąć i  chyba tak uczynię. To nawet całkiem logiczne wyjście z otaczającego mnie marazmu. Kiedyś potrafiłem walczyć o to, co było ważne, ale w zaistniałych sytuacjach wolę się wycofać i dać pole do popisu tym, którzy chcą błyszczeć, bo ja niestety tak nie potrafię. Krótko mówiąc - poddałem się (już dawno to zrobiłem, ale jakoś nie chciałem w to uwierzyć, łudziłem się i oszukiwałem, ale i nawet tu nikła nadzieja mnie zawiodła). Tak więc cichutko odchodzę - zaciągnę głębiej na twarz swoją czapkę, zawinę się chustą i zniknę w ciemnych uliczkach opustoszałego miasta.  
Tak więc do zobaczenia gdzieś, gdzie miniemy się, nie wiedząc nawet o tym, że to właśnie my.
Buziaki!  

poniedziałek, 8 listopada 2010

63. Nad Tobą siedziałem i płakałem

Przeczytałem drugą książkę Coelho. Poraziła mnie swoją wymową i przekazem. Czytałem ją tak zachłannie, że odciąłem się od wszystkiego i wszystkich. Jej prostota fascynuje i uwodzi, oddałem się jej bezgranicznie. Często bywa tak, że wrażenie robi na nas bogata i wartka fabuła, egzotyka czy też zadziorny charakter bohatera, lecz w przypadku „Na brzegu rzeki Piedry...” tego nie znajdziemy, bo to nie fabuła, ale treści metafizyczne powalają na kolana. Mnie powaliły.

Powieść można odczytać na wielu poziomach, zależy to od tego, czego oczekujemy od treści, jakie pytania stawiamy i czego szukamy. „Na brzegu rzeki Piedry...” to nie tylko powieść o miłości, o poszukiwaniach, o czekaniu, o tęsknocie, o spełnieniu, ale o głębokiej wierze w nadzieję i sens istnienia. Losy Pilar można odczytać bezpośrednio jako spełnienie marzeń o połączeniu się kobiety z ukochanym mężczyzną, na którego czekała wiele lat, a gdy on powrócił, poświęciła mu wszystko, co posiadała.

Ale powieść ta to też metafizyczne poszukiwania Boga i wiary. Miłość Boga emanuje na ludzi w każdej chwili i w każdym miejscu. Jest on obecny wszędzie, a każdy krok w jego stronę przybliża człowieka do spełnienia i zjednoczenia się z Nim.

Losy Pilar i jej Przyjaciela to także metafora poszukiwania samego siebie, odkrywania swoich powinności, obowiązków, natury i osobowości. Miłość do drugiego człowieka lub samotność to stany, które budują duszę ludzką, kształtują ją, wzmacniają lub osłabiają. Z uczuciem miłości, jej pragnieniem, doświadczeniem, przeżyciem nieodłącznie związane jest uczucie samotności, bo zaniechanie tego pierwszego wywołuje poczucie niezmierzonej tęsknoty, a potem wiecznej samotności w poczuciu winy i niespełnienia.

Praktycznie już od pierwszej strony miałem wrażenie, jakbym czytał o sobie samym.

Miłość jest zawsze nowa. I bez względu na to, czyw życiu kochamy raz, dwa czy dziesięć razy, zawsze stajemy w obliczu nieznanego. Miłość może nas pogrążyć w ogniu piekieł albo zabrać do bram raju – ale zawsze gdzieś nas prowadzi. I czas się z tym pogodzić, albowiem jest ona treścią naszego istnienia. Jeśli się jej wyrzekniemy, umrzemy z głodu pod drzewem życia, nie mając śmiałości, by zerwać jego owoce. Miłości trzeba szukać wszędzie, nawet za cenę długich godzin, dni i tygodni smutku i rozczarowań.”

Nawet jeśli miłość niesie z sobą rozłąkę, samotność i smutek, to warta jest ceny, jaką trzeba za nią zapłacić.”

Miłość nie pyta o nic, bo kiedy zaczynamy się nad nią zastanawiać, ogarnia nas przerażenie, niewypowiedziany lęk, którego nie sposób nazwać słowami. Może jest to obawa przed wzgardą, odrzuceniem, obawa, że pryśnie czar? Może wydaje się to śmieszne, ale właśnie tak się dzieje.”

niedziela, 7 listopada 2010

62. Nastał spokój

Jestem, ale czuję się tak, jakby mnie nie było.
W centrum miasta pełnym bloków i kamienic widzę pusty horyzont.
Patrzę niewidzącymi oczyma, oddycham beztlenowym powietrzem, dotykam czegoś nierealnego.
Powala mnie huk ciszy, nogi zapadają się w kruchym betonie, ręka tkwi w gąbczastej przestrzeni.
Niby w pajęczynie czekam na pająka chaosu. 
Wyssa ze mnie obłok mgły i zostawi kości dla zabawy wiatrom północy.

Co sekundę pada pytanie. 
Kolejne. 
I jeszcze jedno. 
I znów.         
          I znów.        
                     I znów.
I tak do samej wieczności.
Bez końca.
Zagubiła się moja dusza.
Zagubił się mój rozum.
Zagubiło się moje serce.
Nie wiem, co począć, bo już nawet nadziei brakło.
Ale za to nastał spokój i słychać bicie martwego serca. 

poniedziałek, 1 listopada 2010

61. Blog

Wszedłem dziś na mój poprzedni blog. Zaglądnąłem tam niby przez dziurkę od klucza i zostałem nieco dłużej. Byłem tam ponad 2 lata! Klucz do drzwi pasował idealnie. Zatęskniłem do tamtego miejsca. Powiodłem wzrokiem po linkach, niektóre załączyłem, by sprawdzić, czy Blogerzy jeszcze tam są. Większość jest. Kilka osób przestało pisać. Ciekawe, co u nich. Osoby, które mnie tam odwiedzały, zamilkły, gdyż widocznie nie miały ochoty przeprowadzać się za mną w nowe miejsce, a te, które podążyły moimi śladami prawdopodobnie zagubiły się w trakcie perypetiów z początkiem blogowania na blogspocie (blokada pierwszej wersji strony Niemego Anioła) i kontakt się zerwał. A kontakty raz zerwane nie tak łatwo się odbudowywuje. Mogło się zdarzyć i tak, że zanudziłem te osoby swoim przynudzaniem i monotematycznością i w końcu wybrały opcję - usuń link. I tak też mogło być. 


Wiem, że nieraz nudzę i smęcę, powielam te same myśli na różne sposoby i wikłam je w nowe konfiguracje stylistyczno - pamiętnikarskie. Nic na to nie poradzę, że jestem, jaki jestem. 
I nieraz mam ochotę wrócić na poprzedniego bloga, nie wiem czemu, ale tak jest. Zostało na nim w formie słów i zdań sporo mojego życia. I wspomnień, tych dobrych i tych złych, z czego więcej na pewno było tych drugich. I nie bez kozery mówi się, iż zmiany dobrze wpływają na człowieka, ale czy naprawdę tak jest?
PS. Nadal nie potrafię zamieścić tu odnośnika muzycznego z Wrzuty czy też videoklipu. Ehhh...