sobota, 31 grudnia 2011

158. Na koniec coś ładnego

Według obietnicy zostawiam ślad dla spostrzegawczych :)


A tak całkiem już na sam koniec, bo za godzin naście Massimo przestanie istnieć, chciałbym życzyć wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, abyście spotykali na swej drodze życzliwych ludzi, którzy nie będą oceniać Was po zasobnych kieszeniach, modnych ciuchach czy boskim wyglądzie, ale po tym, jak traktujecie ludzi dokoła.  
Szczęścia i powodzenia!
Massimo

piątek, 30 grudnia 2011

157. Koniec i początek

Nowa strona już zaistniała.
Jest już nowy adres i neutralna nazwa, jest także nowy design.
Zacznę bardzo ogólnie, bez powitań i bezowocnych postanowień.  
Zatem nastąpi koniec i początek w tym samym czasie.


A sylwestra spędzam w domu, w łóżku ze swoim facetem, Jaśkiem :) 

czwartek, 29 grudnia 2011

156. Z nowym rokiem - przeprowadzka

Tak, zaplanowałem to sobie już jakiś czas temu, że z nastaniem 1. stycznia przeprowadzę się ze swoimi zapiskami w nowe miejsce, bardziej kameralne i spokojniejsze, a to miejsce zostanie definitywnie zniszczone.

Tu Massimo zbyt bardzo się otworzył w wyniku jesienno - zimowej depresji i zdradził wiele spraw, z którymi nigdy na żywo z nikim nie rozmawiał i teraz dziwnie się z tym czuje.


Ten rok był dla Massimo dość ciężki.
Na łamach blogspota pojawił się w lutym mijającego roku. Zaczynał skromnie i niepewnie. Następujące z czasem wydarzenia wywoływały coraz większe poczucie pustki i rozdarcia:


- kwiecień to zdrada przyjaciółki i utrata pracy. Zwolniono mnie dlatego, że jestem homoseksualny. W firmie wystraszono się i pozbyto się mnie jak starego krzesła;


- w czerwcu dowiedziałem się o śmierci przyjaciela. Przegrał z rakiem. Podczas ostatniego naszego spotkania on już  wiedział i przeczuwał, że biopsja może być dla niego wyrokiem. Nic mi wtedy nie powiedział. Marek był jedynym chłopakiem bliskim memu sercu, którego mógłbym szczerze przytulić i dać mu tyle, ile tylko bym mógł;


- maj/czerwiec to pogarszająca się atmosfera w firmie; udawałem, że nie dostrzegam kąśliwych min i złośliwych uwag koleżanek. Przez wiele lat było dobrze, słyszałem o takim projekcie, o takim zadaniu, o takich planach, które chciano ze mną wykonywać. A potem, w ciągu może tygodnia, ploteczka przyjaciółki przekreśliła wszystko to, co wypracowałem sobie przez 7 lat, i Massimo stał się zbędny i mijano go jak kłaczek kurzu;


- lipiec/sierpień to czas szukania pracy. Okres nerwowy, bo pomimo starań, chęci i dyspozycyjności ciagle mnie odsyłano z kwitkiem, pomimo tego że etat był; Massimo ciągle słyszał: "To praca nie dla pana! Ma pan zbyt wysokie kwalifikacje!" lub "To praca dla osoby atrakcyjnej, a pan..."


sierpień i wrzesień to przeprowadzka do miasteczka (wiochy) z czasów dzieciństwa i zamieszkanie z powrotem przy rodzicach... Nowa praca pozwoliła mi na jakieś oszczędności, ale za to wysysa ze mnie pozytywną energię i nie daje takiej satysfakcji jak poprzednia, no i ta świadomość, że jest tylko na bieżący rok szkolny... 



- wrzesień - grudzień to czas wzrastającego osamotnienia, zamykania się w sobie i izolowania. Powróciła depresja;


- od maja aż po dziś - okres zrywania znajomości. Po śmierci Marka zostało mi dwóch kumpli gejów w realu, z którymi nie mam kontaktu z powodu przeprowadzki do innego miasta. I na tym koniec. Utrzymuję jakiś wirtualne kontaky z kilkoma osobami, ale to tylko pisanie w sieci. Ci, których poznałem w jakiś tam sposób w realu, olali mnie ciepłym moczem i to często z błahych powodów.


Więc po co starać się o więcej, skoro wcześniej czy później skończy się to tak samo?
Zresztą, teraz to nie ma już większego znaczenia... 

środa, 28 grudnia 2011

155. Raz, dwa, trzy, czyli małe kroki do przodu

Małe zmiany na koniec starego roku. Zacząłem je wprowadzać już jakiś czas temu, lecz przemilczałem to, by nie zapeszyć. To jeszcze w sumie wielkie nic, ale jakiś krok do przodu już zrobiony. Muszę dodać, że "wychyliłem głowę z żółwiego pancerza" dzięki kilku osobom i ich dopingowi. Ale po kolei:


1. Zbędne książki Witkowskiego (już przeczytane, walały się i kurzyły pod łóżkiem) stały się impulsem do małego spotkania i rozmowy z pewnym blogerem (nie zdradzę któż to). Moim odgórnym zamiarem było przekazanie książek i "ucieczka" do domu, lecz skończyło się na prawie dwugodzinnej rozmowie. Ciekawe, czy uzgodnioną kolejną kawę da się zrealizować w jakimś nieokreślonym czasie.

2. Odważyłem się i pojechałem na spotkanie z Panem Szyszkiem. Siedzieliśmy przy kawie i lodach i rozmawialiśmy prawie trzy godziny, potem łaziliśmy uliczkami oświetlonego miasta, siedzieliśmy chwilęsz na murach zamku. Szyszek (nie wiem nawet skąd wzięła mi się ta ksywa) okazał się inteligentnym i oczytanym chłopakiem. Przy okazji odwiedziłem moje byłe miasto i wypiłem duże piwo z przyjaciółką z byłej pracy. Tak się rozgadaliśmy, iż byłbym spóźnił się na ostatni autobus i prawie w ostatniej chwili zdążyłem zakupić u kierowcy bilet.




3. Posłuchałem się Pana Szyszka i oddałem do bibliotek wszystkie "mądre od drugiej strony" książki, które według niego tylko mnie ogłupiały i wywoływały skorupę, w której się zamknąłem. Kiedyś zapytał mnie, co aktualnie czytam, odpisałem że X. "Jezu..." - odparł. - To nie dziwię się, że zamknąłeś się na ludzi. Wierz mi, że filozofia tego pana zabija, nie leczy... 


4. W końcu z A. zrealizujemy zaprzeszłe plany wybrania się na imprezę. Wstępnie uzgodniliśmy, że na jednym klubie się nie skończy. Będziemy chodzić po krakowskich lokalach całą noc, a na końcu zaplanowaliśmy, że wylądujemy w... Hehe, to będzie ciekawe dla nas obojga.. A może spotkamy gdzieś kogoś znajomego...


5. Przydałoby mi się schudnąć jakieś 5-8 kilo, tak na początek zmian, które się rozpoczęły, jako mały dodatek... 

poniedziałek, 26 grudnia 2011

154. Godziny, minuty, sekundy


"Godziny" to dramat z 2002 roku. Wyreżyserował go Stephen Daldry, który w głównych rolach obsadził gwiazdy kina amerykańskiego : Nicole Kidman w roli Virginii Woolf, Julianne Moore jako Laurę Brown i Meryl Streep jako Clarissę Vaughan. 

Powieść pod tym samym tytułem napisał Michael Cunningham w 1998 r., stała się ona podstawą dla ekranizacji Daldry'ego.


Książka i film to ukłon w stronę angielskiej pisarki Virginii Woolf i jej twórczości, szczególnie zaś powieści "Mrs. Dalloway".


Trzy kobiety - trzy światy. Każdą z bohaterek dzieli wiele lat - Virginia to pierwsza połowa XX wieku, Laura to lata 60. XX wieku i Clarissa żyjąca na progu XXI wieku. W symboliczny sposób łączy te trzy obce sobie kobiety powieść Virginii Woolf "Mrs. Dalloway" , a także wiele aspektów życia i głęboko osadzonych potrzeb osobistych.
   
Film to trzy historie.
Pierwsza, chronologicznie najwcześniejsza, opowiada o wycinku życia angielskiej pisarki. Poznajemy ją w trakcie pisania swojej szczytowej powieści. Czas tworzenia jest zarazem okresem walki z depresją i chorobą psychiczną, a także z brakiem zrozumienia przez męża i otoczenie. 
Druga historia dotyczy Laury, z pozoru wzorowej żony i matki. Jest ona gospodynią domową i rozczytuje się w "Mrs. Dalloway". Książka wyzwala w niej to, co ukryte w głębi jej podświadomości. Laura próbuje popełnić samobójstwo, jednak odchodzi od rodziny tuż po urodzeniu drugiego dziecka. 
Trzecia historia ukazuje wycinek z życia Clarissy. Jest ona jawną homoseksualistką i mieszka wraz ze swoją partnerką. Spełnia się poprzez pomaganie potrzebującym. Zajmuje się swoim chorym na AIDS przyjacielem, który na jej oczach popełnia samobójstwo. Od momentu poznania nazywał Clarissę panią Dalloway...
   
Film to ukazanie pewnych uniwersalnych dla wielu ludzi postaw, które wyłaniają się z potrzeb, dążeń i pragnień, a ich treść zawsze pozostaje jeśli nie taka sama to bardzo podobna - miłość, przyjaźń, uznanie, akceptacja, zrozumienie, zaufanie, wsparcie i bliskość drugiej osoby.

sobota, 24 grudnia 2011

153. Idzie nowe

Wszystkim tym, co święta obchodzą bądź też nie - wszystkiego dobrego i pomyślności w Nowym Roku.
Massimo

wtorek, 20 grudnia 2011

152. Spopielone słowa i myśli

Wrzuciłem do pieca swój papierowy pamiętnik. Patrzyłem, jak bordowa okładka pomału się kurczy, pęka, zwija i pokrywa zielonymi, błękitnymi i żółtymi płomieniami. Ogień wdzierał się pomiędzy zapisane słowami miłości i tęsknoty kartki, bawił się literami, czytał i pochłaniał treść nigdy nie wysłanych listów, podziwiał wklejone zdjęcia i upajał się zapachem zasuszonych liści i płatków róż.
Brakować mi będzie bordowego kalendarza, w którym byłem ja, byłeś Ty, byli oni i one. 
Żegnajcie...