poniedziałek, 28 marca 2011

9. O miejsko - wiejskiej modzie polskiej

A to się porobiło! Nie dość, że wiosna dopiero się u nas zadomowiła, a przymrozki każdego poranka to rzecz naturalna, to na chodnikach w mieście zaroiło się od przedwczesnych plażowiczów. Nieraz nie mogę nadążyć za pomysłami moich rodaków, pomysłami w każdym sensie, a szczególnie za pomysłami typu: "Co by tu dziś na siebie włożyć". Mógłbym stanąć oczywiście naprzeciwko takiego delikwenta czy delikwentki i przyłożyć mu/jej dłoń do czoła w celu zbadania stanu gorączki, jednakże pewnie po jakimś czasie by się mi to znudziło.


Sam jeszcze zapinam swój elegancki tużurek na ostatni, najwyżej wszyty guzik, grzecznie zakładam kurteczkę, wysokie buciki, a nawet rękawiczki jeszcze w kieszeniach zostały, by odciąć się od chłodu dnia powszedniego. I tak idąc rześkim krokiem do pracy i z powrotem (chadzam sobie zawsze spacerkiem), podziwiam to nasze polskie zoo na miejskich ulicach. 

Wybierzmy  się zatem w słoneczny poranek na krótki spacerek miejską dżunglą, kiedy to słonko pięknie nam świeci, ale oszronione samochody należy jeszcze trochę poskrobać przed wyjazdem.  

Otóż już w połowie marca królują, niby krzyk europejskiej mody, klapeczki i sandałki, i to jeszcze, skandal!, na męskich stópkach w towarzystwie białych skarpet! Wiocha zabita nieoheblowanymi dechami z sękami na półtora metra! Ale nie ma się co burzyć, skoro to jest w Polsce trendy od wielu lat. 

Ale idźmy dalej. Na zebrze mijamy się z pakerem w tiszercie z krótkim rękawem i w bawełnianych dresach. Na pierwszy rzut oka twardo stąpa po chodniku, ale ukradkiem pociera dłońmi zmarznięte ramiona. Robi dobrą minę do złej gry. Przecież trzeba laskom pokazać bicepsy i zaprezentować się jako twardziel z Hollywoodu. Pozazdrościć to można mu tylko odwagi, bo czego innego to już nie ma. 

Skręćmy w aleję biegnącą przez park. Spotykamy tu pewne niedobudzone zupełnie egzemplarze miejskich śpiochów. Spacerują z kudłatymi stworzeniami, które walą kupy wprost na chodnik, a oni udają, że tego nie widzą. Ale co mają za to na sobie? Wspomniane już klapeczki na białych skarpetkach, do tego krótkie bermudy i rozpinane tiszerciki (jest marzec). No tak, widać że to jakiś suseł, który zapomniał rozebrać się do snu późnym latem i wstał wczesną wiosną tak, jak zasnął. Dobranoc! 

Idąc aleją dalej, mijamy rowerzystę, który zatrzymał się na chwilę i chucha w zmarznięte dłonie i klepie się po udach. "Ucha, ucha, ucha ha, jaka nasza zima zła!" Biedactwo, nie pomyślało o tym, że mamy jeszcze zimę i wbiło się w swój krótki i obcisły kostium z lycry (pewnie pod spodem nic nie ma) i próbuje, szczękając zębami głośniej niż dzwony w katedrze, oznajmić miastu - "Głupota to zdrowie!" Temu panu powiemy: "Dzień dobry!" 

No i ostatni egzemplarz miejskiej mody. Tuż na osiedlu, zza sklepu spożywczego, wychodzi nam naprzeciwko ładna dziewczyna, blondynka. Że blondynka - widać po ubraniu! Różowy tiszercik z sercem z cekinów na jej piersiach, krótka czarna plisowana spódniczka (choć spódniczką bym tego nie nazwał, skoro jej stringi widać), na stópkach sandałki, w ręku wielka torba i na głowie coś, co fryzurki w ogóle nie przypomina, dosłownie kopa siana. Chyba trzeba zacząć wierzyć, że Marsjanie na serio odwiedzają od czasu do czasu naszą planetę.

Szkoda po prostu gadać. A co ciekawe - już w czerwcu, lipcu i w sierpniu zaczyna się sezon na kozaki! Najczęściej na takie białe na szpilkach, kiedy to nie wiadomo, czy laska chwieje się, bo jest tak pijana, czy też cierpi na zaburzenia równowagi. 

Ale jaki tego wszystkiego jest plus? Oszczędzamy parę groszy na biletach do zoo i w sumie nie musimy daleko jechać, aby zobaczyć coś, co nas wprowadzi w osłupienie. 

niedziela, 27 marca 2011

161. Złośliwość rzeczy martwych

I co to za dziwny error mi wyskakuje w statystykach?
Już nawet i bloger mnie nie lubi... 

 "ERROR: Possible problem with your *.gwt.xml module file.
The compile time user.agent value (opera) does not match the runtime user.agent value (unknown). Expect more errors."

160. Dla sfrustrowanych, zestresowanych i zapracowanych

Przeleniuchowałem dziś cały dzień. A miałem tyle planów! Miałem skończyć czytać o wojnach punickich, zrobić notatki ze sztuki starożytnej, przeczytać rozdział o wczesnym średniowieczu, sprawdzić kartkówki. I zrobiłem z tego wielkie zero. Ale, przyznam szczerze, był mi potrzebny taki dzień, taki dzień zupełnego nicnierobienia. Nawet gotowy obiad z miasta sobie przyniosłem. A potem obejrzałem dwa filmy pod rząd: Incepcję (zdobyłem wersję z lektorem; świetna muzyka - podłączyłem laptopa do wieży i aż dudniło!) i przypomniałem sobie świetną kreację Meryl Streep w Diabeł ubiera się u Prady.   
Taki dzień lenistwa przydał mi się po całym tygodniu gonitwy i nerwówki w pracy, a i jeszcze w środę ściągnąłem z wrzuty wirusa. Dobrze że uratowałem ważne pliki z dysku. I oczywiście musiałem jechać do brata, by sformatować kompa i postawić nowy system, bo nic się nie dało zrobić. Część programów już poinstalowałem, ale minie jeszcze sporo czasu nim wszystko będzie działało tak jak wcześniej. 
A i wczoraj była nerwówka. Zaczęły się zajęcia na doktoracie i pół dnia siedziałem jak na tureckim kazaniu. Wybierając te studia, wiedziałem, że rzucam się z motyką na słońce, ale wczoraj dopiero odczułem, że naprawdę wszedłem w paszczę lwa! Już wkrótce czeka mnie obowiązkowy udział w międzynarodowej konferencji. Boziuuu......
A filmiki te znalazłem przypadkowo. Uśmiałem się do łez. Powinno się zorganizować takie zabawy/zawody dla wszystkich zapracowanych i sfrustrowanych i to nie tylko nauczycieli, choć dla nich w szczególności. 
Od razu piszę - warto poświęcić kilka minut i zobaczyć. Ja chętnie sie tak pobawię!

piątek, 25 marca 2011

159. Nic pewnego

Tak jak napisałem w odpowiedziach pod poprzednim wpisem - to nic pewnego, że tu zostanę. To, że się pokazałem i coś napisałem w ogóle nic nie znaczy.  

wtorek, 22 marca 2011

158. Czasoumilacz zawieszony

Nie wiedziałem, że mnie tak długo nie było. Hmmm..., sądziłem, że pisałem tu wczoraj, zaledwie wieczorem przy kubku herbaty wyklikałem notkę bez przerwy. 
Coś dziwnego się do mnie przypałętało i oczy na mnie szczerzy, przymila się i prosi. Dziwne to takie stworzenie, dwunożne i czupryną jasnych włosów trzęsie nade mną. Łupież, czarny łupież się sypie na klawiaturę, więc uważaj, grożę mu palcem i zarazem uśmiecham. 
W radiu ładna piosenka  leci, można oczy przymknąć i pomarzyć o niebieskich migdałach. Jeszcze chwilkę tylko błogi spokój na mieszkaniu popanuje, bo potem się będzie działo, oj będzie! 
Trzeba jeszcze do miasta wyjść i potem obiad jakiś stworzyć, wszak kuchnia spora i kilka osób zmieści. A potem czas na zamieszanie. Trzeba namieszać, zamieszać i wymieszać i nie wolno zapomnieć na dokładkę pomieszać. Oj, tak, tak, namieszamy wkrótce srogo! Aż strach się bać!

Mamo! Nie jestem już głodny! Właśnie jem drugie danie! 
 

poniedziałek, 21 marca 2011

8. O nauce w dniu wagarowicza

Od razu, gdy tylko wstałem, podbiegłem do okna. Otworzyłem je na oścież, wdychałem chłodne powietrze i wystawiłem twarz do słońca. W końcu jest! Pierwszy dzień wiosny! I do tego piękny! Mam nadzieję, że będzie tak już cały czas. 
W ubiegłym tygodniu wybrałem się do mamy na 2 dni, ponieważ w najbliższym czasie nie wiem, kiedy wyrwę się z miasta. W każdym tygodniu jest zaplanowane coś, co mi uniemożliwia wyjazd - to teatr, to szkolenie, to konferencja w firmie, potem jednodniowa delegacja. I to wszystko w ten jedyny dzień tygodnia, kiedy mam wolne. Pech to pech.
Intensywnie zabrałem się za naukę, a nie ukrywam tego, że jest tego dużo. Jak na razie jestem w połowie grubego tomiska "Historii sztuki", ale doczytuje w tym samym czasie książkę o historii starożytnej. Jest to niesamowicie ciekawe, ale ogrom trudnych do wymówienia imion królów mnie trochę przytłacza. Dobrze że całość napisana jest klarownym językiem, więc jak na razie się w tym nie pogubiłem. 
Do pracy idę dziś w południe. W sumie szybko zleci, ale i tak wezmę książkę z historii, bo nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów (a czytam o wojnach persko-greckich za Dariusza i Kserksesa). 
Ciekawe co by było, gdybym zrobił sobie dziś tradycyjne wagary od biurka. Jutro pewnie bym dostał wymówienie z ładnym tekstem w drzwiach: "Panie Massimo, pan już tutaj nie pracuje". A dziś to by całe popołudnie męczyli mnie telefonami o przyczyny nieobecności. Wiem, piszę same głupoty, ale cóż - pomarzyć można. 
Cieszmy się - wiosna przyszła! 

 

czwartek, 17 marca 2011

7. O czatowaniu i dwóch numerkach

No i ładna pogoda zdechła. Od rana kapie deszcz - ni to kapuśniaczek, ni ulewa, kapkuje i kapkuje. Postanowiłem wykorzystać brzydką aurę i wziąć się za naukę. Przeczytałem już sporo, ale ciągle nie jestem w połowie (moja książeczka z historii sztuki na ponad 560 stron), ale muszę stwiedzić, że całkiem dobrze się ją czyta. Jest napisana ciekawym językiem i ma dużo zdjęć i szkiców (choć wielu brakuje, aby zrozumieć niektóre terminy z architektury). 
Wczoraj zrobiłem sobie przerwę i zaczatowałem. Nie zaglądałem na czat od prawie dwóch lat. Myślałem, że się coś tam zmieniło, na lepsze oczywiście, ale szybko sprowadziłem się do poziomu. Gdy miałem się już wylogować, napisał do mnie jakiś chłopak. Zacząłem z nim klikać. Pisaliśmy ze sobą przez jakiś czas, wydał mi się całkiem interesujący. Nie dogadaliśmy się jedynie w kwestii zainteresowań i form spędzania wolnego czasu. Negował prawie każdy mój wpis - to nie chodzi w góry, nie lubi teatru, nie lubi spacerów, nie lubi zwiedzać, nie lubi tego, nie lubi tamtego. Siedziałby znów cały czas w domu i słuchałby muzyki, która zaś nie leży w moich gustach. Zostawił numer gg i prosił, abym się odezwał, ale nie wiem, czy to zrobię. 
Wybrałem się dziś na zakupy. Łaziłem po galerii i szukałem butków. Wchodząc do jednego ze sklepów, od razu dostrzegłem takie, które zapragnąłem mieć. Skórkowe półbuty, bardzo lekkie, wygodne i estetyczne. Przymierzyłem. Mój rozmiar! Ale jakie było moje rozczarowanie, gdy włożyłem drugiego butka. Za ciasny. Porównałem je i okazało się, że jeden jest większego rozmiaru, drugi mniejszego. Dwa różne numery!  Mina mi zrzedła, okazało się bowiem, że to ostatnia para. Ktoś musiał kupić przede mną dwa różne butki. Ciekawe kiedy się zorientuje, że jeden but jest mniejszy a drugi większy.
Chciałem dziś coś pooglądać on line, ale internet tnie mi film i się tylko denerwuję. Może znajdę coś interesującego w telewizji. 

poniedziałek, 14 marca 2011

6. O wiosennych porządkach

Na zewnątrz rozpoczęła się piękna wiosna. Nareszcie! W miejsce mrozu i przenikliwego wiatru pojawiło się ciepło i słońce. Aż przyjemnie się z domu wychodzi (kurde, w domu mam zimniej niż na dworzu!). 
Zacząłem powolne porządki w domu - zmieniłem firany i zasłony, odświeżyłem letnie butki, poprzekładałem już ciuchy, ale jeszcze się wstrzymam z ich schowaniem do przepasnej szafy. Stare spodnie, zniszczone łachy i butki już wylądowały przy piecu. Trzeba będzie się zabrać za mycie okien, już mnie skręca na samą myśl o tym, ale to tak jest, jak się mieszka samemu.
Sobotnie wykłady minęły dość szybko, ale to naukowe dowodzenie typu pitu-pitu-pitolenie doprowadziło mnie do znużenia i mało co bym na ławce nie zasnął. Przez 3 godziny przeanalizowaliśmy, uwaga - 3 linijki dialogu Platona! Jeśli tak ma wygladać egzamin, to ja już się wypisuję! Trzeba być alfą i omegą, aby zinterpretować fragment tekstu w taki sposób, jak to się odbywało. I muszę na poważnie zabrać się za czytanie podręczników i robienie z nich notatek, bo przybywa tego piętrowo z zajęć na zajęcia. A jak to bywa z planowaniem nauki - nic nie wychodzi tak, jakbyśmy to chcieli. Wczoraj zamiast zabrać się za książkę, obejrzałem 1. odcinek 1. sezonu "Queer as folk". Nie porwał mnie, ale zobaczymy, co będzie dalej.

Miałem iść przed pracą do biblioteki, ale znów się zasiedziałem... 

czwartek, 10 marca 2011

5. O tym, że w końcu trzeba by było coś napisać

Mam pustą głowę do pisania, co nieco skrobnę na drugim, małym blogu, ale i tak mało piszę. Jakieś dziwne fluidy się koło mnie koncentrują w ostatnich czasach. Nic mi się nie chce, chodzę jakiś osowiały, spałbym przez całą dobę. A nauki dużo i ciągle coś nowego przybywa, nawet nie mam ochoty na poczytanie czegoś przyjemnego, tak tylko dla siebie.
W końcu, mam taką nadzieję, wiosna zawitała do nas na stałe, choć dziś rano sypał gęsty śnieg. Wczoraj łaziłem z mamą po sklepach. Trafiliśmy do działu chemicznego i nawąchałem się zapachów różnych płynów, że łeb mi pękał i niedobrze mi się zrobiło. Otóż mama nie mogła się zdecydować, który zapach płynu wybrać i otwierała wszystkie po kolei i podsuwała mi pod nos. Po jakimś czasie wszystkie pachniały tak samo. Cieszę się, że ja takiego problemu z zakupami nie mam, biorę sprawdzone produkty i nie przedłużam "zwiedzania" półek marketowych.
Za to dziś zwiedzałem naszą bibliotekę. Udałem się na poszukiwanie brakujących podręczników. Stwierdziłem dziś, że jestem zwariowanie zakręcony. Zostawiam w różnych miejscach swoje rzeczy, potem ich szukam, szukam czegoś, co mam przed oczyma, po dwa razy chodzę za czymś, za czym wyszedłem od razu. Jakimś oszołomem się robię.
Skaczę też trochę po innych blogach, chciałbym znaleźć jakieś interesujące gadżety, aby nieco stronę ożywić. Nie mam żadnego pomysłu i ani odrobiny pomysłowości na oryginalny design...  

piątek, 4 marca 2011

4. O tym, że żyję i mam się dobrze i jeszcze o wczesnym (późnym?) wstawaniu

Mam dziś do pracy na późną godzinę, więc postanowiłem tu zajrzeć i coś nastukać. Zauważyłem, że jak idę na 12 do pracy, to wstaję tak wcześnie, że głowa boli, a jak mam wstać przed szóstą, to bym spał do południa. Właśnie tak było wczoraj i dziś - progi firmy mam przekroczyć w południe, a na nogach byłem już o 7... Chyba coś ze mną nie tak się dzieje. No cóż - wiosna idzie!
Ale cieszmy się i klaskajmy w łapki tudzież skoczmy kilka pa--jacyków (może jacyków to nie...), bo wiosna idzie! Nareszcie! Się coś ta nasza kwietna pani w sukni z zawilców opiera i zapiera. Ale w końcu widać błysk jej oblicza, gdyż się ciepło zrobiło, ptaszki kwilą, drzewa zielenią, żóty dywan skrzy się pod lasem, można kąpać się w rzece i chodzić w bermudach i polówkach. No, dobra, przesadziłem, ale tak miło się zrobiło...
Zajęcia się zaczęły na nowym module i od razu mnóstwo podręczników, testów, egzaminów. Jutro mam pełnych 9 godzin zajęć, w tym logikę, ale można to przeżyć, gdyż później sama przyjemność - historia sztuki. Już się doczekać nie mogę! 
Wrzucę coś na ruszt i muszę się szykować, bo pewnie mnie już tam wygladają. Do zaś!