środa, 28 września 2011

105.

Któregoś dnia moja mama odkryła stojącą w ramce za szybą meblościanki Jego fotografię. Do tej pory nie padło ani jedno pytanie i ani jeden komentarz. 
Ciekawe, jak długo jeszcze wytrzyma... :)
Tęsknię... 

104.

Jestem zmęczony chamskimi zagrywkami tej jednej klasy. Aby sprowokować, przyczepią się do wszystkiego - do butów, do spodni czy polówki. Wystarczy mały szczegół (np. znaczek lub napis na koszulce), by zrobili sobie z tego zabawę na pół lekcji. Wymalowana lalunia wykłada nogi na ławkę, podchodzę, zwracam uwagę, a ona się odwraca i do koleżanki na głos: "Co za palant! Słyszałaś to?" Nie mają książek, ćwiczeń czy zeszytów. Wpisanie jedynki do dziennika wywołuje u nich tylko głupi uśmiech i pada komentarz typu: "I co? Ulżyło?" Nawet moje cięte riposty nie działają, bo oni ich nie rozumieją! Nie potrafią wychwycić ironii czy prześmiewczego tonu. W większości przypadków reprezentują poziom szympansa. Interwencja dyrekcji nie przyniosła większych skutków. 
Reszta klas jest w porządku, ale za to ta jedna może zniszczyć cały dzień.

niedziela, 25 września 2011

103.

Chciałbym zachęcić do obejrzenia pewnego filmu. Wygrzebałem go w propozycjach online, przeczytałem krótką notatkę i załączyłem. Nie żałuję, gdyż okazał się ciekawy pod kątem zaprezentowanego tematu, szczególnie zaś w wymiarze kompozycji, formy układu poszczególnych obrazów, ujęć bohaterów i zdjęć natury. Pięknie skomponowana całość, mnogość detali, do tego rewelacyjny podkład muzyczny z "Drzewa Życia" robią film niepowtarzalny, wyjątkowy i skierowany na pewno do widza wymagającego.

Radość, szczęście, miłość rodzicielska i miłość braterska, tęsknota, dojrzewanie, przemijanie, śmierć - to tylko część głównych tematów, przewijających się przez film. Właśnie od śmierci się historia rozpoczyna, śmierci, która w porównaniu z trudnością i zawiłością życia jest łatwa i spokojna, w pewnym sensie jest ona wyzwoleniem od jego piętna.  Dialogi postaci ustępują miejsca monologowi wewnętrznemu, dzięki czemu ma się wrażenie, jakby wszystkie wypowiedzi były modlitwą i rozmową z samym sobą. Świat ukazany przez pryzmat świadomości czternastoletniego chłopca uderza dziecięcą subiektywnością i pragnieniami zrozumienia tajemnic rzeczywistości. Dwie struktury narracji ukazują rozumienie świata na dwa sposoby - przez umysł dziecka i dorosłego człowieka i, jak się przekonujemy później, nie tylko dziecko jest zagubione w swoim świecie, ale także i dorosły szuka swego miejsca, w którym będzie czuł się bezpiecznie. 
Film przeplatany jest przepięknymi zdjęciami natury. Można nawet rzec, że mamy film w filmie, taki kinowy palimpsest o alegorycznym przesłaniu. Jednostkowe życie człowieka odniesione zostało do pojawienia się i ewolucyjnego kształtowania się życia na ziemi - widzimy przestrzeń kosmiczną i planetoidę, uderzającą w ziemię ( tu także alegoria poczęcia człowieka). Planetoida ta przyniosła ze sobą z otchłani kosmosu cząstkę, która przemieniła się w rodzące się życie, począwszy od bakterii, przez płazy, dinozaury, skończywszy na człowieku. Z kosmosu przybyło na ziemię życie, ale i z tego samego źródła przybyła śmierć - meteoryt, który unicestwił pierwszą generację żywych istot. Stamtąd przychodzi także kres istnienia ludzkiego. Metafora czytelna, a samo wkomponowanie jednego obrazu w drugi wywołuje minimalną ekscytację. 
Do tego urzekająca muzyka i życiowy sens padających słów, i ten odgłos dzwonów w strategicznych momentach filmu (przenikał mnie dreszcz i dostawałem gęsiej skórki). Myślę, że warto zobaczyć, posłuchać magicznej muzyki i przemyśleć kwestie bohaterów.  



102.

Wiem już, o czym nie napisałem w poprzednim wpisie. Nie napisałem o górach. Tęsknię za ich widokiem. Każdego ranka wyglądałem przez okno i widziałem ich zarys. Na zewnątrz mamy piękną pogodę - słońce, na niebie nie majaczy ani jedna chmura, nie dusi gorące i stojące powietrze. Gdyby nie to zesłanie na wiochę, gdzie psy dupami szczekają, to już dawno wędrowałbym swoimi szlakami z książką w plecaku. Zerkam  na statusy znajomych na GG i prawie na co drugim widnieje: "Góry", "W górach". Słoneczny weekend, a ja siedzę w małym pokoju i ruszyć się nie ma gdzie. Brakuje mi tej przestrzeni, zapachu drzew, górskiej ciszy i wiatru na twarzy. Uświerknę tu wkrótce.  

  
Aktualnie kończy się mój ostatni wolny weekend. Już w przyszłym tygodniu zaczynają się zajęcia na uczelni. Na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie dojazdów z mojej wiochy do Krakowa. W tamtym kierunku jedzie jeden autobus w ciągu dnia lub czeka mnie szereg przesiadek w przeuroczych polskich środkach transportu krajowego. Cóż, będę częstym gościem ławek na dworcu pkp, bo, po pierwsze, nie dojadę na ósmą rano i, po drugie, nie wrócę do domu po zajęciach, kończących się najczęściej o 20.00. Chyba że będę poniewierał się po akademikach i wysłuchiwał nocnych wrzasków i balang uzdolnionych studentów. To będzie ciężkie pół roku. 

sobota, 24 września 2011

101.

Zrobiłem dziś z siebie dwa razy kompletnego palanta. Zresztą akurat w tej kwestii zawsze z siebie robię idiotę, więc już się i temu nie dziwię. Mam ogromny problem w kontaktach z chłopakami/facetami w mieście. Otóż stałem w kolejce w markecie w dziale z wyrobami garmażeryjnymi (zachciało mi się frytek). Widziałem dwie ekspedientki za ladą, ale gdy przyszła na mnie kolej, to ni stąd, ni zowąd pojawił się przede mną wysoki chłopak i zapytał z uśmiechem: "Co podać?" Zatkało mnie i zapomniałem języka w gębie. Ciągle na mnie patrzył i czekał, a ja jak głupi wypaliłem: "Rozmyśliłem się" i odszedłem. Zaś przy kasie zrobiłem z siebie jeszcze większego idiotę. Wyłożyłem na taśmę produkty i w tym momencie zmieniła się obsługa - na miejsce pani w średnim wieku przyszedł jakiś gościu. Zrobiło mi się niedobrze i zacząłem zbierać zakupy z powrotem do koszyka i się wycofywać. Ku zdziwieniu ludzi stojących za mną, poszedłem do innej kasy.  
Unikam jak ognia sprzedawców w Empiku, w sklepach z butami lub ciuchami, kelnerów, a jak mam kupić bilet u kierowcy w pekaesie, to mało co mi serducho z klaty nie wyskoczy. W nowej pracy mam podobnie. Gdy rozmijam się z jakimś nauczycielem, spuszczam głowę, a jak jakiś idzie wprost ku mnie - uciekam w bok. I nie lubię, gdy podają mi dłoń na powitanie. W ogóle nie lubię podawać dłoni facetom czy kolegom. 
Chyba powinienem od dziś nosić na szyi tabliczkę z napisem: "Dotkliwie gryzę facetów! Nie podchodź i nie odzywaj się do mnie!"
Miałem napisać coś jeszcze, ale uciekło mi z głowy... 

wtorek, 20 września 2011

100.

Setny wpis...
Dziwię się sobie, że dotrwałem do tak wysokiego numeru notki - jednym na złość nadal tu istnieję, innym jestem zupełnie obojętny, a jeszcze u innych wywołuję uśmieszek politowania tym, że piszę i próbuję w jakiś sposób tu zaistnieć...
Powinno być jubileuszowo i wesoło. Powinno tak być. Może niektórzy zauważyli lub też nie, ale mam ostatnio ciężki okres. Tak, faceci też miewają okres i są przez jakiś czas niedysponowani.
Jestem psychicznie zmęczony. Może fizycznie nie jest ze mną tak źle (jedynie schudło mi się nieco), ale za to szwankuje głowa. Wracam z pracy wyczerpany umysłowo. Zdarza się, że i nerwowo. Jedna klasa sprawia mi duże problemy, bo się stawiają. Są dni, że zaczynam zajęcia o ósmej rano, a z pracy wychodzę przed 16, a potem w domu też muszę posiedzieć nad tematami lub zeszytami. Nieraz mam wrażenie, że jestem zbyt głupi i ograniczony na prowadzenie zajęć w ogólniaku.
Do tego dochodzi jesienna depresja i skoki nastroju. Najciężej jest wieczorami, a robią się one dłuższe, ciemniejsze i coraz bardziej zimne. Rzadko gdzieś wychodzę, tak prawdę mówiąc, to nawet nie mam gdzie wyjść. Na ambitną książkę nie mam sił i chęci, więc załączam filmy, które już widziałem kilka razy. W przeciągu ostatniego tygodnia chyba po 4 razy obejrzałem Sheltera i Ostatniego Mohikanina.  
Za sprawą korespondencji z EL dużo myślę o przebaczeniu. Niestety, jest ono niemożliwe. Nawet jeśli leżałbym umierający, a śmierć trzymałaby mnie już za rękę, odwrócę głowę do ściany. Mi nigdy nikt nie dał drugiej szansy - od razu przekreślono moje imię i wymazano z pamięci, dlaczego więc ja mam dawać ponowną szansę komuś, kto mnie oczernił i pomówił publicznie? Przykro mi.   

niedziela, 18 września 2011

99.

Dzisiejsza niedziela należy do tych lepszych dni z ostatnich wielu miesięcy - jak nigdy dotąd spałem spokojnie, w domu cisza i spokój, obejrzałem jakiś horror o duchach on line, zrobiłem sobie długi spacer, nieco posprzątałem w pokoju.  W południe załączyłem na słuchawki ulubione kawałki i napisałem kilka krótkich listów.  
Zgłosiłem wczoraj na uczelni moje wycofanie się ze studiów doktoranckich. Sekretarka zapisała to na moim komputerowym koncie i kazała przyjść po odbiór dokumentów i podpisać specjalny formularz rezygnacyjny. Ważne jest to, że zgłosiłem sprawę i odnotowano to w systemie.
Zostały mi jeszcze do oddania klucze od mieszkania i książki do biblioteki. Jedna jutro, reszta w środku tygodnia. Pomimo tego wszystkiego - jestem już gotów :) 
PS. Dostałem dziś piękny prezent - Polacy mają brąz w ME w siatkówce! Mecz był wspaniały! 

wtorek, 13 września 2011

97.

Każdego dnia rano przed wyjściem do nowej pracy mam torsje. Brzuch mnie boli jak jakiegoś nastolatka, który stresuje się przed pierwszą poważną randka. Stres mnie zjada. Z ledwością wypijam pół kubka kawy (na siłę), a po powrocie do domu i tak nic nie jem, bo prawie do wieczora się wyciszam. Idę tam, bo muszę.

Do starej pracy zawsze szedłem na luzie, spać kładłem się z myślą o nowym dniu w firmie, a teraz patrzę na budzik i śledzę przesuwające się wskazówki i coraz bardziej ściska mnie w gardle. Mogę stwierdzić, że poprzednia praca była czymś przyjemnym i chodziłem do niej z uśmiechem, zapomniałem w niej niejednokrotnie o swoich problemach prywatnych. Teraz na samą myśl, że muszę tam iść, chce mi się wymiotować.

Poprzez wybór właśnie tej firmy popełniłem największy błąd, jaki mogłem popełnić. Błędem była także przeprowadzka. Ogromnym! Nie wiem, co teraz będzie z tą pracą. Gdyby to była całkiem obca mi firma, bez zastanowienia złożyłbym wymówienie, niestety nie jest...

 Prawda jest taka, że od wielu lat uciekam przed ludźmi i zamykam się w domu, uciekam od wyzwań, bo późniejsza porażka aż tak bardzo nie boli, nieraz lepiej jest od razu się wycofać niż potem cierpieć. Na szachownicy życia zająłem pola koloru czarnego i toczę bój, który z samego początku skazany jest na klęskę, na klęskę, bo na początku tej bitwy padł król, a teraz pomału odpadają pozostałe figury.

 Ale to wszystko już niedługo się skończy :) 

wtorek, 6 września 2011

96.

Ostrzegam, będę marudził i się wypłakiwał w internetowy rękaw...
Piszę, bo nie mam z kim pogadać, ale pogadać tak na poważnie w rzeczywistości. Wiem, że mogę zadzwonić do kilku osób i się poradzić, pożalić lub wysłuchać ich napomnień, ale jednak to nie to samo co rozmowa. Spotkałem się z dobrą znajomą jeszcze z liceum i pomimo tego że nasz kontakt był sporadyczny, wyczuła mój ciężki nastrój. Zapytała. Machnąłem ręką, bo zbyt długa i skomplikowana opowieść do przebrnięcia. Zresztą, nie wiem, jak by zareagowała na to, co mógłbym powiedzieć. Lepiej będzie, jeśli pozostanie nieświadoma.


Nosi mnie. I to bardzo. Obijam się od ściany do ściany. Szukam oparcia, lecz wszystko, czego dotknę, wali się w gruzy. Mam wrażenie, że im dalej się posuwam, to tym bardziej się wszystko gmatwa i komplikuje. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że nie ma dla mnie już miejsca na świecie. Jakoś pomału zbliżam się do rozwiązania tego problemu.


Jutro kolejna rocznica nawiązania znajomości z moim byłym. Gdybym mógł cofnąć czas, sprawiłbym tak, że znajomość ta zostałaby zduszona od razu w zarodku. Dzięki temu uniknąłbym tego, co mnie spotkało, ale też dzięki temu poznałem siłę tęsknoty i moc wierności. Dziś Jego fizyczność rozmyła się we mgle, ale nadal męczy mnie Jego idea, coś na kształt miłości platonicznej. Jak to kiedyś ładnie zostało przez kogoś nazwane (parafrazuję): "Tęsknisz za jego duchowością, pokrewieństwem sił, nie zaś za nim samym". Ale i Jego fizyczności także mi bardzo brakuje. Nikt nie jest w stanie Go zastąpić (czego znów pewne osoby nie rozumieją...). Cóż, jestem już taki pofyrtany i nikt i nic tego nie zmieni.

Ostatnio zacząłem się modlić. Proszę o możliwość zniknięcia. Całkowitego. Definitywnego. Nieodwracalnego. Chcę zniknąć, nie zostawiając po sobie nawet drobinki kurzu. Proszę...