niedziela, 30 października 2011

119.



Spotkało mnie niesamowite zdarzenie.


Wczoraj spał obok mnie przyjemny chłopak. Opuścił głowę i oparł ją na moim ramieniu. Chciałem się wzdrygnąć i odsunąć nawet na kilometr (moja awersja do facetów nadal jest na wysokim poziomie), lecz przeszyło mnie dziwne uczucie - ścisnęło w gardle i dreszcz ukłuł nawet w piętach. Odwróciłem głowę, zamknąłem oczy i udawałem, że śpię i nic nie czuję. Nadal mój mózg drąży jego delikatny zapach...

Nie ukrywam, że było to dość przyjemne uczucie... ale nie da się z tym nic zrobić... 
(Wiem, wiem A. - ja też nadal tego nie rozumiem...)

piątek, 21 października 2011

118.

Znów mi się śnił...

I to w sposób, w jaki najlepiej Go pamiętam i jaki najbardziej lubię - spokojny wyraz twarzy, głębokie i refleksyjne spojrzenie i ten przebijający na wylot monalizowy uśmiech. Ajjj...
Chciałbym pogładzić go na żywo dłonią po twarzy, jak zawsze... Ajjj...
Pojawia się przeważnie taki sam, ale zarazem całkiem inny - zawsze odchodzi.
Zaczyna mnie to niepokoić...


Dopisek: Przecież zbliża się kolejna rocznica...

środa, 19 października 2011

117.

Czy szczytem próżności będzie, gdy na lekcji literatury omówię z uczniami własny wiersz?? 
Zamiast swojego nazwiska napiszę - Anonim z Częstochowy :) :)
A może będzie to szczyt głupoty? 

116.

Chyba powinienem założyć jakiś senno-dziennik (chciałem napisać senno - NOC-nik, ale głupio by to wyglądało) i zacząć notować, kiedy to śnił mi się On. Sen z ubiegłej nocy bije wszystkie pozostałe o głowę. Jeszcze nigdy mi się tak nie śnił jak tym razem (nic zdrożnego). 
Zauważyłem na przeciągu ostatniego miesiąca ogromną intensyfikację Jego obrazu w mojej podświadomości. 
Ciekawe, zastanawiające i intrygujące...
Mam nadzieję, że nic się takiego nie wydarzy z Nim w roli głównej, bo chyba bym tego nie zdzierżył... 
Hmmm...
Więc o co chodzi? 
Kiedyś pomógł mi rozwiązać kilka zagadek doktor Freud. Może i znów trzeba do niego sięgnąć?  

wtorek, 18 października 2011

115.

Hmmm... przyczepił się do mnie jakiś gostek i ciągle nalega na spacer i rozmowę przy kawie. Chyba biedaczek zrobił sobie jakieś nadzieje... Trzeba wkrótce wylać mu kubeł zimnej wody na głowę. Jest na pewno dokoła niego wielu innych fajniejszych facetów ode mnie. 
A ja na nowo spotykam się ze swoim exem... w snach...

poniedziałek, 17 października 2011

114.

Przeczytałem. Zamyśliłem się. Oddałem się refleksji. 

"Homobiografie" opowiadają o znanych nam ludziach i ich życiu, najczęściej tym skrywanym pod poduchą, pod kołdrą, za piecem, za zasłoną - w czterech ścianach ich domu. 

To zbiór historii na swój sposób urzekających. To obraz prawie setki osób (prócz tytułowych bohaterów), którzy odegrali tak znaczną rolę w życiu tych, których podziwiamy za poezję, prozę, muzykę, prasę. 
To krótkie biografie nam znanych postaci, którzy jednak okazali twarze całkowicie inne - pełne łez, tęsknoty, oczekiwania, miłości, rozczarowania i zwątpienia.  

Autor nie tworzy nowych historii, lecz przytacza fragmenty listów, dzienników, pamiętników i na ich kanwie snuje swoją opowieść, opowiada coś, co czytelnika zaskakuje lub rozczula.

Może jakieś cytaty, które poruszyły mnie samego, ale i takie, co zachęciłyby do przeczytania książeczki:

"Jeżeli kogoś kocham, to to nie może mieć nic wspólnego z łóżkiem! Jestem tu widocznie anormalny i w mniejszości, skoro większość moich bliźnich tak łączy to uczucie z tak zwanym 'aktem płciowym'". (fragm. "Dziennika" Zygmunta Mycielskiego, s.127)

I, według mnie, przepiękny fragment o miłości też z "Dziennika" Z. Mycielskiego (s.128):

"W starszym wieku nie używam słowa miłość. Brzmi mi wtedy ono komicznie. Miłość pozostanie zawsze w moim pojęciu rzucaniem się dwojga młodych na siebie [...] W młodości też nie używałem słowa miłość. Mówiłem raczej o nie-miłości. Palić się jak świeca, to uważałem za sumę możliwości, które były zawsze bardziej fizyczne niż psychiczne. Resztę uważałem za przyjaźń. Miała ona zawsze mało wspólnego z miłością. Albo to ona właśnie była moją formą miłości".  

A na koniec coś zaskakującego (pierwszy<?> w Polsce początku XX wieku publiczny akt transgenderyzmu):

"Maria przeistoczyła sie wówczas w Piotra. Miało to miejsce w Poznaniu, gdzie zatrzymała się , jadąc z matką do Kołobrzegu. Wcześniej kazała sobie wyrwać wszystkie zęby, by uzyskać nowy kształt twarzy, teraz dopełniła dzieła, paląc damski strój i przywdziewając męski. Z krótko obciętymi włosami, które potem regularnie będzie strzyc, staje się Piotrem i w ten sposób każe się do siebie zwracać". (O Marii Komornickiej, s.24) 

Dzięki biografii Konopnickiej, Rodziewiczówny czy Iwaszkiewiczowej uwierzyłem w możliwość miłości opartej jedynie <?> na relacjach czysto platonicznych (kiedyś wątpiłem w taki aspekt relacji).     

113.

Czy istnieje jakaś szansa na to, by się spełniła jakaś część snu? 
Czy marzenia senne to nasze pragnienia?
Dlaczego jest tak, iż nie myśląc żyjemy nieświadomie?
A może sen to część naszego poprzedniego wcielenia? 
Retrospekcje nieświadome? 
Podświadome refleksy minionego czasu? 
Kreacja nierzeczywistości opartej na rzeczywistości minionej lub przyszłej i potencjalnie możliwej?
Gdzie punkt zaczepienia?
Jakaś pewność?
Gdzie ryzyko? 
Wiara?
Życie? 
A może życie to sen, a sen to życie? 
A może w ogóle nie istniejemy?
Same pytania...
Lecz jedno jest pewne - Jego obraz istnieje w dwóch światach jednocześnie i nie pozwala na zepchnięcie siebie na margines zapomnienia. 
Jeśli tak jest - nigdy nie chcę się obudzić lub nie chcę nigdy więcej zasypiać tylko po to, by znów ujrzeć jego rozkoszny uśmiech...
To On mi nie pozwala o sobie zapomnieć... 
Wrócił ubiegłej nocy...
Czuję się z tym zadziwiająco dobrze. 

piątek, 14 października 2011

112.

Wczoraj zderzyłem się z zaborczością kobiety. 
Jej postawa, pewność słów i przekonań, bezpośredniość, brak psychicznej bariery w dobieraniu słów i pewna subtelna forma kierowania życiem swoim i partnera (co za tym idzie - decydowania z góry za wszystkich) wywołały u mnie konsternację. Żuchwa mi z wrażenia opadła, przeczytawszy "jej propozycję", a potem nagle, niczym kogut policyjny zaczęła migać żarówka trzeźwości mojego umysłu. Dobrze że istnieje coś takiego jak asertywność i wkrótce muszę zdecydowanymi ruchami wybrnąć z tego zapędzenia w kozi róg. Cóż za desperacja! 
I zastanawia mnie tutaj jeden fakt - dlaczego akurat kobiety interesują się moją osobą (naliczyłem aż 3 (!!!), które widziałyby we mnie kogoś więcej niż kolegę), a u facetów nie mam powodzenia z różnych powodów - część nie chciałaby na mnie nawet napluć, inna część mija mnie, jakbym był obłoczkiem niewidzialnej pary, jeszcze inni patrzą na mnie z ironiczym uśmiechem, a są i tacy, którzy się mnie nawet boją, ba!, omijają mnie stukilometrowym łukiem!  
I nie mam doła, tylko zastanawiam się nad logiką tego paradoksu (hmmm, czy paradoks może być logiczny??). 
Oj, faceci są dziwni! 
Oj, kobiety są dziwne! 
Oj, dziwny jest ten cały świat, oj, dziwny! 
Tym optymistycznym akcentem zakończę swoje biadolenie i wspomnę tylko, że prawdopodobnie pojawię się dopiero w niedzielny wieczór, gdyż czeka mnie tułanie się po wspaniałych, spokojnych i uroczych krakowskich akademikach. Ciekawe, czy choć trochę pośpię... 
Zapowiada się ładna pogoda, wezmę aparat i może jakieś ładne fotki na Plantach lub nad Wisłą zrobię. 

środa, 12 października 2011

111.


Dziś mija 13 lat od bestialskiego zamordowania 22 letniego studenta, Matthew Sheparda. Chłopak padł ofiarą nienawiści i homofobii. Został podstępnie wywabiony z lokalu studenckiego przez dwóch mężczyzn, którzy udawali gejów. Matthew był bardzo towarzyską osobą i zaufał im na tyle, że odjechał z nimi ich samochodem. Ci zaś wywieźli go daleko za miasto, skrępowali mu ręce na plecach i przywiązali do ogrodzenia kolejowego. Bili tak długo, aż Matthew nie stracił przytomności, po czym zostawili go i odjechali. Chłopak konał prawie dobę nim go odnalazł przypadkowy przechodzień. Zmarł w szpitalu po 6 dniach w wyniku ciężkich obrażeń głowy nie odzyskawszy przytomności.
Na podstawie tej historii nakręcono film pt. "Historia Matthew Sheparda", gdzie w rolę tytułową wcielił się Shane Meier. 
Mord ten wywołał w Stanach serię protestów przeciwko szerzącej się nietolerancji i homofobii, a sam Matthew stał się swego rodzaju ikoną na rzecz walki o równość. Rodzice zamordowanego chłopaka założyli fundację, pomagającą ofiarom przemocy i walczącą o prawa dla mniejszości seksualnych.    

poniedziałek, 10 października 2011

110.

Rano doznałem niemałego szoku. Po pierwsze - nieco zaspałem do pracy, po drugie - wcisnąłem się w dżinsy, które leżały ponad rok w szafie. Ze względu na brak czasu chwyciłem, co było pod ręką i dopiero po tym, jak już spodnie leżały na tyłku, zorientowałem się, co na siebie włożyłem. Z wrażenia aż usiadłem, a chwilę potem przeglądałem się w dużym lustrze. Ostatni raz miałem je na sobie ubiegłego lata, gdyż potem raptownie nabrałem ciała i już ich nie mogłem na siebie wcisnąć. Jak dobrze mieć znów pięć kilo mniej...


Ostatnio w pracy powiedziano mi, że mam zacięty wyraz twarzy (wąski rogalik ust rożkami skierowany w dół)  i że unikam rozmów i nie siadam z innymi przy stole. A ja po prostu nie chcę z nikim wchodzić w jakieś bliższe relacje, nie mam takiej potrzeby. Hmmm... Ludzie są dziwni...

niedziela, 9 października 2011

109.

Dziś rano oddałem klucze do mojego już byłego mieszkania. Wychodząc z niego, zlustrowałem po raz ostatni duży pokój, spuściłem głowę i wyszedłem na korytarz. Jednak nieco wcześniej zasiadłem w fotelu, w którym kiedyś siadywał On. Ułożyłem ręce na oparciach i zamknąłem oczy. Oczyma wyobraźni widziałem Go, jak wchodził do pokoju i z wyciagnietą dłonią zmierzał do mnie. Obejmowałem Go i witałem buziakiem w policzek. Zawsze się odzwajemniał. Nawet teraz, gdy piszę te słowa, czuję jego oddech na twarzy i zapach charakterystycznej perfumy. Zostały mi tylko wspomnienia.


A tak poza tym nic u mnie się nie dzieje - tępo gapię się w telewizor, chodzę spać z kurami, zasypiam ze zdjęciem pod poduchą, wstaję, gdy wszyscy przewracają się na trzeci bok, jak rasowy pedałek nie wiem, w co się wdziać, by być dla wszystkich przeźroczystym i niezauważalnym, nadal chudnę, noszę ciemne i niezwracające uwagi szmaty, plączę się bez celu, z miernym efektem próbuję się uśmiechać, wpatruję się w spływające krople deszczu po szybie, nieumiejętnie przeskakuję rozlane kałuże, udaję, że się staram i udaję, że mi się udaje, a tak na serio - nihil novi sub sole - uciekam przed sobą i chowam się przed spojrzeniem mojego surowego lustrzanego kolegi, który codziennie kiwa mi na przestrogę palcem wskazującym i kopie w piszczel okutym glanem dla przestrogi.    
   

sobota, 8 października 2011

108.

Już trzecią noc z rzędu śniły mi się dzieci... Biegają obok mnie, siedzą mi na kolanach, tulą się, obejmują mnie rączkami. Podświadomość daje o sobie znać. Freud miałby pełne ręce roboty przy moich lękach i zachwianiach.
A teraz już czas do Krakowa...

wtorek, 4 października 2011

107.

Schudłem. Zmniejszył mi się obwód ud, zniknęły mi fałdki sadełka, zapadły mi się poliki. Znów mogę nosić ciemny sportowy pulower, który musiałem odłożyć właśnie ze względu nabrania wagi. To wynik stresu. 
Rano z ledwością wypijam pół kubka kawy, w sumie wlewam ją w siebie na siłę. Cały dzień w pracy na głodniaka,  a po powrocie nie mam na nic sił, bo najczęściej mój mózg jeszcze wrze po lekcji z moją "ulubioną" klasą.
Tak ostatnio myślałem nad pracą, którą podjąłem i doszedłem do wniosku, że porwałem się z motyką na słońce. Nie nadaję się do wykładania w ogólniaku, jak dla mnie jest tam zbyt wysoki poziom i moja wiedza niestety jest niewystarczająca. Do tego brakuje mi czasu na przygotowanie się do zajęć w domu, jak na razie improwizuję. Gdybym mógł, wycofałbym się bez wahania. 
Wczoraj wziąłem przed spaniem podwójnego pana procha na sen i dziś nie mogłem wstać. Dodatkowo cały dzień chodziłem skołowany i nawet po południu podsypiałem na fotelu. 
Wszystkim tym, którzy mi dopingują w tym jakże ciężkim okresie - wielkie dzięki za każde dobre słowo. 

niedziela, 2 października 2011

106.


Skąd biorą się huśtawki nastroju? 
Dwa dni jest całkiem spokojnie - oddycham, patrzę w niebo, mam ochotę na czekoladę, wyglądam przez okno i obserwuję ludzi. A potem, całkiem nagle, spada dobre samopoczucie, gubi się w wirze myśli o zniknięciu, niepamięci i melancholii. Nie chcę z nikim rozmawiać, zamykam się w pokoju, siedzę po ciemku i nie chcę, by wstał nowy dzień. Nie wiem, skąd się to bierze. Dobry dzień, trzy dni złe, cztery dni dobre, dwa dni złe. I tak w kółko. 
A co, jeśli tam, gdzie słońce nigdy nie zachodzi, jest szczęście? 
Patrzę na zdjęcia i pojawia się chwilowy uśmiech.
Może warto spróbować. 
Wezmę je z sobą.
Kurwa...