sobota, 30 lipca 2011

75. O...

74. O pięknej sobocie

Mamy tu piękną sobotę. Niebo zaciągnięte stalowymi chmurami, od czasu do czasu cieknie z nich kapuśniaczek. Spacer będzie udany. Deszczyk kapiący tu i ówdzie, przeskakiwanie kałuż, ręce schowane w kieszeniach bluzy, zimne krople na ciepłej szyi. Samotna przechadzka po uliczkach spłakanego deszczykiem miasta. 
Nie mam dobrego humoru. Prawie całą noc wertowałem strony internetowe z ofertami pracy. Wysłałem kilkanaście aplikacji. Trzeba czekać. 
Straciłem zapał do nauki. We wrześniu powinienem przystąpić do trzech egzaminów, z czego dwa na studiach dr, a czuję, że nic z tego nie będzie. Pomału rozważam decyzję o rezygnacji z nich. Tyle starań i wyrzeczeń pójdzie się paść na łakę beznadziei. Nie wiem, po co to wszystko było. Już słyszę ten śmiech wokół siebie i słowa pełne litości, że nie poradziłem sobie na studiach i zrezygnowałem, bo nie dałem sobie rady, no głupek, to oczywiste!
Od prawie miesiąca nie mam też żadnych wiadomości z domu. Nikt nie zadzwonił, nikt nie napisał. W sumie mi już to obojętne, co o mnie mówią i myślą. Niech będzie tak, jak oni tego chcą. Nie zależy mi już.
Dużo myślę o tym, co mnie spotkało, co na tym stracę, co na tym zyskam. Z byłej pracy też nikt się nie odezwał, a tyle było zbędnych słów udawanego współczucia i zapewnień poźniejszego kontaktu. Totalny teatr! Ważne, że pozbyli się gejowskiego problemu. Teraz mogą swobodnie oddychać.
Idę w deszczowe miasto. Pójdę tam, gdzie zawsze. A potem zakopię się pod kołdrą i prześpię ten cały chaos. 

czwartek, 28 lipca 2011

72. O tym, że Polak żadnej pracy się nie boi (przynajmniej ja)

Czeka mnie wspaniała kariera! 

Tylko pozazdrościć! 

Mam okazję zostać sprzątaczem z doktoratem (w trakcie, ale jednak). 

Kochajmy nasz kraj! Kochajmy!

 

środa, 27 lipca 2011

71. O tym, że...

...wewnętrznie wysycham. 

Nie musisz mnie lubić, nie musisz mnie kochać, lecz pozwól choć na chwilę być blisko...

Bez słów, bez gestów, bez spojrzeń. Tylko bądź... Teraz... Na chwilę...

A potem znów pójdziesz w noc ciemną i będziesz cieszyć oczy nie te, które wypłakały morze łez... 

wtorek, 26 lipca 2011

70. O dziwnym zjawisku, jakim jest homoseksualizm

Przekładałem któregoś wieczora płyty CD i natrafiłem na jedną z zapisanym tytułem: Deep Impact. Załączyłem. Okazało się, że to film katastroficzny z serii o zagładzie Ziemi i ludzkości (dziwię się sobie, że dopiero teraz go obejrzałem), o bohaterstwie astronautów i z happy endem na końcu. Takie bla, bla, bla, choć obsada całkiem niezła. Ale nie o film mi chodzi. Jest taka scena, kiedy po nieudanej próbie rozbicia planetoidy w kosmosie, zaczyna się wśród Amerykanów loteria o to, kto ma przeżyć katastrofę w specjalnie wybudowanej w górach Arce (sieć tuneli i kondygnacji pod ziemią). I zastanawia mnie tu jedno. Czy gdyby nawet, zakładając to czysto hipotetycznie, takie unicestwienie ludzkości by groziło naprawdę i w imię podobnej loterii wybrano by do przetrwania tylko i wyłącznie określoną ilość zdrowych par heteroseksualnych, by gatunek mógł przetrwać, to czy po jakimś czasie odrodziłby się także homoseksualizm? Mówiąc krótko - czy po wyniszczeniu wszystkich przedstawicieli gatunku o preferencjach homoseksualnych, preferencje te odrodziłyby się w następnych pokoleniach?


Jeśli jest on warunkowany biologicznie - to tak (i nie bierzemy pod uwagę tego, że każdy mężczyzna ma wiele cech genetycznych żeńskich i każda kobieta - cech genetycznych męskich). Ciekawi mnie to i zarazem przypomina mi się cytat z Parku Jurajskiego: "Natura, tak czy inaczej, zawsze znajdzie wyjście".

poniedziałek, 25 lipca 2011

69. O chceniu i niechceniu pamiętania

Za mną refleksyjne dni. Wydarzenia ostatnich tygodni wpływają na mój melancholijny odbiór świata. Nie mam doła, nie ściga mnie depresja, to czasowe zniechęcenie i wyłączenie się z aktywności. Chyba każdy potrzebuje takiego czasu, by konstruktywnie poskładać myśli. Oddałem się wspomnieniom i tęsknotom.
Przeglądałem zdjęcia, wsłuchiwałem się w zapomniane i odsunięte na bok piosenki, zajrzałem do starej filmoteki, na spacerze odwiedziłem miejsca pełne wspomnień. Praktycznie z każdym utworem muzycznym, filmem lub zdjęciem związanych jest mnóstwo wspomnień.


Zdjęcia. Jedno, drugie, trzecie, czwarte - ciekawe, czy jeszcze kiedyś spotkam tych ludzi. Często się zdarza, że po kimś zostaje nam tylko zdjęcie i garść wspomnień. Pomimo że tego kogoś już nie ma, to on istnieje w naszym umyśle i istnieć będzie, dopóki będziemy go pamiętać.


Muzyka. To jest dopiero kopalnia wspomnień! Każda prawie piosenka, każdy utwór mi kogoś wspomina, czy to popularny, czy klasyczny. Najwspanialszą randkę, osobę niesamowicie dla mnie wartościową i ważną, pomimo że nasze drogi się rozeszły i nigdy już nie zejdą, przypomina nostalgiczny utwór "Stay another day" już nieistniejącej angielskiej grupy East17. Zapytał wtedy: "Czy wiesz, o czym śpiewają?". Odparłem, że wiem i mocno go przytuliłem. Nigdy tego nie zapomnę. To chyba najważniejszy dla mnie utwór pod względem emocjonalnym i sentymentalnym.


Film. Właśnie z Nim oglądałem „Tajemnicę Brokeback Mountain” i za każdym razem, gdy wracam do tego filmu, wyobrażam sobie, że siedzi obok mnie. Dużym sentymentem darzę też „Dom dusz” i „Ostatniego Mohikanina”. Jest jeszcze film, dzięki któremu będę pamiętał Marka, mojego przyjaciela, który przegrał walkę z rakiem w maju tego roku. 


Miejsca. Tak, te są też przesycone wspomnieniami o Nim. Ławka przy fontannie (tam się pierwszy raz spotkaliśmy), kawiarnia, gdzie mieliśmy pierwszą randkę (nigdy potem w niej nie byłem), kamienica, w której wówczas mieszkał. Wybierając się na nocny spacer, idę właśnie tak, by nie ominąć żadnego z tych miejsc.

 
Nieraz chciałbym zapomnieć i więcej się nie męczyć. Niestety, nie potrafię. Te obrazy są silniejsze ode mnie i tak głęboko tkwią w mym mózgu, iż nie wiem, co musiałoby się stać, by zapomnieć. Chyba tylko śmierć mnie z tego wybawi. Umrze mózg i znikną obrazy całego życia i wszystkie wspomnienia i tęsknoty. Nie wierzę w bajki o ulatującej do nieba duszy, w bajki o Bogu, Raju, Sądzie Ostatecznym, bożej sprawiedliwości i miłości. Za duży jestem na nie. Bóg to bat na naszą moralność, a nie nadzieja na zbawienie i życie wieczne. Zszedłem z tematu, a i za bardzo nie chcę tu pisać o Bogu, wierze, religii, bo to temat delikatny i mogę za to oberwać. 


Mam refleksyjne dni. Dużo myślę, ale doła nie mam. Jeśli na horyzoncie, przesłoniętym teraz burzowymi chmurami, zobaczę ognik, taką iskierkę nadziei, płomyczek sensu, odsunę na bok wątpliwości i troski i będzie znów tak, jak było wcześniej.

PS. Tak na samym końcu. Chciałbym podziękować za tych klika mejli ze słowami wspacia i otuchy, które otrzymałem. Dzięki.  

68. Z okazji poniedziałku

piątek, 22 lipca 2011

67. O lepszym i gorszym pojebie...

Upokorzenie zaliczyłem dziś trzy razy... Pomału zaczynam się do tego przyzwyczajać... Jak na razie robię dobrą minę do złej gry, ale wewnątrz dusi mnie coraz bardziej. Ściska mnie w gardle za każdym razem, gdy wchodzę do firmy, sklepu lub jakiegoś biura, które szukają pracowników i, najczęściej, wychodzę z trzęsącymi się rękoma. Nie dlatego, że stresuję się z zapytaniem o etat, ale po usłyszeniu serii wymagań. 


Po dzisiejszym dniu już nie wiem, co jest dobre a co złe podczas wstępnej rozmowy, a pytałem w kilkunastu miejscach, począwszy od budek z hot dogami i frytkami, poprzez lokale gastronomiczne, sklepy z ciuchami i różne biura. Z tego, co widzę, praca jest, ale nie jestem w stanie sprostać stawianym wymaganiom, i to nie poprzez wygórowane ambicje czy moje widzimisię, ale te narzucone z zewnątrz. 

Prawda jest taka, że mogę zapomnieć o sklepach z ciuchami lub z butami (a właśnie ofert takich jest najwięcej) w galerii handlowej, bo tam oczekują atrakcyjności, dobrego wyglądu i prezencji (możesz być po podstawówce i nie umieć liczyć do 100, ale jak dobrze wygladasz, to pracę masz od zaraz). W jednym sklepie zapytałem: "Jakie trzeba spełnić wymagania, by dostać pracę z ogłoszenia", na co laska wypaliła: "Trzeba dobrze wyglądać!" W drugim sklepie było jeszcze gorzej. Po zapytaniu o pracę dwóch dziewczyn zza lady jedna szybko szturchnęła drugą i padło: "Już nieaktualne!". Chciałem coś dopytać, ale jak widziałem ich wyniosłe i obrażone miny, podziękowałem i na odchodnym usłyszałem: "Boże, co za pojeb...". A w miejscu, gdzie składałem formularz, też mnie nie pogłaskali po główce - "Przyjęliśmy już kogoś z lepszą ofertą!". 

I tak mam już od jakiegoś czasu. Zrobiłem już 4 wersje okrojonego cv. I nic. I wcale to nie jest śmieszne, że koryguję swoje cv! Dwa razy złapałem się na tym, że sam do siebie mówię: "Co to robisz..." Siedzę w domu jak na szpilkach, a czas leci. I zaczyna nie być wesoło! Pociesza mnie tylko jeden fakt, że niezależnie od umiejętności, doświadczenia i wykształcenia na komunalnym będą musieli mnie przyjąć... Tak, mam wisielczy humor... Przynajmniej pogoda jest ładna...

środa, 20 lipca 2011

66. O impresjonistycznym usposobieniu myśli aktywnych

Niektóre książki robią ogromne wrażenie. Tekst zapisany na stronicach potrafi wstrząsnąć nawet najbardziej odległym, zakamuflowanym i ukrytym miejscem umysłu. Sens słów wwierca się w milimetrową cząstkę mózgu, naciska, wywołuje drżenie neuronów, plącze ich sploty (lub prostuje) pod wpływem mocnego impulsu i wywołuje falę kojącej i rozpływającej się energii, która powodzią zadowolenia i przyjemności zalewa pomału obie półkule. Intelektualny orgazm! Olśnienie! Błysk! Osobiście zamykam wówczas oczy i myślę: "Tak! To prawda!". Sama przyjemność obcowania z książką daje satysfakcję nie do opisania, a szczególnie jeszcze nasila się to wrażenie, gdy jest to książka niby o nas samych. Identyfikujemy się z hohaterem lub z konkretnymi przez niego przeżywanymi sytuacjami i wiemy wówczas, czego od tej pozycji oczekiwać. Bo przecież książka ma być dla nas i o nas samych, inaczej nie spełniałaby swojego z góry narzuconego zadania.
I coś, co niedawno przeczytałem, już któryś raz z kolei. Kwintesencja doznań człowieka poszukującego:

" (...) ale były książki, które mnie upajały i dawały mi uczucie, jakbym był zanurzony w głębokiej wodzie lub jakbym był ptakiem, który poleciał ku słońcu, ale mimo to zawsze miałem wrażenie, że czegoś mi brakuje. Przypuszczalnie sądziłem, że prawda musi być ukryta, jak perła w muszli, w którejś z książek. Ta wielka piękna prawda, o której tak wiele się mówiło, sens życia, i tak dalej. Pewnego dnia natrafię na wybawiające słowa, które wszystko wyjaśnią, życie, śmierć, po prostu wszystko.

Inger Edelfeldt, Jim w lustrze, tłum. Z. Erdmann, Toruń 1996.    

poniedziałek, 18 lipca 2011

65. O ludzkiej głupocie

Kupiłem dziś telefon. W końcu podpięty jestem do świata. Dałem się namówić na nowy model Motoroli z wszystkimi tam bajerami (mojej Motorolki niestety nie da się naprawić). To tylko szczegół, że ponad godzinę usuwałem dane poprzedniego właściciela (kupiłem w komisie ten telefon). Nie rozumiem tego, jak można oddać do komisu aparat z dużą ilością prywatnych danych w jego pamięci - numery telefonów, zapisane nazwiska i adresy znajomych i ich miejsca pracy (!!), firmy, zdjęcia, adresy e-mail, domowe filmiki i nawet ponagrywane w dyktafonie rozmowy! Ludzie są nieodpowiedzialni i bez wyobraźni! Dosłownie z politowaniem kiwałem głową kasując te wszystkie informacje. 
Mały apel: Jeśli chcecie sprzedać telefon lub oddać go do komisu, bo chcecie mieć lepszy - skasujcie z niego wszystkie dane! Dla bezpieczeństwa własnego i swoich znajomych!  

Na jutro mam zaplanowany mały wyjazd do Wrocławia, a dokładniej za Wrocław. Pojadę na groby do dziadków. Nie było mnie tam już kopę lat. Może uda mi się obrócić tam i z powrotem w jeden dzień. Mam nadzieję, że nie będzie lało. A jak wrócę to na poważnie zabieram się za moje książki i podręczniki, które od jakiegoś czasu kwiczą z biurka.

A to w kontekście wspomnianej ludzkiej głupoty. Tak się robi print screen: 

Więcej na: www.wiocha.pl

64. Z okazji poniedziałku

niedziela, 17 lipca 2011

63. O tym, co było i już nie wróci

Obejrzałem dziś film. Polski. Choć rzadko oglądam polskie produkcje, to z czasem się do nich przekonuję. Jednak nieraz warto poszperać w krajowej filmotece i wyłowić stamtąd jakąś perełkę. Dwa lata temu stało się tak z Sennością Magdaleny Piekorz, z której praktycznie na pamięć znam połowę dialogów. Dziś poznałem drugi film tej reżyserki - Pręgi. Wzruszyłem się. Wierzchem dłoni ścierałem z twarzy łzy wielkie jak perły, zaciskałem pięści i szeptałem sobie, że to już nie wróci. 

Oglądając ten film, miałem wrażenie, że opowiada o mnie. Po pierwszych scenach bicia bohatera, wyłączyłem film. Nie mogłem na to patrzeć, bo automatycznie z pozamykanych części mózgu wydostały się na wierzch obrazy, które sam wymazałem. Odżyły i zaczęły pulsować. Nabrały kolorów i odezwały się: "My tu nadal jesteśmy! Nie uciekniesz przed nami!". 

Są w naszym życiu takie sprawy, o których nigdy nie mówimy ani znajomym, ani przyjaciołom, ani pani wychowawczyni, nawet w domu się o nich nie mówi. Są to sprawy bez głosu, skazane na wieczne przemilczenie. Chcąc nie chcąc godzimy się na nie, bo myślimy, że tak musi być. Przecież to codzienny rytuał i niemożliwe jest, by został przeoczony. A jeśli nawet ktoś spoza domowników się zapyta, z podniesioną głową mówi się, że wszystko w porządku i udaje się zdziwienie, że posądza się nas o takie sprawy. 

Wiem, że tu mogę powiedzieć. Tu mnie nikt nie zna. Może nie będę czuł żarzącego się rumieńca, jak kiedyś gdy zostałem o to zapytany wprost. Zaprzeczyłem odważnie, bo wstyd mi było. Tu mogę napisać, bo z nikim z Was nigdy się nie spotkam i nie będę musiał niczego mówić face to face, a i nie ma tu takich osób, które znają mnie w rzeczywistości.

Mógłbym zacząć tak jak w filmie: "Mam na imię... Mam lat tyle i tyle...". Ale przecież nie o to chodzi. Jestem dorosłym mężczyzną, mam nadzieję, że dojrzałym, może odrobinę inteligentnym. Z natury jestem samotnikiem (poniekąd już wiem dlaczego). Boję się z kimś związać, boję się tego, że mógłbym tego kogoś skrzywdzić lub zawieść. Jakiś czas temu zerwałem całkowicie kontakt z rodziną i nie zamierzam go odbudowywać. Mój ojciec zamienił kabel na ostre słowa, a one bolą jeszcze mocniej niż cięte razy. Po tym filmie przypomniała mi się scena jeszcze z podstawówki, kiedy to nie ćwiczyłem na wuefie przez dwa tygodnie, bo wstydziłem się przebierać w szatni. Dostawałem wtedy uwagi od nauczycielki za brak stroju, potem wezwała do szkoły ojca i... znów uciekałem z wuefu. Teraz też uciekam, ale przed słowami. Potrafi powiedzieć spokojnie i tak dociąć klątwą, że wolałbym po pysku dostać. Nie wiem nawet, jak do tego ma się jedno z przykazań: "Czcij ojca swego i matkę swoją". A do domu już nie wrócę, nawet kosztem całkowitego zniknięcia.

Nie wiem, po co to wszystko napisałem. Nigdy nikomu tego nie mówiłem. Być może jestem pod wrażeniem filmu Magdaleny Piekorz i jutro skasuję ten wpis, gdyż uznam, że jest zbyt osobisty. Napisać jest łatwo wiele rzeczy, gorzej wypowiedzieć na głos te same słowa, dlatego też odważyłem się na taką formę rozmowy, choć wiem, że żadnego zwrotu nie będzie, nawet go nie oczekuję, bo co by tu można było rzec... 

piątek, 15 lipca 2011

62. O kolejnych próbach


Nie mogłem wczoraj zasnąć. Łaziłem po domu, piłem wodę i wyglądałem przez okno na puste i pokryte nocnym mrokiem ulice. Niespokojny jestem całą zaistniałą sytuacją - czy znajdę zajęcie? Chodzę tu i tam i pytam i ciągle odchodzę z kwitkiem. Nie rozumiem tego. W mediach trąbią co jakiś czas o bezrobociu i nawołują do podejmowania pracy. Idę, oferuję siebie, swój czas, mówię, że jestem dyspozycyjny i chętny na to stanowisko i - odmawiają mi z uśmieszkiem naznaczonym ironią. 
Jest takie miejsce w mieście, w którym o zajęcie pytałem jeszcze pod koniec czerwca. Na oknie lokalu wisiała kartka: "Przyjmiemy pracownika. Od zaraz!" Wszedłem, zapytałem, zaoferowałem swoją gotowość. Odmówiono mi po złożeniu podania. Kartka ta wisi na witrynie do teraz. Czemu tak jest? Nie rozumiem tego. Czy naprawdę jestem aż tak ułomny i odrażający? Byłem już w wielu miejscach i za każdym razem wywnioskowałem z tonu rozmowy i oczekiwań, że ważniejsze jest to, jak się wygląda niż to, co się potrafi. Jest to przerażające! 
Znalazłem w nocy ofertę dla sprzątacza. Tryb pracy - nocki. Jeśli nic nie znajdę, to pójdę i tam się pytać. Może jakąś szansę dadzą mi tam... 

Coś z innych beczek.
Już prawie od dwóch tygodni jestem bez telefonu. Oddałem go do serwisu i wczoraj się okazało, że mojej ukochanej Motoroli nie da się naprawić. Utraciłem tym samym wszystkie dane zapisane w jej pamięci - numery, adresy, zdjęcia, zapiski etc., etc. I w ten sposób zmuszony zostałem do zakupu innego aparatu. Do tego mój staruszek laptop też już nawala i grozi mu zawał. Grzeje się niemiłosiernie i trzeba mu rozrusznik chłodzący wymienić. Tak to jest - jak się coś ma psuć - to wszystko jednocześnie.  

Dziś w nocy ponownie nawiązałem kontakt z Panem Flirciarzem. Rozmawialismy prawie dwie godziny. Muszę uważać, by tego znów nie spieprzyć. 

środa, 13 lipca 2011

61. O próbach szukania pracy

W miniony poniedziałek zakończyłem swoj krótki urlop i trzeba było powrócić do szarej codzienności. Z Trójmiasta przyjechałem rozklekotanym pociągiem Interregio, który, nawet nie dojechawszy do Bydgoszczy, zepsuł się gdzieś po drodze. W wyniku godzinnego opóźnienia mało co nie spóźniłem się na przesiadkę w Katowicach. Ale wszystko potoczyło się dobrze i dojechałem do domu na czas i urlop uznaję za udany, a to przecież najważniejsze. 


Po wojażach po Pomorzu trzeba wrócić do przyziemnych spraw, czyli szukania pracy. Wiem, że w swoim zawodzie pracy nie znajdę (jeszcze nawet nie wyobrażam sobie tego), chyba że ktoś się odezwie w sierpniu, jak rozpocznie się drugi nabór. W każdym bądź razie rozglądam się za czymś zastępczym i z tego, co zauważyłem wczoraj, będzie ciężko. 

Byłem w czterech miejscach, gdzie są wolne etaty i w każdym z nich pocałowałem klamkę. W pierwszym miejscu chcą tylko i wyłącznie dziewczynę/kobietę, w drugim odważnie stwierdzono: "Niestety, to nie posada dla pana! Ma pan zbyt wysokie kwalifikacje", i, pomimo moich argumentów, kategorycznie mi odmówiono, trzecie miejsce to jakieś nieporozumienie i przykro mi się zrobiło, gdy usłyszałem: "Ale my potrzebujemy kogoś bardzo atrakcyjnego, a pan..." (miałem wrażenie, jakbym o posadę w burdelu się pytał). Do czwartego miejsca wszedłem odważnie, ale za kontuarem stało trzech wysokich i przystojnych mężczyzn i zwątpiłem, bo przy nich poczułem się jak strach na wróble. 

Czas ucieka, a ja nie mam jeszcze nic na oku. Zabezpieczony finansowo na razie jestem, więc poczekam do końca lipca, a potem wezmę to, co znajdę, jeśli nikt nie odezwie się z branży. Muszę czekać do sierpnia. Zaczynam się tym niepokoić i zastanawiam się nad uproszczeniem cv (co i tak już zrobiłem), bo w pełnej wersji odstrasza ono wszystkich po kolei. I po co mi były te wszystkie studia, skoro przeszkadzają one w znalezieniu nawet prostej pracy.  Na razie nadrabiam braki w czytaniu, w filmach, w muzyce i w spacerach. 

wtorek, 5 lipca 2011

58. O szoku doznanym w Katowicach


W Katowicach nie ma już dworca PKP!! 
Rzadko bywam w stolicy Górnego Śląska, ale wielkiej dziury i setki buldożerów w miejscu dworca się nie spodziewałem. Zrobiłem dziś wielkie oczy na widok śląskiej strefy zero. Cały teren to gruzowisko i ogromna piaskownica. Wrażenie natomiast zrobiły na mnie projekty nowego dworca wraz z przylegającymi doń budynkami. Ciekaw jestem, czy będzie to tak piękne jak na fotografiach. Zobaczymy za kilka lat. 

57. O zmaganiach z tęczową flagą

Przeczytałem któregoś dnia w sieci takie słowa: "Chcesz mieć przechlapane życie... zostań gejem". W zdaniu tym zawiera się swoisty paradoks – gejem się nie zostaje z wyboru, ale nie ja to zdanie wymyśliłem, więc zostawiam je bez ingerencji, liczy się tu jego sens. Oczywiście istnieją różne opinie i teorie na ten temat, począwszy od "wybrakowanego" chromosomu w genetycznym rozwoju płodu, specyficznych warunków wychowania i rozwoju dziecka we wczesnym okresie życia (do 6-7 lat), np. nadopiekuńczość matki, jej autorytatywność, brak wzorca ojca i mężczyzny, po opinie najbardziej kontrowersyjne – że to fanaberia, styl życia, wpływ środowiska, rywalizacja z rówieśnikami, a nawet że to selekcja naturalna! Każda z przedstawionych doktryn ma swoje wady i zalety i każdy zainteresowany upatrzy w którejś z nich jakieś racje. Ale nie o tym chciałem pisać.

Tytuł notatki sugeruje zmagania z tęczową flagą, czyli tak naprawdę z tożsamością bycia, z własnym jestestwem i, dla jasności – nie mam tu na myśli zmagań z akceptacją samego siebie, ale raczej relacje z otaczającym nas światem, a ściślej rzecz ujmując – z ludźmi.



Wobraźmy sobie dwie hipotetyczne sytuacje, które jednak mogą się zdarzyć w każdym mieście.

  1. Dobrze prosperująca firma zatrudnia nowego menagera, pana X. Podczas pierwszego spotkania z pracownikami pan X oznajmia: "Dla jasności sytuacji i zdrowej atmosfery w firmie wyznam, że jestem homoseksualistą", po czym przechodzi do czynności organizacyjnych i do przydziału zadań.
  2. Pan Y od 12 lat pracuje w znaczącej na rynku firmie. Jest dobrym menagerem, sprawiedliwie traktuje podwładnych, jest przez nich lubiany i szanowany, dba o rozwój i wizerunek instytucji. Jednak któregoś dnia w firmie wybucha skandal – pan Y jest homoseksualistą (jedna z pracownic widziała go w towarzystwie przystojnego mężczyzny, a sytuacja pomiędzy nimi była jednoznaczna).

Obydwaj panowie znaleźli się w niekomfortowej dla siebie sytuacji, lecz każda z nich jest całkowicie odmienna. Problem tkwi nie w panu X i w panu Y, ale w postawie współpracowników, bo od nich będzie teraz zależała atmosfera w firmie i stosunki z szefem. Zdaje się, że pan X będzie miał dużo łatwiej w firmie po coming oucie niż pan Y. I właśnie tu mocno akcentuje się wspomniane zmaganie z tęczową flagą i przynależnością do określonej grupy społecznej i opiniami o niej. Zamaganie to naznaczone jest także walką ze stereotypami, które niejednokrotnie wrzucają wszystkich do jednego wora.

Właśnie taki utarty stereotyp "swawolnego pedała" z każdego homoseksualisty uczynił ociekającego spermą seksoholika, którego celem jest tylko zaliczanie innych facetów. Oczywiście jest w tym trochę prawdy, bo są i tacy naturaliści, którzy bez ciągłego spuszczania się i ociekania śliną na widok przystojnego chłopaka nie mogą funkcjonować. Ale są i tacy, co spokojnie żyją w małych mieszkaniach, pracują sumiennie i nie zależy im na rozgłosie, czy co chwilę zmieniających się partnerach. Są także i tacy, którzy założyli rodziny i wraz ze swoimi partnerami/partnerkami wychowują dzieci i trzymają się od całego gejowskiego cyrku z boku. Jak łatwo zauważyć – różnice pomiędzy tymi trzema grupami są ogromne.
To właśnie presja otoczenia kształtuje to, jak się zachowujemy i to, jak jesteśmy postrzegani przez innych. Odwołując się do dwóch powyższych historyjek można stwierdzić, że pan X wygrał w pewien sposób batalię o równe traktowanie, ponieważ wszedł w nowe dla siebie środowisko i od razu zaznaczył granice. Pan Y będzie natomiast musiał stoczyć długotrwałą i pełną napięcia walkę o przywrócenie dawnej stabilności własnego wizerunku, a co gorsza – może przegrać z własnymi słabościami.  

Trudno orzec, która z tych dwóch postaw jest lepsza. I pierwsza, i druga mają swoje wady i zalety. Wybór bycia panem X lub panem Y zależy wyłącznie od nas samych, bo szczerze wątpię w to, by w naszym polskim homofobicznym społeczeństwie każdy mógł być panem X. Na dzień dzisiejszy to raczej niemożliwe, choć chciałbym się tu grubo mylić.  

poniedziałek, 4 lipca 2011

56. O planowaniu podróży


Planuję czwartkowy wyjazd do Trójmiasta i mina mi zrzedła. Stwierdziłem, że pojadę w dzień i żadne nocne pociągi nie wchodzą w grę, bo dzień po podróży chodzę skołowany. Tym bardziej, że znajomi nalegają, bym przyjechał wcześniej niż w piątek w południe. Z tego, co już wiem, to w piątek na cały dzień jedziemy na wycieczkę i dlatego mnie pospieszają. Problem tkwi jedynie w tym, że nie mam żadnego bezpośredniego połączenia TLK do Trójmiasta i muszę jechać z kilkoma przesiadkami (TLK - Interregio - TLK). I to mnie właśnie przeraża! Na każdej pasującej mi trasie jest conajmniej po 3 przesiadki. Albo pojadę przez Częstochowę i Warszawę, albo przez Wrocław i Poznań, albo przez Katowice i Poznań i... Stargard Szczeciński! Wow! W sumie ta trzecia trasa jest "najszybsza", bo pociąg zawija do mety wcześniej niż dwa pozostałe, ale znów to koło... Jak na razie nabijam się z pomysłu takiej tułaczki pociągami, ale w czwartek nie będzie mi już do śmiechu. Brrrr...

55. Z okazji poniedziałku

sobota, 2 lipca 2011

54. O kaprysach moich i nie moich

Powinienem się zmobilizować do jakiegoś działania. Mam lenia. I to ogromnego! A to wszystko przez kapryśną pogodę! W kalendarzu zaznaczyłem sobie na każdy dzień inny szlak do pokonania. I nic! Przedwczoraj lało. Wczoraj cały dzień lało! Dziś niebo zachmurzone! W góry nie ma co iść, bo znów będę się przez bajora i grzęzawiska przedzierał. 
Ostatnim razem, jak wybrałem się na wędrówkę (w końcu!), w górach zaskoczyła mnie burza i ulewa (a z domu wychodziłem w pełni lata). W drodze powrotnej cały szlak wyglądał mniej więcej tak:
Zdjęcie własne
Po licznych próbach zrezygnowałem z pokonania go"na sucho", gdyż pomimo zabiegów ocalenia traperów bajoro i tak wciągnęło mnie prawie po łydki. Tak więc pogoda i góry ostatnio mnie nie lubią.  
W przyszłym tygodniu wyjeżdżam do Trójmiasta, a po powrocie na wycieczkę do Sandomierza (takie założenie, ale czy je zrealizuję - nie wiem).  Ciekaw jestem, co mnie tam zaskoczy. W myślach już zabezpieczam się przez zmyciem przez fale z molo w Sopocie lub Gdyni Orłowie lub przed zapadnięciem się w piachu. Pewnie będę musiał taszczyć ze sobą dodatkowy plecak z zapasowymi ciuchami, bo w moim przypadku nigdy nic nie wiadomo. 
Na razie to siedzę w domu i albo patrzę w niebo i liczę błyskawice, albo coś czytam. Odsunąłem na bok swoje opasłe tomiska ze studiów (będę się musiał i tak z nimi zmierzyć czy tego chcę czy też nie) i zaczytałem się w "Rodzinie Borgiów". No, no, no, dość ciekawe! W międzyczasie podczytuję kolejną powiastkę Coelho. Którą z nich skończę szybciej? Nawet się o to nie zakładam. 
Kończę już to biadolenie i idę zrobić w końcu coś pożytecznego - powyleguję się na swoim dużym łóżku i poćwiczę przewracanie z jednego boku na drugi, z drugiego na trzeci, z trzeciego na pierwszy i jeszcze raz potem na drugi. 
A może ten ładny pan mi masaż łydek by zrobił?