wtorek, 31 sierpnia 2010

7. Reminiscencje wakacyjne

No i nadszedł koniec tegorocznych wakacji! Kolejne mogą wyglądać już całkiem inaczej, gdyż nasze ministerstwo co chwilę eksperymentuje i wprowadza reformy, które za każdym razem okazują się fiaskiem i wnoszą więcej szkód niż ulepszeń. W tym roku wyjątkowo mało jeździłem po kraju. Przede wszystkim nie pojechalem do Trójmiasta. Trochę mi tego szkoda, ale nad morzem byłem w maju przez dwa tygodnie i chyba zrobiłem odpowiednie zapasy jodu. A oto kilka fotek (wybranych spośród setek), które zrobiłem podczas swoich wojaży:


Ruiny zamku w Olsztynie niedaleko Częstochowy na Jurze Krakowsko - Częstochowskiej. Na zdjęciu jedna cześć zamku, druga znajduje się po prawej stronie, świadczy to o tym, iż był on w czasach swej świetności ogromnym obiektem. Byłem tam zaledwie jeden dzień, ale to już coś. Z góry rozciągają się przepiękne widoki na całą okolicę i na wapienne głazy narzutowe. Piękne miejsce na weekendowy wypad. U podnóża ruin można rozłożyć koc i z książką lub aparatem w ręku spędzić cały dzień. 

 Wycieczka na Litwę.  Zwiedzałem Wilno i Troki. Był to zbyt krótki wyjazd, aby móc zobaczyć wszystko to, co najciekawsze. Warto było spędzić 15 godz. w autokarze, gdyż kraj ten posiada niepowtarzalny urok. Samo Wilno to mieszanka stylów - Stare Miasto sąsiaduje z częścią nowoczesną i prawie na każdym kroku widać, iż Litwini dbają o rozwój swojej stolicy, a jest co oglądać. Na zdjęciu odrestaurowany zamek księcia Witolda w Trokach na Jeziorze Galwe. Przepiękne miejsce!

Udało mi się w końcu zobaczyć stolicę. Aż wstyd się przyznać, ale nigdy wcześniej nie byłem w Warszawie. Miasto zrobiło na mnie wrażenie. Jestem typowym przedstawicielem należącym do kultury poindustrialnej i dobrze czuję się w tak dużym mieście, lubię wręcz czuć na skórze ten rwetes i rytm życia dużego miasta. Mam nadzieję, iż nadarzy się kiedyś sposobna okazja odwiedzenia stolicy i spaceru po Krakowskim Przedmieściu.  
 

I niezapomniany wypad na Grunwald na obchody sześćsetnej rocznicy zwycięstwa nad Krzyżakami. Oj, nigdy nie zapomnę powrotu do domu prawie na bosaka, upału sięgającego 50 stopni i ton unoszącego się kurzu. Makabra! Organizatorzy powinni zadbać o lepszych logistyków od planowania imprez masowych, a nie napychać sobie kieszeni zyskami. Warto wziąć udział w takiej imprezie, ale nie takim kosztem, jaki ponieśliśmy.




I na tym się skończyły moje wakacyjne wyjazdy. W tym roku było ich mało, a złożyło się na to wiele powodów. Dodam tylko, iż zamieszczone zdjęcia są autorskie.  

6. Jesienne style

I całkowicie niezależnie od naszego chcenia lub niechcenia nastała plucha. Radykalnie się ochłodziło, niebo się rozpłakało na dobre, wieje przenikliwy wiatr. Jest zimno jak w listopadzie. Nie mam za złe tego pogodzie, gdyż jestem zwolennikiem klimatów skandynawskich, ale zabrakło mi tego okresu przejściowego, zwanego "polską złotą jesienią", kiedy to na głowę spadają z drzew złote i różnokolorowe liście, na twarz przykleja się babie lato, a nasze dłonie grzeją ostatnie letnie promienie. Chyba będzie trzeba pogrzebać w szafie i przygotować jesienne i zimowe ubrania i wypastować buty. Oj, ciężko będzie przeskoczyć z klapek i sandałów w pełne półbuty, z krótkich spodenek w obcisłe dżinsy i z polówek w bluzy i swetry. Dobrze, że u mnie w firmie jest ciepło i mogę luźno się nosić (luźno, aczkolwiek nie plażowo, skryta elegancja jest wręcz wskazana <ale nie taka na pokaz>). Tak się zastanawiałem, czy moje ubiegłoroczne szmaty będą w stanie do jakiegokolwiek ponownego użycia, nie w sensie, że są zniszczone, ale czy będą pasowały. Schudło mi się trochę i na pewno będą za duże. Zobaczymy.

Wpadł mi w ręce dziś rano nowy horoskop (rzadko czytuję). Tak mimochodem zawiesiłem oko na rubryce. Hmmm..., nie wiem, czy chciałbym, aby stało się to, co tam napisano, ale być może dzięki temu wyjaśnione zostałyby dawne sprawy. 

A jutro trzeba wbić się w marynarkę i krawat. Jak ja tego nie lubię... 

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

5. Z życia wzięte...

Pisma do administracji:

1. Ubikacja jest zapchana i nie możemy kąpać dzieci, dopóki się jej nie odetka.

2. Piszę, żeby zawiadomić, że spod drzwi sąsiada wydobywa się jakiś smród.

3. Sedes jest pęknięty. To na czym mam stawać?

4. Piszę w imieniu mojego zlewu, który odpada od ściany.

5. Zwracam się z prośbą o zgodę na usunięcie szafki w kuchni.

6. Nasz sedes pękł na pół i jest teraz w trzech częściach.

7. Sąsiad opala się na balkonie nago i ma zwyczaj mieć erekcję.

8. Proszę wyrównać krzywe płyty chodnikowe przed naszym domem. Wczoraj żona potkęła się i o mało nie upadła, a teraz jest w ciąży.

9. W naszej kuchni jest straszna wilgoć. Mamy dwoje małych dzieci i chcielibyśmy mieć trzecie, więc przyślijcie kogoś w tej sprawie.

10. Przyślijcie kogoś, żeby obejrzał moją wodę z kranu. Ma taki głupi kolor.

11. Czy możecie przysłać kogoś, żeby naprawił nam kran w łazience. Wczoraj żonie ugrzązł w nim palec, co jest dla nas bardzo uciążliwe.
  1. Wasi pracownicy kładą narzędzia w szufladach komody mojej żony i ogólnie robią bałagan. Powiedzcie im, żeby starali się jednak bardziej uszczęśliwić moją żonę.

 

niedziela, 29 sierpnia 2010

4. A tak w ogóle - co się stało...

Pewnie niektórzy z Was pomyślą sobie - głupek, pomieszało mu się we łbie, bo co chwilę zmienia blogi i ich adresy. Stało się to niezależnie od mojej woli. Jestem osobą, która wybiera stałość i nie zmienia słowa i zamierzeń w myśl kierunku wiania wiatru. 
Otóż w piątek admin Blogera zablokował i skasował mojego poprzedniego bloga. Powodem były dwa zdjęcia umieszczone w ostatnim poście (Sposób na interes). Zarzucono mi szerzenie pedofilii... Tak, tak, dobrze czytacie. Jak mniemam, ktoś z administracji opatrznie zrozumiał intencje tych zdjęć i posunął się do aż nazbyt radykalnych posunięć. Szkoda, iż nie wzięto pod uwagę humorystycznego i dowcipnego charakteru tychże fotek. Z jednej strony to bardzo dobrze, że ktoś czuwa nad bezpieczeństwem, lecz, moim zdaniem, powinien najpierw zapoznać się z kontekstem pewnych informacji, a potem dopiero działać. Suma sumarum -czyn ten jest pewnym ostrzeżeniem nie tylko dla mnie, ale i innych blogowiczów przed zamieszczaniem "podejrzanych" fotek na swoich stronkach, gdyż może się to skończyć jak w moim przypadku - kasacją całego konta. Ja nauczkę już dostałem. 


Próbowałem odzyskać poprzednie konto i profil, okazało się to niemożliwe. Przy narastających komplikacjach i utrudnieniach odzyskania tekstów i profilu popadłem w irytację i pokasowałem wszystko po kolei. Miałem nie wracać do blogowania... Po zaledwie dwudniowej nieobecności dostałem sporo listów i wiadomości na GG z zapytaniem o przyczyny nagłego zniknięcia. Nie zdawałem sobie nawet sprawy z tego, iż jestem postrzegany z taką sympatią. Dzięki za pamięć i troskę. Jest mi naprawdę miło z tego powodu. 


Na nowym blogu zamieściłem tylko kilka zachowanych na dysku tekstów, reszta przepadła bezpowrotnie. Nie jestem w stanie ich odtworzyć, niektóre myśli i spostrzeżenia są jednorazowe i ulatujące. Jednakże najbardziej szkoda mi kontaktów, dlatego też zachowałem tytuł, może ktoś przypadkiem wpadnie ponownie i się zakotwiczy. 

Tyle pracy z poprzednią stroną poszło na marne, wszystko zostało zniweczone, klimat i atmosfera powstawania poprzedniego bloga prysły niczym bańka mydlana, bo wyzwalające się wówczas emocje były wpisane w powstawanie strony. Inaczej jest z aktualną stroną - powstawała w narastającej irytacji i w nerwach, gdyż co chwilę coś się blokowało i nie udawało. Istnienie jej warunkowane jest tylko i wyłącznie mojemu uporowi i drobiazgowości. Nie popuszczę, jeśli coś nie będzie wyglądało tak, jak powinno. Jak nie spełnia nawet najdrobniejszych szczegółów, wydaje się nieistotnych, to będę tak długo siedział nad tym, aż będzie tak, jak ja chcę lub podrę, wyrzucę, spalę i zakopię. Ta cecha charakteru jest w pewnych okolicznościach przydatna, lecz także niezmiernie uciążliwa. Z jednej strony mam wszystko dopracowane do najmniejszych szczegółów, z drugiej strony potrzebuję dwa, trzy razy więcej czasu niż inni i, niekiedy, pracuję w spięciu i pełnej irytacji. 


Mam nadzieję, że od dziś żadne wirtualne kłopoty się już do mnie nie przyczepią.

3. Historia pewnej tabliczki

Aż mi szczęka opadła dziś na widok tzw. pamiątkowej tablicy ku czci ofiar lotniczej katastrofy! Tablicy? Raczej tabliczki, albo kilku gryzmołów na kawałku szarego granitu. Co to ma być? Kpina? Żart? A może nowy rodzaj podchodów? Tego się nie spodziewałem!



Jak dobrze pamiętam, na którymś z blogów już pisałem, że jest mi zupełnie obojętne, czy Krzyż pozostanie przed Pałacem Namiestnikowskim, czy zostanie przeniesiony do kościoła św. Anny (pisownia - Krzyż - z wielkiej litery przez mnie uzasadniona i świadoma), ale uważam tę tabliczkę za wybryk polityków i ton całej "akcji" za prześmiewczy. W tej sytuacji, niestety, będę musiał opowiedzieć się po stronie społeczeństwa, które już krzyczy wniebogłosy: "hańba", "skandal"! I ma do tego prawo, gdyż zostało oszukane i wytknięte palcami. Jak widać, nic nie liczy się głos ludu, nie ma dla niego poszanowania i uwagi, liczy się natomiast każde widzimisię polityki.



Nie tylko tabliczkę z kilkoma obojętnymi i na szybko skleconymi słowami napiętnuję i skrytykuję, ale przede wszystkim sposób zamieszczenia jej w miejscu docelowym. Co to miało w ogóle być? Tajemnica? A może niespodzianka typu "Halo, znajdź mnie! Tu jestem!"? Tylko na tyle stać premiera Tuska i jego rząd? Powiesić coś pokryjomu i szybko zniknąć z miejsca zdarzenia? Tak jest najlepiej - zrobić coś w ukryciu przed rewoltą ludu, wsadzić łapy w kieszenie i zadenuncjować dumnie i z chytrym uśmieszkiem: "Zrobiliśmy, czego jeszcze chcecie?" Tak na odczepnego! Bano się, że jawna uroczystość z powieszeniem tabliczki wywołałaby bunt, a lud z grabiami i łopatami rzuciłby się do walki i ustawiał szańce. Znów doszłoby do scen dantejskich! I w tym przypadku nie dziwiłbym się temu.



Nie, nie, nie! Ta tabliczka to jawna kpina! Uważam, że to stanowczo za mało. Nie mam na myśli ogromnego postumentu lub pomnika wielkości samego Tupolewa, ale to nie jest to, co miałoby tam się znaleźć. Interia napisała: "Podczas uroczystości nie doszło do żadnych incydentów..." - oczywiście że nie! Bo jak miało do nich dojść, skoro nikt o niczym nie wiedział? A ci, którzy "pilnowali" Krzyża, niesłyszani przez masy, cicho skandowali "hańba! hańba!".



Zastanawia mnie teraz jedno - skoro pojawiła się tabliczka, to czy Krzyż przeniesiony zostanie do kościoła św. Anny (lub w inne miejsce)? Jeśli tak, to czy odbędzie się to w analogiczny sposób jak zawieszenie tabliczki? To znaczy - po cichu, bez chryi i bijatyki. Z jednej strony chciałbym, aby nikt nic nie widział i wzruszył ramionami, z drugiej zaś, ciekaw jestem tej awantury i skandalu, w których świetle miałoby się rozegrać to przeniesienie, ale wiem jedno - i pierwsze, i drugie rozwiązanie ukazałoby ponownie rozgardiasz panujący w Polsce, brak porozumienia, dialogu, narastającą wrogość i antypatię, gdyż, w przypadku pierwszym, podkreślonaby została bierność i obojętność społeczeństwa i samowolka polityki, a w przypadku drugim - upór i samoniszczący walczące strony aktywizm na pokaz.

Historia pewnej tabliczki (cz.2) [z ostrym przekąsem tym razem]
I znów o tabliczce głośno. Ba!, nawet nie o jednej, już o kilku mowa! Z każdym dniem polityka przenienia się w brazylijskiego tasiemca o niezawiłej fabule, gdzie niejaki don Tuskonso szczerzy zęby i marzy mu się, że stoi wyżej niż don Komora z zakola rzeki Wisłą zwanej. Lecz jak prawią ludowe mądrości – nie dla psa kiełbasa! Znowuż niejaki don Komora zamknął się w czterech ścianach swojej nowej twierdzy, nosa nie wyściubia, bo boi się latających słoików z podejrzanymi pachnidłami. Do czego to doszło! Lud pcha mu się w progi z prezentami, a ten im zamyka podwoje swych pałaców! Zagorzali fani składają mu pokłony, fajerwerki oferują, malują ściany, pilnują domu w dzień i w nocy, stosują najnowocześniejsze techniki feng shui połączone z aspektami kultury krzyżowej (a szczególnie teraz w polityce szuje są modne), a on się do nich plecami odwraca i ani mru mru nie szepnie. Nieładnie, panie szefie, nieładnie!  



Oto mieliśmy na dniach dowody sympatii ze strony ludu pracującego dla don Tuskonso i don Komory publicznie okazanych. Nikt nie docenił poświęcenia dwóch (o)błędnych rycerzy pospolitego stanu społecznego, niejakich sir Eugeniuszusa z osady Kraśnik (rangę czynu swego ma już od urodzenia swego w imię wpisaną, to był bowiem geniusz niedoceniony), właściciela nieopodatkowanej perfumiarni na prowincji i, nie znanego wcześniej nikomu, sir Andrejusa z osady Warsowią zwanej, profesora granatologii stosowanej. Otóż dnia tego i tamtego roku pańskiego takiego a takiego dżentelmeni ci pod zarzutem zamachu na siedzibę don Tuskonso zostali aresztowani! Nic nie dały tłumaczenia i prośby ludu na kolanach, który wstawił się za na pohybel rzuconymi. „Dura lex, sed lex!” - krzyczano zza zamkniętych wrót pałacu złotego. Lecz czyn rycerzy owych, zamkniętych już w lochach zamku władców rodu don Tuskonso, nie pójdzie w zapomnienie. Rzucili oni w tłum ofiarności ludu bożego zarzewie walki o sprawy narodowe i nawołują do nowej krucjaty, bowiem przecież to o Krzyż i pamięć poległych walczy się na warszwskim froncie! Trzeba teraz tylko czekać na nowych ofiarników i na nowe dowody miłości do ojczyzny! Ludu koczujący, wzywamy cię do walki! Pokaż, na co cię stać!



Ale oto znów akcja telenoweli wzbogaca się o nową tabliczkę i nowe perypetie bohaterów, którzy, podobnie jak ci ze stolicy, narażeni są na wytknięcie paluchem! W niejakim Ossowie doszło do bitwy nie tylko na armaty i karabiny, ale i na widły, motyki i cepy! Na podobieństwo pospolitego ruszenia ludu warszawskiego powstał kolektyw ludu ossowskiego i zgrają stanął w obronie ojczystej tradycji! Krzyczano zewsząd: „Nie damy pogrześć mowy! Nie damy pogrześć wiary! Hańba rodowi don Tuskonso! Hańba rodowi don Komory!” Zabrakło jedynie taczek, by móc wywieźć przedstawicieli stolicy z tego zakątka pamięci narodowej. I tutaj także lud podzielił się na zwolenników tabliczki i na tych, co chętnie by z niej podpórkę na upadającej kolei uczynili.



I jeszcze jedna tabliczka stała się wątkiem głównym w tej fantastycznej niby „Gwiezdne wojny” opowieści gminnej. Akcja wraca do Warsowii w zakolu Wisły położonej i wokół don Komory się zaciska. Naprędce sklecona tabliczka pamiątkowa błędem spłynęła! Toż to nie wiosna, by błędy kwitły jak kaczeńce nad rozlewiskiem, ale, jak widać, i najlepszym analfabetom zdarza się poprawnie coś zapisać! W Krakowii także błędy kwitły na Grobie Znanego Żołnierza Polskiego! Powszechnym zjawiskiem się staje to, że poprawna polszczyzna odchodzi w zapomnienie, by ukazać wartość politycznych szybkich numerków!

Jakże podniecających wyobraźnię ludu (nie tylko bożego)!

Ten odcinek telenoweli polskiej na tym się dziś kończy. Miejmy nadzieję, że powstanie drugi, gdyż pilot serialu może być zajmujący i szkoda by było, aby zaistniał sam sobie.

Historia pewnej tabliczki (cz.3)

Tak oto powoli toczy się nasz polski tasiemiec z POmylonymi bohaterami, którzy ni stąd, ni zowąd nabrali błota z powodziowego szamba w gardła i zamilkli na czas określony. Ale stary druh podwarszawski zwany "Czuj, czuj, czuwaj" nie zapomniał o tajemnej misji don Komory w okolicach Kurlandii i wrzucił do stołecznego boksu wściekłego królika rozpłodowego. Królik ten, wymacawszy tablicę, narobił w szybkim tempie młodych. I tak oto w ten sposób na świat przyszła kolejna tablica, tabliczką w serialu zwaną.



 Zanim jednak przedstawimy dzieje nowej tabliczki, trzeba się zastanowić nad powodami ściśle jawnej ucieczki don Komory z pałacu swego. Biedak, chciał ukryć fakt odwiedzin ziem Mendoga, lecz zanim opuścił swą twierdzę, wszyscy już wiedzieli, dokąd zmierza. Na nic się zdało supernowoczesne oprzyrządowanie kamuflujące nowego króla Polandii, zawiodło tak szybko, jak królik rozpłodowy zrobił nową warszawską tabliczkę! To tak jak z pierścieniem Arabelli (a taki właśnie duplikat błyszczy na palcu don Komory) – obracasz go i zanim zdążysz pomyśleć, już to masz! Tak więc don Komora szybkim ruchem nadgarstka znalazł się w okolicach historycznej Kurlandii, gdzie, zadowalając się karmieniem drobiu i pieleniem grządek, uniknął swego politycznego quasi alter ego i rozfalowanego tłumu wielbicieli.  



Lecz, zdaje się, iż powodem wiejskich rozkoszy króla stał się nowy zalotnik przeuroczej dziewicy, Polandią zwanej, niejaki don Przyczajony Tygrys – Ukryty Kot. Otóż młodzian ten o niewieściej twarzy i włosie rozwichrzonym porzucił osiołka swego i pieszo chce zdobyć świata szczyt. Wyciągnął zza pazuchy flagę, nikomu wcześniej nie znaną, i zwołał lud do siebie: "Tu na razie jest ściernisko, wkrótce będzie weselisko! Biega, krzyczy, głową trzęsie, nowym stwarzyszeniem straszy tych, co paluchem go wytknęli. Nowa grupa Kociokwik Krotochwilny ma w przyszłości władzę przejąć i don Tuskonso na Grenlandię wysłać! Osiołek don Przyczajonego Tygrysa – Ukrytego Kota wydał aprobujące "ychyyyyychychych" i kopytkiem w uchu mu poskrobał i muchy dokuczliwe ogonkiem odegnał.



Doceniony został don Przyczajony Tygrys – Ukryty Kot przez lud boży, który już pomnik chwały mu wystawił! Przed siedzibą don Komory nowa tabliczka rozbłysła! To czarodziejska tabliczka, służyć będzie wszystkim fanom do ćwiczeń iście językowych. Można bowiem wpisywać na niej nie tylko modlitwy do św. don Tadeo Rdzawego, ale i słowa uznania dla wszystkich POmylonych bohaterów tasiemca jak i ich rywali – PiSokrzyżowców ze stołecznego zaścianka, gdyż tylko czekać widzom i wszelkim fanom, jak ich król, don Kaczorro, wyciągnie nieco przykurzoną szpadę i na pałacu don Komory swój znak wytnie.



Ale o tym traktować już będzie, miejmy nadzieję, kolejny odcinek sagi.



PS. A Adalmerko ostatnio dziwi się sam sobie, iż jego nową "pasją" polityka się stała.
  

2. Dramatycznie

Dziady Współczesne

Osoby:

Chór Fanatyków,
Święty Ojciec Rydzyk,
Donald Tusk,
Janusz Palikot,
Ferdynand Kiepski,


CHÓR FANATYKÓW

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
co to będzie, co to będzie?
Krzyża braknie, wiara zblaknie,
Gore! Gore! Ojcze ratuj!

ŚWIĘTY RYDZYK

Dziatki moje! Dzieci moje!
Ku mnie chodźta, serca otwórzta
i kieskę mi złotem napełnijta!
Jam z niebios przysłan, blaskiem płonę,
uczonym na Biblii i mądrym we świecie!

CHÓR FANATYKÓW

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
co to będzie, co to będzie?
Krzyża braknie, wiara zblaknie,
Gore! Gore! Ojcze ratuj!

ŚWIĘTY RYDZYK

Nie bójta się chołoto święta!
Krzyża ruszyć nie dam!
Ręce składam i na kolana padam,
ciemnym ludem mym zawładam!
Módlta się i grosikiem rzućta!
A kto prośby nie posłucha,
w imię ojca, syna, ducha,
widzita pański krzyż?!
A kysz! A kysz! A kysz!

CHÓR FANATYKÓW

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
co to będzie, co to będzie?
Krzyża braknie, wiara zblaknie.
A kto Ojca nie posłucha,
A kysz! A kysz! A kysz!

ŚWIĘTY RYDZYK

Podajta mi, moi świetni przyjaciele,
szczapy, gałązki, chrust z brzeziny,
zapalam od gromnicy święte ziele,
by w ogniu jasnym spłonęły gadziny!
Stos budujmy siłami wspólnymi,
w górę blaski, w górę dymy!

CHÓR FANATYKÓW

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
co to będzie, co to będzie?
Krzyża braknie, wiara zblaknie.
A kto Ojca nie posłucha,
A kysz! A kysz! A kysz!

JANUSZ PALIKOT

A ja jestem men!
Super men!
Ma odwaga jest tak wielka,
że wnet przebiorę się za pantofelka!
Pod stół wejdę, będę mruczał,
drag queen wezmę se za żonę!
Dla mej partii zrobię wszystko,
puszczę bąka, zjem banana,
z Dodą fiknę wnet kankana!
Z gejem zawrę kontrakt krótki,
wypijemy beczkę wódki.
Jam jest bogacz, złotem rzucam,
piję, palę i przeklinam!

ŚWIĘTY RYDZYK

Och, och, cóż za mara!
Gdzie mój brewiarz? Gdzie ma stuła?
Moja wszechmoc jest bez miary,
Wnet przywrócę go do wiary!
Wodą święconą go obleję
i modlitwą swą ocucę:
Ja ciebie chrzczę w imię ojca, syna, córki,
demona z ciebie wyganiam
i do posłuszeństwa skłaniam!
Za posługę złotem zapłać,
widzisz pański krzyż?
A kysz! A kysz! A kysz!

CHÓR FANATYKÓW

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
co to będzie, co to będzie?
Krzyża braknie, wiara zblaknie.
A kto Ojca nie posłucha,
A kysz! A kysz! A kysz!

DONALD TUSK

W złotej wannie dziś siedziałem,
mlecznej kąpieli zażywałem,
dziesięć panien plecy myło,
gdy dwóch gońców z listem przybyło.
Wnet się dowiem: ojciec święty bardzo gładki
w stolicy czary, gusła odprawuje!
Stos podpalił, krzyżem macha,
leje wodą i modły prawi.
Lud się boi jego sprawy,
złotem płaci i ucieka.
Ojciec krzyczy na demony,
imiona ich recytuje i księgą bije!
Myślę sobie: Cóż to znaczy?!
Ja się przecie go nie boję!

CHÓR FANATYKÓW

Za naukę płać mu złotem!
Czy widzisz pański krzyż?
A kto Ojca nie posłucha,
A kysz! A kysz! A kysz!

DONALD TUSK

Jam jest premier!
Pan tej ziemi!
Królem chłopów się ogłaszam!
Podatki podnoszę i żądam ustawy,
więcej płacić, więcej płacić, więcej płacić!

ŚWIĘTY RYDZYK

Och, och, cóż za mara! Bezbożnik prawdziwy!
Gdzie różaniec? Gdzie kropidło? 
Rudy lis w ludzkim ciele,
baranki na łączce głodem pomorzy!
Złota pragnie, kitą merda i zęby szczerzy!
Ja ciebie chrzczę w imię ojca, syna, córki,
demona z ciebie wyganiam
i do posłuszeństwa skłaniam!
Za posługę złotem zapłać,
widzisz pański krzyż?
A kysz! A kysz! A kysz!

CHÓR FANATYKÓW

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
co to będzie, co to będzie?
Krzyża braknie, wiara zblaknie.
Za naukę płać mu złotem!
Czy widzisz pański krzyż?
A kto Ojca nie posłucha,
A kysz! A kysz! A kysz!

FERDYNAND KIEPSKI

Hehehe, kurde noo!
A co tu się dzieje?
Kurde!
Ja żech myślał, że tu filma kręcą
i do stolycy przyjechoł!
A tu takie hece!
Kurde, noo!
Hehe...

CHÓR FANATYKÓW

Za naukę płać mu złotem!
Czy widzisz pański krzyż?
A kto Ojca nie posłucha,
A kysz! A kysz! A kysz!

1. Półrocze

Pierwsza połowa roku za nami i połowa wakacji za nami. Nawet się nie obejrzymy, jak śmignie nam przed nosem sierpień i będzie trzeba do pracy wrócić. Nie wiem, jak Wy, ale ja mam wrażenie, że czas przyspieszył. Dni mijają tak szybko, że można stracić rachubę w ich odróżnianiu.


Powszechnie wiadomo, iż czas to pojęcie względne. Mierzy godziny dla wszystkich istot tak samo, lecz, zdaje się, iż tylko my, ludzie, znamy jego prawdziwą wartość i potrafimy go nazywać. Czujemy jego przepływ na własnych rękach i świadomie odbieramy jego abstrakcyjne istnienie, wszakże czas jest pojęciem abstrakcyjnym. Dla jednych ludzi czas się wlecze – patrzą co chwilę na zegarek, chcąc siłą woli przyspieszyć ich przesuwanie się do przodu, lub całkiem odwrotnie – czas mknie do przodu, a zagubieni w jego poczuciu chcieliby go zatrzymać, by nasycić się głębiej umykającą chwilą. Ale ostatnio, dzięki lekturze, „odkryłem” pewną prawidłowość, nad którą od lat pracują fizycy, matematycy, filozofowie. Może stwierdzenie odkrycia to aż nazbyt dużo powiedziane, ale uzmysłowiłem sobie, że pisarka ma rację – podróże w czasie istnieją, a także to, że czas można zatrzymać. Oczywiście nie dla całej ludzkości jednocześnie, ale dla jednostek owszem.  


Nieraz jest tak, że pojęcia lub zagadnienia, uważane przez nas za arcytrudne, okazują się tak naprawdę proste i jasne, a odpowiedź leży tuż przed naszym nosem. Olga Tokarczuk w swojej przedostatniej powieści pt.: „Bieguni” przedstawiła sprawę w możliwie najprostszy sposób – odwołała się do podróży samolotem. Otóż lecąc ze wschodu na zachód zatrzymujemy się w czasie. Sami tego wielokrotnie (wirtualnie) doświadczyliśmy np. oglądając telewizyjną transmisję sylwestra. Można w ten sposób imprezować przez całą dobę. Ale nawet i to złudzenie nie uchroni nas przed prawdziwym biegiem czasu i jego skutkami.


Książkę Tokarczuk polecam, w ogóle polecam ją jako pisarkę, ale z góry ostrzegam - powieść „Bieguni” nie posiada jednej zwartej fabuły, a zdudowana jest z szeregu luźno powiązanych, lub w ogóle, opowieści, podlegających wspólnej dominancie kompozycyjnej (tu motyw podróży jako ucieczki przed wszechobecnym złem).  


Wzięło mnie na filozofowanie, ale to tak jest, jak się samemu w domu siedzi. Mama wyjechała na tydzień do Wrocławia (mam nadzieję, że nie będę musiał po nią jechać), ojca wywiało na działkę, brat siedzi w klubie, a ja ze słuchawkami w uszach, słucham progressivu i zerkam na tv (hehe, przed chwilą Dennis Quaid na golasa biegał na ekranie).  


I jeszcze jedno. Nadal uczę się obsługiwać blogspota. Co chwilę odkrywam jakąś nową funkcję i testuję ją. Co prawda, nie umiem jeszcze wklejać zdjęć i plików MP3 (dzięki Max za pomoc), z czasem opanuję i to.


I nie chcę, aby wakacje tak szybko uciekały!