niedziela, 29 sierpnia 2010

3. Historia pewnej tabliczki

Aż mi szczęka opadła dziś na widok tzw. pamiątkowej tablicy ku czci ofiar lotniczej katastrofy! Tablicy? Raczej tabliczki, albo kilku gryzmołów na kawałku szarego granitu. Co to ma być? Kpina? Żart? A może nowy rodzaj podchodów? Tego się nie spodziewałem!



Jak dobrze pamiętam, na którymś z blogów już pisałem, że jest mi zupełnie obojętne, czy Krzyż pozostanie przed Pałacem Namiestnikowskim, czy zostanie przeniesiony do kościoła św. Anny (pisownia - Krzyż - z wielkiej litery przez mnie uzasadniona i świadoma), ale uważam tę tabliczkę za wybryk polityków i ton całej "akcji" za prześmiewczy. W tej sytuacji, niestety, będę musiał opowiedzieć się po stronie społeczeństwa, które już krzyczy wniebogłosy: "hańba", "skandal"! I ma do tego prawo, gdyż zostało oszukane i wytknięte palcami. Jak widać, nic nie liczy się głos ludu, nie ma dla niego poszanowania i uwagi, liczy się natomiast każde widzimisię polityki.



Nie tylko tabliczkę z kilkoma obojętnymi i na szybko skleconymi słowami napiętnuję i skrytykuję, ale przede wszystkim sposób zamieszczenia jej w miejscu docelowym. Co to miało w ogóle być? Tajemnica? A może niespodzianka typu "Halo, znajdź mnie! Tu jestem!"? Tylko na tyle stać premiera Tuska i jego rząd? Powiesić coś pokryjomu i szybko zniknąć z miejsca zdarzenia? Tak jest najlepiej - zrobić coś w ukryciu przed rewoltą ludu, wsadzić łapy w kieszenie i zadenuncjować dumnie i z chytrym uśmieszkiem: "Zrobiliśmy, czego jeszcze chcecie?" Tak na odczepnego! Bano się, że jawna uroczystość z powieszeniem tabliczki wywołałaby bunt, a lud z grabiami i łopatami rzuciłby się do walki i ustawiał szańce. Znów doszłoby do scen dantejskich! I w tym przypadku nie dziwiłbym się temu.



Nie, nie, nie! Ta tabliczka to jawna kpina! Uważam, że to stanowczo za mało. Nie mam na myśli ogromnego postumentu lub pomnika wielkości samego Tupolewa, ale to nie jest to, co miałoby tam się znaleźć. Interia napisała: "Podczas uroczystości nie doszło do żadnych incydentów..." - oczywiście że nie! Bo jak miało do nich dojść, skoro nikt o niczym nie wiedział? A ci, którzy "pilnowali" Krzyża, niesłyszani przez masy, cicho skandowali "hańba! hańba!".



Zastanawia mnie teraz jedno - skoro pojawiła się tabliczka, to czy Krzyż przeniesiony zostanie do kościoła św. Anny (lub w inne miejsce)? Jeśli tak, to czy odbędzie się to w analogiczny sposób jak zawieszenie tabliczki? To znaczy - po cichu, bez chryi i bijatyki. Z jednej strony chciałbym, aby nikt nic nie widział i wzruszył ramionami, z drugiej zaś, ciekaw jestem tej awantury i skandalu, w których świetle miałoby się rozegrać to przeniesienie, ale wiem jedno - i pierwsze, i drugie rozwiązanie ukazałoby ponownie rozgardiasz panujący w Polsce, brak porozumienia, dialogu, narastającą wrogość i antypatię, gdyż, w przypadku pierwszym, podkreślonaby została bierność i obojętność społeczeństwa i samowolka polityki, a w przypadku drugim - upór i samoniszczący walczące strony aktywizm na pokaz.

Historia pewnej tabliczki (cz.2) [z ostrym przekąsem tym razem]
I znów o tabliczce głośno. Ba!, nawet nie o jednej, już o kilku mowa! Z każdym dniem polityka przenienia się w brazylijskiego tasiemca o niezawiłej fabule, gdzie niejaki don Tuskonso szczerzy zęby i marzy mu się, że stoi wyżej niż don Komora z zakola rzeki Wisłą zwanej. Lecz jak prawią ludowe mądrości – nie dla psa kiełbasa! Znowuż niejaki don Komora zamknął się w czterech ścianach swojej nowej twierdzy, nosa nie wyściubia, bo boi się latających słoików z podejrzanymi pachnidłami. Do czego to doszło! Lud pcha mu się w progi z prezentami, a ten im zamyka podwoje swych pałaców! Zagorzali fani składają mu pokłony, fajerwerki oferują, malują ściany, pilnują domu w dzień i w nocy, stosują najnowocześniejsze techniki feng shui połączone z aspektami kultury krzyżowej (a szczególnie teraz w polityce szuje są modne), a on się do nich plecami odwraca i ani mru mru nie szepnie. Nieładnie, panie szefie, nieładnie!  



Oto mieliśmy na dniach dowody sympatii ze strony ludu pracującego dla don Tuskonso i don Komory publicznie okazanych. Nikt nie docenił poświęcenia dwóch (o)błędnych rycerzy pospolitego stanu społecznego, niejakich sir Eugeniuszusa z osady Kraśnik (rangę czynu swego ma już od urodzenia swego w imię wpisaną, to był bowiem geniusz niedoceniony), właściciela nieopodatkowanej perfumiarni na prowincji i, nie znanego wcześniej nikomu, sir Andrejusa z osady Warsowią zwanej, profesora granatologii stosowanej. Otóż dnia tego i tamtego roku pańskiego takiego a takiego dżentelmeni ci pod zarzutem zamachu na siedzibę don Tuskonso zostali aresztowani! Nic nie dały tłumaczenia i prośby ludu na kolanach, który wstawił się za na pohybel rzuconymi. „Dura lex, sed lex!” - krzyczano zza zamkniętych wrót pałacu złotego. Lecz czyn rycerzy owych, zamkniętych już w lochach zamku władców rodu don Tuskonso, nie pójdzie w zapomnienie. Rzucili oni w tłum ofiarności ludu bożego zarzewie walki o sprawy narodowe i nawołują do nowej krucjaty, bowiem przecież to o Krzyż i pamięć poległych walczy się na warszwskim froncie! Trzeba teraz tylko czekać na nowych ofiarników i na nowe dowody miłości do ojczyzny! Ludu koczujący, wzywamy cię do walki! Pokaż, na co cię stać!



Ale oto znów akcja telenoweli wzbogaca się o nową tabliczkę i nowe perypetie bohaterów, którzy, podobnie jak ci ze stolicy, narażeni są na wytknięcie paluchem! W niejakim Ossowie doszło do bitwy nie tylko na armaty i karabiny, ale i na widły, motyki i cepy! Na podobieństwo pospolitego ruszenia ludu warszawskiego powstał kolektyw ludu ossowskiego i zgrają stanął w obronie ojczystej tradycji! Krzyczano zewsząd: „Nie damy pogrześć mowy! Nie damy pogrześć wiary! Hańba rodowi don Tuskonso! Hańba rodowi don Komory!” Zabrakło jedynie taczek, by móc wywieźć przedstawicieli stolicy z tego zakątka pamięci narodowej. I tutaj także lud podzielił się na zwolenników tabliczki i na tych, co chętnie by z niej podpórkę na upadającej kolei uczynili.



I jeszcze jedna tabliczka stała się wątkiem głównym w tej fantastycznej niby „Gwiezdne wojny” opowieści gminnej. Akcja wraca do Warsowii w zakolu Wisły położonej i wokół don Komory się zaciska. Naprędce sklecona tabliczka pamiątkowa błędem spłynęła! Toż to nie wiosna, by błędy kwitły jak kaczeńce nad rozlewiskiem, ale, jak widać, i najlepszym analfabetom zdarza się poprawnie coś zapisać! W Krakowii także błędy kwitły na Grobie Znanego Żołnierza Polskiego! Powszechnym zjawiskiem się staje to, że poprawna polszczyzna odchodzi w zapomnienie, by ukazać wartość politycznych szybkich numerków!

Jakże podniecających wyobraźnię ludu (nie tylko bożego)!

Ten odcinek telenoweli polskiej na tym się dziś kończy. Miejmy nadzieję, że powstanie drugi, gdyż pilot serialu może być zajmujący i szkoda by było, aby zaistniał sam sobie.

Historia pewnej tabliczki (cz.3)

Tak oto powoli toczy się nasz polski tasiemiec z POmylonymi bohaterami, którzy ni stąd, ni zowąd nabrali błota z powodziowego szamba w gardła i zamilkli na czas określony. Ale stary druh podwarszawski zwany "Czuj, czuj, czuwaj" nie zapomniał o tajemnej misji don Komory w okolicach Kurlandii i wrzucił do stołecznego boksu wściekłego królika rozpłodowego. Królik ten, wymacawszy tablicę, narobił w szybkim tempie młodych. I tak oto w ten sposób na świat przyszła kolejna tablica, tabliczką w serialu zwaną.



 Zanim jednak przedstawimy dzieje nowej tabliczki, trzeba się zastanowić nad powodami ściśle jawnej ucieczki don Komory z pałacu swego. Biedak, chciał ukryć fakt odwiedzin ziem Mendoga, lecz zanim opuścił swą twierdzę, wszyscy już wiedzieli, dokąd zmierza. Na nic się zdało supernowoczesne oprzyrządowanie kamuflujące nowego króla Polandii, zawiodło tak szybko, jak królik rozpłodowy zrobił nową warszawską tabliczkę! To tak jak z pierścieniem Arabelli (a taki właśnie duplikat błyszczy na palcu don Komory) – obracasz go i zanim zdążysz pomyśleć, już to masz! Tak więc don Komora szybkim ruchem nadgarstka znalazł się w okolicach historycznej Kurlandii, gdzie, zadowalając się karmieniem drobiu i pieleniem grządek, uniknął swego politycznego quasi alter ego i rozfalowanego tłumu wielbicieli.  



Lecz, zdaje się, iż powodem wiejskich rozkoszy króla stał się nowy zalotnik przeuroczej dziewicy, Polandią zwanej, niejaki don Przyczajony Tygrys – Ukryty Kot. Otóż młodzian ten o niewieściej twarzy i włosie rozwichrzonym porzucił osiołka swego i pieszo chce zdobyć świata szczyt. Wyciągnął zza pazuchy flagę, nikomu wcześniej nie znaną, i zwołał lud do siebie: "Tu na razie jest ściernisko, wkrótce będzie weselisko! Biega, krzyczy, głową trzęsie, nowym stwarzyszeniem straszy tych, co paluchem go wytknęli. Nowa grupa Kociokwik Krotochwilny ma w przyszłości władzę przejąć i don Tuskonso na Grenlandię wysłać! Osiołek don Przyczajonego Tygrysa – Ukrytego Kota wydał aprobujące "ychyyyyychychych" i kopytkiem w uchu mu poskrobał i muchy dokuczliwe ogonkiem odegnał.



Doceniony został don Przyczajony Tygrys – Ukryty Kot przez lud boży, który już pomnik chwały mu wystawił! Przed siedzibą don Komory nowa tabliczka rozbłysła! To czarodziejska tabliczka, służyć będzie wszystkim fanom do ćwiczeń iście językowych. Można bowiem wpisywać na niej nie tylko modlitwy do św. don Tadeo Rdzawego, ale i słowa uznania dla wszystkich POmylonych bohaterów tasiemca jak i ich rywali – PiSokrzyżowców ze stołecznego zaścianka, gdyż tylko czekać widzom i wszelkim fanom, jak ich król, don Kaczorro, wyciągnie nieco przykurzoną szpadę i na pałacu don Komory swój znak wytnie.



Ale o tym traktować już będzie, miejmy nadzieję, kolejny odcinek sagi.



PS. A Adalmerko ostatnio dziwi się sam sobie, iż jego nową "pasją" polityka się stała.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz