poniedziałek, 11 października 2010

41. Czas kasztanowych ludzików

Kasztanowce dojrzały. Tu i tam można natknąć się na kolczaste łupinki rozbite o chodnikowe płyty i leżące obok, mieniące się głębokim brązem, krągłe owoce. To kasztany. Zbierałem je dziś wracając z pracy do domu. Leżą teraz na półce i mienią się niczym zaczarowane bursztyny. Zaklęta jest w nich tajemnicza moc, która uaktywnia się szczególnie nocą. Wydzielają niedostrzegalny i niewyczuwalny aromat, działający kojąco na ludzi. Dlatego też są przez nich zbierane. Jakaż to moc? Otóż pomagają nam w czynnych powrotach do czasów, które minęły i już nie powrócą. To czas wspomnień o dzieciństwie.

Co kasztany przypominają akurat mi? Dom dziadków, czas spędzony wspólnie przy tworzeniu niezliczonej rzeszy kasztanowych ludzików, chwile zabawy i decydowania o tym, jak ma wyglądać świat kasztanowego społeczeństwa. To także czas jesiennych wypraw z dziadkiem do lasu po żołędzie i wypraw z mamą do parku po tuziny kolorowych liści, z których wspólnie układaliśmy szeleszczące bukiety. Potem, siedząc przy stole, bawiliśmy się w niby bogów, którzy bawią się w tworzenie podwładnego im świata. Ale byliśmy dobrymi bogami, gdyż chcieliśmy, aby nasze twory były jak najbardziej idealne. Nie krzywdziliśmy nowych istot. W pewnym sensie przypominaliśmy bogów - twórców z powieści Olgi Tokarczuk, z tą różnicą, że tamci bogowie bawili się w stwarzanie, krzywdząc swoje twory i specjalnie je okaleczając (Anna In w grobowcach świata). Niezdarni ludkowie powstawali przy okazji licznych zakładów i gry w karty, byli poniewierani i wyśmiewani, natomiast nasze ludziki powstawały przy maksimum wytężonej pracy i uwagi. Były prawie idealne.


W świecie kasztanowego Don Kichota i jego giermka Sanczo Pansy obecne były dalekie podróże pełne fascynujących przygód. Brali także udział w bitwach o honor, z których wychodzili zawsze zwycięsko. Jakie to było proste! Kierować losami stworzonych ludzików, decydować o ich istnieniu lub nieistnieniu. W życiu realnym nawet nie można o tym pomyśleć, pomimo że ma się nieraz wpływ na innych poprzez kształtowanie ich postaw. Można nawet pokusić się o tezę, że te kasztanowe ludziki, o okrągłych brzuszkach i nieraz krzywych nóżkach, też w pewien sposób w przeszłości kształtowały moje postawy. Na pewno rozbudziły wyobraźnię, która dziś tak bardzo pomaga mi w pracy. Jestem im wdzięczny za to, że były wtedy, kiedy byłem mały i potrzebowałem ich towarzystwa.

Ale dziś już ich nie ma i nawet nie wiem, co się z nimi stało. Wierzę, że odjechali na swoich żołędziowych rumakach do krain, do których zawsze udawali się w fermencie zabawy.

Tak, to był nasz wspólny czas. Czas kasztanowych ludzików. Czas zabawy. Czas dziadka i babci. Czas dzieciństwa. Mój czas. Moim odgórnym zamierzeniem było dotrzeć do przywołania w tym wpisie powieści Olgi Tokarczuk pt.: „Prawiek i inne czasy”, gdyż jest ona moją ulubioną ksiażką tej pisarki. Sam tytuł wpisu jest aluzją do tejże powieści, gdyż jest ona podzielona na małe części noszące w podtytułach pojęcie czasu. Mamy w niej do czynienia z czasami głównych bohaterów, są wiec: czas Michała Niebieskiego, czas Pawła Boskiego, czas Misi Boskiej, czas Izydora, czas Kłoski. Pisarka odwołuje się także do filozofii przyrody nieożywionej i wyznacza czas życia przedmiotom martwym i różnym pojęciom. Symbolem tu można naznaczyć dom Stasi Papugowej, który świetnie prosperuje, tętni życiem, żyje w nim wielu domowników. Lecz gdy zabrakło opiekuńczej ręki, dom upadł i zamienił się w kupę gruzów. Skończył się jego czas. Nawet Paweł Boski, siedząc na jego ruinach, próbuje, niczym Jancio Wodnik, cofnąć czas. Paweł został sam, minął czas jego żony Misi, minął czas jego szwagra Izydora, minął czas jego dzieci. Bohater dokonuje rozrachunku całego swojego życia, wiedząc, że i jego czas dobiega końca. Lecz koniec jego czasu jest inny niż członków rodziny, gdyż jako jedyny przeżył wszystkich i na jego oczach dokonuje się kres tego, co mu służyło przez całe życie. Genowefa, Michał, Misia umierali ze świadomością, że ich życie dało wiele potomkom rodu, ofiarowali im siebie i swoją pracę. Paweł czuje, że został sam z całym ciężarem pamięci i dlatego nie odbiera swego kresu jako przydatnego dla innych. Nie ma co ofiarować, gdyż siedzi na gruzach domu siostry i zdaje sobie sprawę z tego, że taki sam los czeka także i jego dom. Upadek i zapomnienie.  

Każdy ma swój czas. Ja go mam i Ty, mój drogi Czytelniku, także go masz. Swój czas ma także ten blog. Kiedyś się zapełni i będzie musiał ulec zapomnieniu, gdyż nikt tu już nie będzie zaglądał. Swój czas miały moje kasztanowe ludziki, służyły mi, jak tylko mogły najlepiej. Swój czas ma październik. Swój czas rozpocznie listopad i okryje nas nową historią, która się kiedyś zakończy. To takie filozoficzno-egzystencjalne błędne koło, toczące się nieprzerwanym rytmem. 
Ale miejmy nadzieję, że w przyszłym roku kasztany znów zakwitną, wydadzą na świat swoje owoce, z których czyjeś zgrabne i pracowite ręce stworzą nową rasę kasztanowych ludzików i będą one cieszyły swojego stwórcę.

3 komentarze:

  1. :) Przypomniał mi się mój czas kasztanowych ludków. Kiedyś z ojcem przynieśliśmy do domu całą reklamówkę kasztanów, potem tata pokazywał mi, jak te ludki robić... :) A w młodszych klasach podstawówki brałam udział w konkursie pt. kto nazbiera więcej. Do dziś pamiętam, że zebrałam tylko 13 i zajęłam przedostatnie miejsce. :] Ehh... Piękne czasy to były...

    OdpowiedzUsuń
  2. tak pięknie to opisałeś, że...

    (...)wstydzę się więc się nie przyznam.

    dobrze mi teraz.

    chcę tu być.

    dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie napisane, aż che się tu zostać na dłużej :) więc pozwól, że przysiądę z boku poczytam jeszcze kilka razy, pomyślę, wrócę do tych radosnych chwil :)
    Dziękuję Ci

    OdpowiedzUsuń