piątek, 15 października 2010

44. Młyn

Miałem dziś w pracy taki młyn, że gdyby mnie ktoś zapytał, jak się nazywam, to bym musiał się chyba zastanowić. Rano oddałem swoim szóstakom testy z lektury. Był płacz i zgrzytanie zębów. Zapowiedziałem wszystkim, którzy dostali pałki i dopy, że będę ich pytał w poniedziałek przez całe dwie lekcje. Było też trochę śmiechu, gdyż po moim oznajmieniu padło hasło: "Boże, jak ja ci dziękuję za tę tróję!" Uśmiałem się serdecznie. 
No, a potem zaczął się młyn. Zdarłem dziś gardło i prawie straciłem głos. Nie wspomnę wypchanych kolan w dżinsach, gdyż ostatnio to pół dnia spędziłem na dywanie wśród klocków i układanek. W świetlicy dzieci przybywa z dnia na dzień. Znam już prawie wszystkie dzieciaki z klas 1-3, które przychodzą do świetlicy (to ponad 160 uczniów), nieraz się muszę zastanowić nad imieniem lub na chybił trafił kogoś wołam: "Kuba, chodź do mnie". "Ale ja jestem Tomek" - odpowiada oburzony pierwszoklasista. Tak jak wspominałem, byłem dziś sam i miałem pod opieką ponad 30. uczniów. Co chwilę ktoś przychodził, to wychodził, to szedł do harcówki, to do ubikacji, to siedział pod stołem albo schował się za szafką. I muszę pamiętać, kto gdzie poszedł i kiedy wróci i, co najgorsze, muszę zapisywać dokładną godzinę przyjścia i wyjścia dziecka ze świetlicy w tabelach obecności. Najbardziej to wkurza mnie jeden fakt - rodzice, którzy odbierają dzieci. Wchodzą do świetlicy i, już to przełknę jak gorzką pigułkę, ani me, ani be, ani kukuryku, za to biorą dziecko i wychodzą bez słowa. I jacy są oburzeni o to, że pytam o wyjście dziecka. Normalnie według nich czepiam się, bo ktoś, kogo widzę po raz pierwszy, zabiera mi dziecko, a ja mam czelność pytać, kim jest. A jeśli coś już by się zdarzyło, to oczywiście winien wychowawca! 
Zrobiłem dziś zajęcia plastyczne, aby czymś zająć całą hałastrę. W ruch poszły farby, kredki, pastele, plastelina. I tworzyliśmy. Powstał szereg prac o jesieni. Część z nich wykorzystałem i zrobiłem wystawę. 
Moja praca z jednej strony mnie cieszy, lecz z drugiej strony jest ciężka i niesamowicie odpowiedzialna. Pomimo tego wszystkiego lubię ją i nie wybrażam sobie żadnej innej. 

7 komentarzy:

  1. W całym poście o młynie w pracy najbardziej cieszą mnie dwa ostatnie zdania (nie, że nie cieszą mnie pozostałe :P).
    W tych dwóch zdaniach dochodzisz bowiem do wniosku, że to co masz jest TWOJE.
    Zajmujesz się czymś, co sprawia Ci przyjemność i satysfakcję. Niech więc to pozostanie na pierwszym planie, a zdarte gardło i nerwy niech odejdą na ten dalszy, wszak wszyscy byliśmy dzieciakami :)
    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sama szczerość z tymi Stworzeniami:) Moje dzieciaki też mnie czasem powalają na łopatki.Na pytanie Maxa z I kl 'ile ma pani lat' odp 24 a on dosłownie: dobZe sie pani Cyma;) Także ten:) A rodzice to już caaaałkiem inna bajka;)Pozdrawiam K

    OdpowiedzUsuń
  3. zgadzam się z Tahoe, widać że Kochasz to co robisz. A to ogromne szczęściu w życiu. Bo ilu z nas może powiedzieć: "lubię swoją robotę"??

    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mimo, że jest ciężko to najważniejsze, że praca daje Ci radość i jakieś spełnienie zawodowe :)
    A co do rodziców, którzy zabierają dzieci nic nie mówiąc to masz rację, mnie by chyba szlag trafił, a to że się pytasz o wyjście dziecka to tylko świadczy o tym, że nie olewasz swojej pracy :)

    OdpowiedzUsuń
  5. a ja nie mógłbym z dzieciakami pracować, powystrzelałbym albo za okno wyrzucił - tak by się to skończyło ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. a kto potem skutki uboczne malowania jesieni posprzątał? :P
    bachory i bachorki - powinni tego zabronić! ;]

    OdpowiedzUsuń
  7. Tahoe: To nie wniosek posta, ja to wiem od dawna. Może kiedyś sie denerwowałem, teraz juz mało kiedy, nawet hospitacje dyrektorostwa to pikuś.

    K.: Z rodzicami gorzej się współpracuje niż z dziećmi - nawet jeśli nie mają w czymś racji, to nie popuszczą, zawsze muszą okazać swoje zdanie.

    Yomosa: To prawda. Ale zdarza się, iż ktoś kończy studia i podjemuje pracę w zawodzie i mu się nie podoba lub nie daje rady. Nawet nie wiem, co gorsze.

    Hekate: Najważniejsze to to, aby obracać głowę dookoła siebie i się nie zakręcić...

    Sansenoi: Dałbyś radę! Mnie też z początku przerażała myśl o zabawach z pierwszakami, ale to taka odskocznia - dorosły facet bawi się klockami i nikt nie uważa tego za infantylne! Przez pewien czas mam 8 lat :)

    Max: Po pracy ustawiliśmy się ładnie i gęsiego pomaszerowaliśmy do łazienek myć łapki i buzie :) Niestety, już sam musiałem zdrapywać plastelinę z posadzki i ze stolików i zmywać rozlane farby...

    OdpowiedzUsuń