niedziela, 17 października 2010

46. Na szachownicy

Ostatnio dużo myślę. Łamię sobie głowę sprawami życia. Analizuję swoje posunięcia na wielkiej szachownicy i złapałem się na tym, iż zbyt często tkwię na polach szarych. Nie na tych białych - czystych i optymistycznych, nie na tych czarnych - smutnych i pesymistycznych, lecz właśnie na szarych. Ni to białych, ni to czarnych. Takich zupełnie szarych. Takich jak ja sam - człowieczek przemykający chodnikami dużego miasta, nieraz schowany pod ciemnozielonym parasolem, w dżokejce, z kołnierzem kurtki postawionym do góry, w czarnych rękawiczkach. W konkretnym miejscu jestem tylko po to, aby za chwilkę z niego zniknąć. Nikt mnie nie zauważa, nikt nie pamięta, nikt nie wspomina. I doszedłem do wniosku, że dobrze mi z tym. Nie mam parcia na ludzi i na szkło, wystarcza mi to, co mam w pracy. Tam nałykam się relacji, rozmów, uśmiechów, spojrzeń, plotek, opowieści. Powinno wystarczyć do samego rana, gdyż następnego dnia o 8.00 rozpoczyna się nowa odyseja. Jeśli nawet w drodze do domu zdarzy się króciótka pogawędka z kimś znajomym w mieście, uśmiech znanej ekspedientki lub pani na poczcie, to czuję się dobrze. Wiele nie potrzebuję.

Zaraz po przyjściu do domu robię sobie dużą kawę i siadam w moim fotelu. Sięgam po założoną książkę i zanurzam się w świecie z pewnych stron idealnym. Nierzadko zdarzało mi się, iż chciałem natychmiast zniknąć i pojawić się w czytanej książce, nawet kosztem zakupienia biletu w jedną stronę. Ciekawe co by się stało, gdybym tak na serio któregoś dnia wyparował. Tak ni stąd, ni zowąd. Jako pierwsza zareagowałaby szkoła – już parę minut po ósmej dzwoniłby dyrektor, pewnie też koleżanki, potem po lekcjach wybraliby się pewnie do mnie do domu całą ferajną. Potem dopiero dom, na końcu znajomi, bo tych to mam aż tylu, że mogę ich policzyć na palcach jednej stopy. Pewnie minąłby miesiąc, może nawet rok, gdyby zorientowali się, że mnie nie ma. A co z gratami i ze szmatami w domu? Wszystkie szmaty poszłyby do pieca, książki do biblioteki, rupcie i mniejsze graty pewnie do śmietnika, płyty, wieżę i tv może by wziął brat, kwiaty mama.

Ale do czego zmierzam. Do subiektywnego pojęcia szczęścia. Każdy odczuwa je inaczej. Dla każdego ma ono inny wymiar i inne wyznaczniki. Dla jednego człowieka szczęście to przebywanie wśród bliskich, pośród znajomych i przyjaciół, dla drugiego może to być samotne spędzanie czasu, dla trzeciego praca, dla czwartego objadanie się lodami, dla piątego podróżowanie, dla szóstego flacha czystej na stole, dla siódmego budzenie się przy ukochanym. Tak naprawdę to nie istnieje uniwersalny przepis na szczęście, bo każdy człowiek rozumie je na swój sposób i ilu ludzi na ziemi, tyle wymiarów szczęścia.  

I nasuwa się małe podsumowanie – czy ja sam odczuwam w swoim życiu szczęście? Skłamałbym, gdybym napisał, że w 100%, ale do nieszczęśliwych nie należę. Mam pracę, nie śpię pod mostem, studia skończyłem, kolejne zacząłem, za oknem mam góry, w które mogę się wybrać i chłonąć ogrom przestrzeni wszystkimi zmysłami.Uwielbiam te chwile, gdy zdobędę szczyt i mogę zlustrować całą panoramę wokół siebie. Na własnej skórze czuję ogrom i potęgę natury, wciągam chłodne powietrze, zamykam oczy i czuję to coś, co mnie otacza, a czego nie potrafię nazwać. A to, czego nie mam, wypełnia moje marzenia i powoduje taki stan, jakbym to miał. Nieraz wystarczy sobie to tylko wyobrazić...

6 komentarzy:

  1. być szczęśliwym to żyć w zgodzie z samym sobą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale szarych pól przecież nie ma na szachownicy. Choćbyś nie wiem jak szukał, tych pól nie ma. Albo więc ciebie też tak naprawdę nie ma, albo coś, jakaś mgła przesłania postrzeganie twojej rzeczywistości - bo właśnie mgła zmienia odbiór czerni i bieli w szarości.

    OdpowiedzUsuń
  3. a my? my też byśmy się martwili, już po kilku dniach niepisania, trochę późno, ale takie są minusy Internetu:/ ważne jednak, myślę, że byśmy bombardowali bloga pytaniami co jest? jak to? gdzieś się podział, zbóju:))))

    OdpowiedzUsuń
  4. no właśnie, my tu obecni tez byśmy zamartwiali się. A tak poza tym nie ma co tak szczegółowo roztrząsać co by gdyby - to do niczego dobrego nie prowadzi

    OdpowiedzUsuń
  5. Yomosa: A czy napisałem inaczej?

    A.: Użyłem metafory, ale prawdopodobnie masz rację - być może mnie nie ma - jak napisałem: "Nikt mnie nie zauważa, nikt nie pamięta, nikt nie wspomina."

    Brooke: Ten zbój to mnie najbardziej ucieszył! :)

    Nemst: To tylko zarys, żadnych szczegółów, ale taka analiza jest przydatna, gdyż, cóż, a może kiedyś zniknę jak kamfora...

    OdpowiedzUsuń
  6. najważniejsze to szanować siebie i uczyć się z tego, co już doświadczyłeś ;)

    OdpowiedzUsuń