Dojechałem na swój koniec świata (o dziwo autobus przyjechał punktualnie) i mam dobry internet, a dzięki temu mogę jakąś notkę napisać. A zdarzyło się dość na przeciągu kilku ostatnich dni. Wczoraj rano pożegnałem się ze swoim gościem. Ale zanim się to stało, intensywnie spędzliśmy dwa dni. O czwartkowej wyprawie w góry już wspomniałem. W piątek też nawiedziliśmy stoki narciarskie, lecz raczej polowaliśmy tam z aparatami w rękach na ładne widoczki i delektowaliśmy się krajobrazem, niż szusowaliśmy na nartach czy deskach. Wspinaliśmy się łagodnym szlakiem w kierunku Równicy, brnąc w śniegu po kostki, lecz zawróciliśmy ze względu na tęgi mróz i moje niskie glany, do których dostawał się śnieg (wysokie trapery przemoczyłem na Błatniej). Raczyliśmy się kawą i obiadem w góralskiej chacie przy ognisku na środku izby. W drodze powrotnej zahaczyliśmy o sklepy, a wieczorem pospacerowaliśmy po mieście i galerii.
|
W góralskiej chacie przy palenisku |
W sobotni poranek wystartowaliśmy w kierunku Krakowa. Nemst to prawdziwy kierowca, można z nim jechać nawet na koniec świata. Tuż przed ósmą rano napadliśmy na opactwo w Tyńcu. Całkiem inaczej sobie wyobrażałem to miejsce, myślałem, że jest dużo większe, i jestem nieco Tyńcem rozczarowany. Ale miejsce bardzo ładne i malowniczo położone nad Wisłą. Dojechaliśmy do Krakowa na czas – ja udałem się na wykłady, a Nemst pojechał w dalszą drogę.
|
Opactwo tynieckie |
|
Widok na Wisłę z dziedzińca głównego |
|
Widok klasztoru od strony Wisły |
tak się zastanawiam, z czego wzięła się nazwa "opat"? chymm... czyżby opadł? a opactwo? wielu naraz opadł? ;)) miłego wieczoru :)
OdpowiedzUsuńVinicjuszu ty tylko o jednym :P:P:P Opadł jak opadł, ważne jak powstanie ;-)
OdpowiedzUsuńredcat