niedziela, 3 kwietnia 2011

11. O marudzeniu w słoneczny dzień

Ledwo co niedziela się zaczęła, a już się kończy. Zaczynam tego nie ogarniać pomału. Wczoraj wróciłem z zajęć tak padnięty, że umyłem tylko twarz i ręce i padłem wręcz na łóżko. Spałem jak zabity. Nawet nie pamiętam snów, choć ostatnio rzadko pamiętam to, co mi się śniło. Po prostu przykładam głowę do poduchy i odpływam tak mocno, że nawet trzęsienie ziemi by mnie nie zbudziło.


Była dziś piękna niedziela - ciepło, słonecznie, przyjemnie, aż chciało się na spacer wyjść. Powstrzymała mnie przed tym moja niechęć do ludzi. Rzadko wychodzę z domu w szczycie spacerowych południ, wolę wyjść wieczorem, gdy ulice i chodniki są już opustoszałe. Za to przeczytałem kilka rozdziałów pewnego opasłego podręcznika. Założyłem, że przeczytam dziś jeszcze jeden, ale chyba zrezygnuję kosztem spaceru. 
Czekają mnie ciężkie 2 tygodnie w pracy - kilka narad w firmie, kilka szkoleń i kilka jednodniowych delegacji, tak więc raczej do domu będę wracał po 10 godzinnych dniach i już na nic nie będę miał ochoty. A zaczynają się gromadzić podręczniki i inne sprawy na studia. Wczoraj się dowiedziałem, że w przyszłą sobotę należy oddać pracę zaliczeniową, a ja nawet jeszcze lektury nie przeczytałem. Będę gryzł ściany, aby zrobić wszystko na czas. Zacznę po prostu nocki! Może jeszcze sięgnę dziś po ten założony rozdział, a jutro udałoby się jakoś skończyć ten tom i zabrać się za kolejny. Wzdycham ciężko na samą myśl. 
Już nie marudzę i zabieram się do roboty.  

2 komentarze:

  1. i jak, byłeś na spacerze czy jednak zrezygnowałeś z niego? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sansenoi: Tak, byłem, ale zebrałem się dopiero późnym wieczorem. Dziś pewnie znów pójdę, jak wszyscy już będą spali.

    OdpowiedzUsuń