środa, 11 maja 2011

29. O antymodzie polskiej

Od dwóch dni mamy piękne polskie wczesne lato. Ciepło, nawet gorąco, słoneczko, letni podmuch zefiru, błękitne niebo towarzyszą nam od kilkudziesięciu godzin. Na ulicach i chodnikach zagościły skąpe plażowe stroje, a w niektórych wydaniach nawet zbyt skąpe. Na ulicznych wybiegach pojawiła się także tradycyjna już w naszym pięknym kraju antymoda, którą wychwycą nieco czujniejsze oczy estety niż te u pozostałych przeciętnych Polaków, co to nawet potrafią minąć leżącą na chodniku stówkę. Choć to bardzo interesujące zjawisko społeczne jest - pominąć leżący na chodniku banknot, ale za to umieć dostrzec u sąsiada lub koleżanki z pracy niedoprasowaną zmarszczkę na koszuli lub niedopracowany makijaż i zrobić z tego wielkie "halo" i być na topie przez parę godzin w pracy (oczywiście nadarza się okazja do wypicia kilku kaw z rzędu u różnych koleżanek, u których także wyszukuje się w tym czasie jakiś minimalnych braków lub ubytków). 
Spostrzeżenia takie w najlżejszym przypadku mogą przyprawić biednych obserwatorów mody ulicznej o poczucie współczucia i politowania wobec obiektu obserwacji, w nieco cięższych wywołują natomiast palpitacje serducha i rumieńce na policzkach. Ale jako dobrze wychowani i kulturalni ludzie nie zwracamy publicznie uwagi o naruszeniach tradycyjnych, nawet tych całkiem przeciętnych, kanonów mody miejskiej, lecz wyciągamy wnioski dla osobistej sfery elegancji, myśląc przy tym: "Nigdy bym tego nie ubrał! Co za obciach!".
I w niektórych przypadkach myśli takie są uzasadnione. Sam widziałem dziś i wczoraj chłopaków / mężczyzn, którzy chadzali sobie w uskarpetowionych sandałach. Ojej! Nigdy się tego ci ludzie nie nauczą - do sandałów skarpet się nie zakłada! Zwolnione z tego obyczaju mody są jedynie dzieci i osoby starsze (chyba). Obserwowałem dziś takiego jednego "byczka" w mieście - gustowna polówka (taka z wyższej półki sklepowej), takież same spodnie do kolan, na ręku srebrny gruby łańcuch, taki sam na szyi, włosy na żelu, ciemne okulary i do tego wszystkiego białe skarpety i sandałki. Chciał się gość lansować, ale nie w tę stronę poszedł w doborze atutów, które to miały podkreślić jego inteligencję. Szkoda słów. 
PS. Ale się rozpisałem! Idę spać, bo jak się leniłem, to tak dalej się lenię. Nie wiem, co z tego wszystkiego wyjdzie. 

2 komentarze:

  1. Skarpetki i sandały to temat bumerang. Co roku się o tym mówi, a i tak sporo ludzi tak chodzi. Okropność, ale co zrobić :]
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Przestań się wreszcie lenić, bo to zaraźliwe! Czytam o tym u Ciebie i odechciewa mi się, a miałam takie ambitne plany... (jak zawsze... ;)).

    A co do tych skarpetek, to przypomniało mi się, że na ślubie mojego brata obecny był zakonnik, który sobie ubrał takie gustowne niebieskie skarpetki do brązowych sandałów i był dzięki temu jednym z najczęściej poruszanych tematów na weselu. Jest to jakiś sposób, by zostać zauważonym i zapamiętanym... ;-)

    OdpowiedzUsuń