Chciałbym zachęcić do obejrzenia pewnego filmu. Wygrzebałem go w propozycjach online, przeczytałem krótką notatkę i załączyłem. Nie żałuję, gdyż okazał się ciekawy pod kątem zaprezentowanego tematu, szczególnie zaś w wymiarze kompozycji, formy układu poszczególnych obrazów, ujęć bohaterów i zdjęć natury. Pięknie skomponowana całość, mnogość detali, do tego rewelacyjny podkład muzyczny z "Drzewa Życia" robią film niepowtarzalny, wyjątkowy i skierowany na pewno do widza wymagającego.
Radość, szczęście, miłość rodzicielska i miłość braterska, tęsknota, dojrzewanie, przemijanie, śmierć - to tylko część głównych tematów, przewijających się przez film. Właśnie od śmierci się historia rozpoczyna, śmierci, która w porównaniu z trudnością i zawiłością życia jest łatwa i spokojna, w pewnym sensie jest ona wyzwoleniem od jego piętna. Dialogi postaci ustępują miejsca monologowi wewnętrznemu, dzięki czemu ma się wrażenie, jakby wszystkie wypowiedzi były modlitwą i rozmową z samym sobą. Świat ukazany przez pryzmat świadomości czternastoletniego chłopca uderza dziecięcą subiektywnością i pragnieniami zrozumienia tajemnic rzeczywistości. Dwie struktury narracji ukazują rozumienie świata na dwa sposoby - przez umysł dziecka i dorosłego człowieka i, jak się przekonujemy później, nie tylko dziecko jest zagubione w swoim świecie, ale także i dorosły szuka swego miejsca, w którym będzie czuł się bezpiecznie.
Film przeplatany jest przepięknymi zdjęciami natury. Można nawet rzec, że mamy film w filmie, taki kinowy palimpsest o alegorycznym przesłaniu. Jednostkowe życie człowieka odniesione zostało do pojawienia się i ewolucyjnego kształtowania się życia na ziemi - widzimy przestrzeń kosmiczną i planetoidę, uderzającą w ziemię ( tu także alegoria poczęcia człowieka). Planetoida ta przyniosła ze sobą z otchłani kosmosu cząstkę, która przemieniła się w rodzące się życie, począwszy od bakterii, przez płazy, dinozaury, skończywszy na człowieku. Z kosmosu przybyło na ziemię życie, ale i z tego samego źródła przybyła śmierć - meteoryt, który unicestwił pierwszą generację żywych istot. Stamtąd przychodzi także kres istnienia ludzkiego. Metafora czytelna, a samo wkomponowanie jednego obrazu w drugi wywołuje minimalną ekscytację.
Do tego urzekająca muzyka i życiowy sens padających słów, i ten odgłos dzwonów w strategicznych momentach filmu (przenikał mnie dreszcz i dostawałem gęsiej skórki). Myślę, że warto zobaczyć, posłuchać magicznej muzyki i przemyśleć kwestie bohaterów.
Filmu nie widziałem, ale "Lacrimosa" Preisnera przepiękna (jak całe "Requiem dla mojego przyjaciela" zresztą), choć klip raczej nijak ma się do jej treści...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Kajot: Nie znam całości requiem, ale wiedz, że ten fragment wyrwany jest z kontekstu całego filmu. Narodziny i śmierć człowieka ukazane są metaforycznie w miniujęciu powstania i rozwoju świata i życia na ziemi. Na pewno w jakiś sposób utwór Preisnera łączy się z treścią filmu, nie wątpię w to.
OdpowiedzUsuń"Narodziny i śmierć człowieka ukazane są metaforycznie, w miniujęciu powstania i rozwoju świata i życia na Ziemi" - ludzka megalomania jest po prostu urocza :]
OdpowiedzUsuńPo co porównywać się z taką np. larwą komara czy muchy ścierwicy (swoją drogą - bardzo pożyteczne stworzonko), skoro można od razu z całymi planetami? :D
W każdym razie z filmem będę musiał się zapoznać.
Jeszcze raz serdecznie pozdrawiam!
Kajot: Myślę, że poprawnie odczytałem metaforę o planetach, a jeśli nie - to dokonałem subiektywnej nadinterpretacji. Uważam, że i tak każdy widz dostrzeże inne sensy płynące z fabuły i inaczej odbierze "wkładkę" o formowaniu się życia na planecie.
OdpowiedzUsuńDzięki za pozdrowienia i również pozdrawiam.
ja ostatnio jak ognia unikam tego typu filmów, chwilowo potrzebuję innej odskoczni od życia, radosnej, nad którą nie trzeba się zastanawiać... ale jak mi się odmieni to z chęcią film zobaczę :)
OdpowiedzUsuń