niedziela, 9 października 2011

109.

Dziś rano oddałem klucze do mojego już byłego mieszkania. Wychodząc z niego, zlustrowałem po raz ostatni duży pokój, spuściłem głowę i wyszedłem na korytarz. Jednak nieco wcześniej zasiadłem w fotelu, w którym kiedyś siadywał On. Ułożyłem ręce na oparciach i zamknąłem oczy. Oczyma wyobraźni widziałem Go, jak wchodził do pokoju i z wyciagnietą dłonią zmierzał do mnie. Obejmowałem Go i witałem buziakiem w policzek. Zawsze się odzwajemniał. Nawet teraz, gdy piszę te słowa, czuję jego oddech na twarzy i zapach charakterystycznej perfumy. Zostały mi tylko wspomnienia.


A tak poza tym nic u mnie się nie dzieje - tępo gapię się w telewizor, chodzę spać z kurami, zasypiam ze zdjęciem pod poduchą, wstaję, gdy wszyscy przewracają się na trzeci bok, jak rasowy pedałek nie wiem, w co się wdziać, by być dla wszystkich przeźroczystym i niezauważalnym, nadal chudnę, noszę ciemne i niezwracające uwagi szmaty, plączę się bez celu, z miernym efektem próbuję się uśmiechać, wpatruję się w spływające krople deszczu po szybie, nieumiejętnie przeskakuję rozlane kałuże, udaję, że się staram i udaję, że mi się udaje, a tak na serio - nihil novi sub sole - uciekam przed sobą i chowam się przed spojrzeniem mojego surowego lustrzanego kolegi, który codziennie kiwa mi na przestrogę palcem wskazującym i kopie w piszczel okutym glanem dla przestrogi.    
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz