Wróciłem do zapomnianych (raczej odłożonych na bok) klimatów muzycznych. Znów rozsłuchuję się w ciężkich uderzeniach techno, house i electro. W głowie mej odżyły wspomnienia odbytych imprez i szaleństw do białego rana. To były czasy...
Kawałek "I love my sex" idealnie oddaje to, co lubię w tego typu muzyce - progresywną cykliczność mocnego i wyraźnego rytmu.
Trzeba pomyśleć nad imprezą właśnie w takich klimatach:
No i zaraziłeś mnie skutecznie. Teraz Just Jack się ode mnie nie odczepi przez najbliższy tydzień (w najlepszym wypadku). :))
OdpowiedzUsuńAgol: Wkrótce podeślę Ci na GG kilka innych linków z "zaraźliwą" muzyką :D
OdpowiedzUsuńWciąga i przywołuje wspomnienia jakieś zamglone ....
OdpowiedzUsuńCzesiu: Tak, wspomnień mnóstwo...
OdpowiedzUsuńSuper. :) Po wczorajszo-dziesiejszej imprezie, po której udało mi się niedawno do domu dotrzeć, chętnie posłucham już chyba wszystkiego, byleby tylko przestać podśpiewywać ambitną pieśń o "jaraniu skuna" na przemian z "Banią u Cygana"... Nie pogardzę niczym. :)
OdpowiedzUsuń