Dziś rano odkryłem, że znów potrafię płakać. Tak jak kiedyś.
Po cichutku, by nikogo nie obudzić, nastawiłem wodę w kuchni. Zalałem torebkę mocnej earl grey wrzątkiem i przykryłem kubek spodeczkiem. Wróciłem do pokoju, usiadłem na łóżku i się zamyśliłem. Uniosłem dłonie do twarzy i buchnąłem szlochem.
Ten zapach jest wszędzie - zalega w pokoju, przesiąknęła nim pościel i piżama. To Jego zapach. Z nocy na noc jest intensywniejszy.
I tak od tygodnia. Myślałem, że zniknie, minie. Nie zniknął.
Skąd się on bierze? Zwid jakiś? Mara? A może nie obudziłem się ze swojego dawnego i drastycznie przerwanego snu żelaznego i nadal leżę w samej bieliźnie pod kocem w lodowatym i ciemnym pokoju nieświadomy tego, że płomień świecy ledwo się już tli... A może to już piekło i ja o tym nie wiem...
Nie wiem, co się dzieje.
Jestem skołowany, bo nie wiem, w którą stronę mam pójść.
Im bardziej staram się zapomnieć, tym częściej On wraca.
A może trzeba paść na kolana i modlić się w łoskocie bijącej pary, jak uczyniła to Anna i zalać ognisko wiadrem wody?
Zwątpiłem w sens.
I na dodatek cholernie boję się jutra.
Nie wiem, czy wytrwam.
Jedna z tych notek, pod którymi chciałabym napisać coś sensownego, ale mam wrażenie, że potrafię jedynie osiągnąć odwrotny efekt...
OdpowiedzUsuńMogę spytać, co masz na myśli pisząc, że nie wiesz, w którą stronę pójść? Co jest jedną, a co drugą stroną, jakie możliwości?
Jutro na pewno sobie poradzisz, zawsze sobie radzisz. Przeżyjesz. ;)